Rozdział
dwudziesty czwarty
But I
never told you
What I should have said
No, I never told you
I just held it in
And now,
I miss everything about you
Can't believe that I still want you
And after all the things we've been through
I miss everything about you
Without you
What I should have said
No, I never told you
I just held it in
And now,
I miss everything about you
Can't believe that I still want you
And after all the things we've been through
I miss everything about you
Without you
Tak…brudny.
Zimna woda spływała krzywym szlakiem po moich dłoniach, w
których utkwiony był mój wzrok. Siedziałem pod prysznicem, oparty plecami o
chłodne kafelki.
Nie miałem pojęcia, czy to ja tak mocno płaczę, czy to woda
spływa mi po twarzy.
Szlochałem.
Objąłem ostrożnie kolana ramionami i oparłem na nich
podbródek, mętnym wzrokiem wpatrując się w odpływ wody. Próbowałem zignorować
ból dolnych partii ciała.
Jak on mógł to zrobić? Dlaczego nikt mnie nie uratował?
Za co, Boże?
Całe moje ciało piekło mnie, przez godzinne szorowanie
gąbką. Miałem nadzieję pozbyć się tego uczucia, jak gdybym był…szmatą.
Miało być pięknie. Sasuke miał odwzajemnić moje uczucia,
noga miała powrócić do zdrowia już całkowicie i miałem za te parę lat skończyć
szkołę…
Wzdrygnąłem się, kiedy przypomniałem sobie jego chłodne
dłonie, przejeżdżające po moich pośladkach i załkałem cicho, chowając głowę w
kolanach.
- Jesteś mój, słyszysz? – szyderczy głos, targany
podnieceniem i zwierzęcą rządzą.
Ból, kiedy w niego wchodził, miał swój koniec w sercu.
Przed oczyma świecił mu Sasuke, delikatnie uśmiechnięty.
Starał trzymać się tego uczucia, próbując zapomnieć o chłopaku, który teraz
zaborczo w niego wchodził.
Mimo starań, czuł jego dotyk na udach i pośladkach. Jego
,,delikatne’’ pocałunki paliły skórę, pozostawiając trwały ślad w pamięci.
- Och! – wyjęczał William, spoglądając się w jego oczy i
oblizując spierzchnięte usta. – Nie bawisz się dobrze? – zapytał głosem
pełnym jadu i sarkazmu. Było to zdecydowanie pytanie retoryczne.
Chłopak przyspieszył swoje ruchy, aż miał ochotę krzyczeć
z bólu.
Oddychał ciężko, próbując nie słuchać wulgarnych
przekleństw Williama i wszystkich obelg kierowanych w jego stronę.
Przecież nie musiał mu nic mówić, żeby czuł się jak
dziwka.
- P-proszę, przestań. – wyjęczał, wyprany z siły i dumy.
- O nieee, to jeszcze nie koniec. – warknął William, a
jego linie szczęki wyraźnie się napięły.
Nie mógł dłużej powstrzymywać jęków podniecenia i
przyjemności, co sprawiało mu dotatkowy ból. Nie chciał, by mu się to podobało.
- Sasuke. . . – jęknął, skupiając wzrok na leniwie
płynących za oknem chmurach. – Sasuke. – powtórzył beznamiętnym wzrokiem
czując, jak kolejne krople spływają po jego policzku, powoli wysychając. Czuł
na ustach ich słony smak.
Zagryzł dolną wargę, obiecując sobie, że nie da
Williamowi większej satysfakcji.
Nigdy więcej.
Żałował, że spotkało to akurat jego. Jak zwykle, wszystkie nieszczęścia świata dotykają akurat jego.
Słyszał podniecone jęki Williama, który poczyniał sobie
coraz ostrzej, doprowadzając go do szału. Pod wpływem przyjemności wygiął się w
łuk na tyle, na ile pozwalały mu raniące go więzy.
Załkałem cicho, otwierając gwałtownie oczy. Oblizałem usta i
zakręciłem wodę, sięgając po ręcznik. Skóra nadal paliła mnie od szorowania, a
ból w biodrach nie ustał.
Przełknąłem głośno ślinę. Ubrałem najczystsze i
najsterylniejsze na świecie ubrania, po czym wybiegłem z domu.
Połacie śniegu pokrywały wszystko dookoła, a szczypiące od
mrozu policzki pozwoliły mi zapomnieć choć na moment o najgorszym bólu, jakiego
może doświadczyć człowiek.
Ciemne, bezgwiezdne niebo idealnie odwzorowało moje uczucia
związane z tym dniem.
Delikatne, puszyste płatki śniegu padały na mnie, łagodząc
obtartą skórę i spierzchnięte usta. Naciągnąłem mocniej czapkę na uszy i
zapiąłem czarny płaszcz na wszystkie guziki.
Pociągnąłem nosem i ruszyłem przed siebie, w towarzystwie jedynie skrzypiącego pod butami śniegu i niepokojącego wrażenia, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś.
***
Kiedy zamknęły się za mną drzwi, w przedpokoju zapaliło się
światło.
- Hej. Nie rozbieraj się, zostaliśmy zaproszeni do Kumiko na
kolację. Chce się zrewanżować za ostatni wieczór.
- K-kumiko? – wyjąkałem.
- Mhm. Nawet nie waż się wykręcać. Idziesz i już. –
skwitował tato, po czym zaczął sznurować swoje buty.
- Eeee… - cholera. Skrzyżowałem palce w kieszeni,
powtarzając w kółko ,,byleby nie było tam Williama, byleby nie było tam
Williama, byleby…’’. – Pójdę przebrać się w coś lepszego. – mruknąłem,
wbiegając po schodach na górę i kierując się do swojego pokoju.
Spanikowany, sięgnąłem do szafki po jakiś biały golf, żeby
zakryć malinkę pozostawioną przez tego skurwiela. Chciało mi się ryczeć, bo nie
chciałem już więcej oglądać jego podłej mordy, ale . . .
Tato wydaje się być tak…szczęśliwy. A ja i tak niebawem się
wyprowadzę, i będę mieszkać z dala od tego gnoja.
Przygryzłem wargę, naciągając golf przez głowę i próbując
doprowadzić włosy do ładu. Później przez chwilę osuszałem oczy i zakropiłem je,
by nie były tak czerwone.
***
- Coś taki cichy? – zapytał mnie ojciec, prowadząc samochód.
Głowę miałem wspartą na szybie i spoglądałem na spadający śnieg. – Coś cię
trapi? – zapytał od niechcenia.
- Nie, wszystko w porządku. – mruknąłem, wzdychając. Ból w
dolnych partiach nadal nie ustał i było mi ciężko udawać, że wszystko jest
dobrze.
Miałem ochotę się najeżać i zapomnieć o tym całym
upokorzeniu. A teraz będę musiał siedzieć przy stole i udawać, jak bardzo
wesołym i otwartym nastolatkiem jestem.
Zajechaliśmy w końcu pod dom pani Kumiko i …
Ojciec zaparkował przez garażem, po czym oboje udaliśmy się
pod drzwi. Wcisnąłem powoli dzwonek, z miną jakby wiewiórka gryzła mnie po
palcach u nogi.
Kiedy w końcu drzwi się otworzyły, cieszyłem się, że to
Kumiko otworzyła na drzwi, a nie William. To pozwoliło mi mieć choć odrobinę
nadziei na to, że nie będę musiał na niego patrzeć.
To przykre, jak szybko można znienawidzić człowieka…albo
powinienem rzec, jak łatwo można go skrzywdzić.
Kiedy weszliśmy do jadalni, do kuchni wszedł William.
Zaszurał błękitnymi papciami o kafelki, po czym podał dłoń mojemu ojcu, a
następnie mnie.
Przygryzłem dolną wargę, zerkając z ukosa na ojca,
przypatrującemu się mi.
Kiedyś będziesz musiał mi za to podziękować….
Podałem swoją dłoń orzechowowłosemu, próbując nie poznać jak
potężne dreszcze obrzydzenia przeszły mi po plecach.
Skurwysyn.
William wydawał się być całkowicie rozluźniony. No tak,
pojebał sobie, więc się odstresował. . . – warknął cichy głosik w mojej głowie.
Zmierzyłem go wzrokiem.
Naprawdę, gdyby tak się nie zachował, miałby u mnie szansę.
. . Był naprawdę uroczy, mimo tego paskudnego uśmiechu, który tak wyrył mi się
w pamięci i tego obślizgłego dotyku.
Usiadłem przy stole. Kumiko podała nam kolację i rozpoczęła
się rozmowa, prowadzona przez mojego ojca i nią.
Czułem na sobie baczne spojrzenie Williama.
- Pamiętaj, jeśli piśniesz choć słówko, dopadne cię
jeszcze nie raz i pobawimy się trochę gorzej. – warknął, uśmiechając się
krzywo.
Po chwili pochylił się i pocałował go w usta, zaciskając
dłoń na jego członku. Blondyn pisnął z zaskoczenia.
Był brudny od nasienia chłopaka, a w ustach wciąż czuł
jego słodko-gorzki smak.
W jego zastraszonych oczach trudno było doszukać się
chociaż cienia dawnego, roześmianego chłopaka, o zwyczajnych problemach okresu
dojrzewania.
William powoli wciągnął na siebie bieliznę i spodnie, a
kiedy dopiął ostatnie guziki koszuli, otworzył drzwi do pokoju.
- Idź się umyć. Potem tu sprzątnij, i morda w kubeł,
jasne? – zapytał ostro, czekając aż blondyn pokiwa głową.
- Do następnego razu, skarbie. – rzucił na odchodne.
Niepewnie skinął głową, niepewny, czy da radę wstać z
łóżka. Kiedy tylko jego oprawca wyszedł z pokoju, zaszlochał głośno.
Co ja tu w ogóle robię?
Nikt mi nie odpowiedział. Na głupotę nie ma jednej
odpowiedzi…
***
- Kochanie, pozmywasz? – zapytała Kumiko Williama, gdy
wszystkie sztućce spoczęły na talerzach.
- Jasne.
- Naruto, może pomożesz Williamowi? – zapytał ojciec. –
chciałbym porozmawiać chwilę z Kumiko.
- Mhm. – wybełkotałem, ukosem przyglądając się
uśmiechniętemu zaborcy.
Odsunąłem krzesło i powoli wstałem, z kwąsną miną zebrałem
brudne talerze i ruszyłem za nim.
William zaczął zmywać, ja zaś odbierałem od niego rzeczy i
wycierałem je do sucha, odkładając na stos.
Byliśmy już u schyłku prac, kiedy podał mi talerz tak, by
nasze dłonie się zetknęły, przez co rozkojarzyłem się i nieodebrałem go od
niego i roztrzaskał się z głośnym hukiem na posadzce.
- Kur… - wymsknęło się mi. Odruchowo opadłem na kolana, by
posprzątać kawałki porcelany walające się po całej kuchni. – Nie chciałem. –
mruknąłem, sięgając po kolejne odłamki.
Jednym z nich, przypadkiem zraniłem się w palec. Syknąłem z
bólu i zaskoczenia, a krew zaczęła sączyć się z rany.
W tym też momencie pochylił się William, silnie łapiąc mnie
za dłoń. Zbliżył się powoli, lubieżnie oblizując mój palec z krwi, przez co
ponownie tego dnia wzdrygnąłem się. Nie wytrzymałem i wolną ręką uderzyłem go w
twarz. Z całkiem zadowalającym impetem, tak, że upadł do tyłu na pozostawiony
na podłodze kawałek porcelany.
Uśmiechnąłem się, gdy zaczął krwawić, tym bardziej
uświadamiając sobie, że tato ze swoją super dupą siedzi na tarasie i nie
słyszał całego zajścia.
- No no, widzę tęsknisz do naszej zabawy. – mruknął,
wyjmując sobie odłamek z dłoni. Wciąż siedział na podłodze, po turecku.
Zebrałem niedbale ostatnie kawałki i wrzuciłem je do
śmietnika. Ostrożnie podwinąłem rękawy golfa i opukałem dłoń z krwi, nie racząc
Williama nawet spojrzeniem.
Chociaż, w ten chory sposób, mogłem oddać mu część swojego
bólu.
Na szczęście zrezygnował z dalszego napastowania mnie i
wyszedł gdzieś z kuchni.
***
- Tato, mam jeszcze coś do załatwienia dziś, będę się już
zbierać, dobrze? – zapytałem, gdy wyszedłem na taras. Aktualnie obejmowali się
na ogrodowej huśtawce i patrzyli maślanymi oczami na niebo.
- Dobrze. Tylko nie wałęsaj się do późna. – ostrzegł.
Skinąłem mu głową i pobiegłem po swój płaszcz. Kiedy
dowiązałem ostatnią sznurówkę, mimo wwiercającego się we mnie spojrzenia
Williama, wyszedłem, trzaskając drzwami.
Kiedy tylko wciągnąłem chłodne powietrze, ogromny kamień
spadł mi z serca.
Ruszyłem przed siebie, rozrzucając dookoła lepki śnieg.
Jedyne, co mogłem sobie zaoferować, to próba zapomnienia o
tym, co wydarzyło się tego dnia. Nie… nie będę opowiadał tego nikomu. Tak
będzie łatwiej. I dużo wygodniej.
Wciągnąłem czapkę na uszy i poszedłem do Kiby. Może i na
gwałt ma jakiś złoty środek? Kto wie.
Warto spróbować.
Chcę, by przy mnie był.
Chociaż on jeden.
O ezu głowa mnie boli i mdli mnie! Fuuuj! Ale ten wiliam jest pojebany ;__;
OdpowiedzUsuńSerio nie dobrze mi i boli mnie głowa... Głupi Naruto! Zamiast powiedzieć ojcu! Zadzwonićna policje i skierować sprawe do sądu to ten chce być znów wydymany... zajebiście...
Przywiązałam się do Naruto i teraz ryczę :'( brawo, dzięki za to Blue :< jak takie coś można w ogóle zrobić człowiekowi? Gez, chce przytulić teraz Narusia :(
OdpowiedzUsuńNienawidzę Williama. Miałam (i mam) ochotę ujebać (gomene za słownictwo, ale taka prawda) jego ,, meskość'' a potem zadźgać go wykałaczką mwahha ;__; Należy mu się. Oh, nosi mnie i ręce mnie już świerzbią hyhy xdd
Biedny Naruś :'( Ale, żeby nie powiedzieć ojcu?! No pomógł by przecież!
OdpowiedzUsuńWrrr.... Mimo wszystko bardzo mi się podobało C;