sobota, 20 października 2012

Rozdział szósty


Rozdział szósty



You're not alone
 Together we stand
 I'll be by your side
 You know I'll take your hand
 When it gets cold
 And it feels like the end
 There's no place to go
 You know I won't give in
 No, I won't give in



Uniosłem rękę, przyglądając się jej. Jak wiele mógłbym nią zrobić, gdyby tylko starczyło mi odwagi i chęci? Przyjrzałem się moim palcom, zjechałem wzrokiem aż do łokcia. Zacisnąłem pięść, rozluźniłem ją.

Macie czasami takie uczucie, że, tak jak piasek przesypuje się z ręki do ręki, tak i wasze życie przelatuje wam, a wy nie potraficie go zatrzymać?
Jedynym sposobem, jest zaciśnięcie dłoni, ale miejsca i tak pozostanie tylko dla ostatniej porcji piasku.

Czy powinniśmy chwytać życie w swoje ręce, czy też słuszniejszym będzie czekać i patrzeć, co nam przyniesie los?

Ten masochistyczno – destrukcyjny charakter zawdzięczam burzy, która właśnie niedawno rozpętała się na dobre. Całe nasze osiedle zostało odcięte od prądu, a co za tym idzie, straciłem możliwość naładowania odtwarzacza muzyki, obejrzenia telewizji, wysłuchania wieży, czy nawet, ku mojej zgubie – zapalenia światła.

Otaczały mnie świeczki. W moim pokoju dało się czuć wyraźny zapach pomarańczy dobywający się z zapachowych podgrzewaczy ustawionych na parapecie, półkach, biurku.

Od patrzenia w płomień jednej z nich, ulokowanej właśnie na biurku, mam w oczach ciemne plamy, uniemożliwiające mi patrzenie naprzód.

Co jakiś czas oblizuję wargi, w nadziei, że właśnie w tym momencie los ma zamiar mi coś przynieść.

Ale los to bzdura – myślę, kiedy mija kolejne piętnaście minut. Oblizałem jeszcze raz wargi i zerwałem się z krzesła.

Narzuciłem na siebie w przelocie kurtkę i wyszedłem na zewnątrz, nie zaczepiony nawet przez ojca, który, korzystając z braku prądu, popadł w narkolepsję.

W moje nozdrza uderzyło świeże powietrze, takie…elektryzujące, rzucające wyzwanie.

Patrząc na zachmurzone, ciemne niebo i przecinające je od czasu do czasu świetlne błyski, przeczesałem dłonią swoje niesforne kosmyki i luźnym krokiem poszedłem przed siebie, do domu dziecka.

Musiałem się nieźle namęczyć, gdyż budynek ten ulokowany jest na lekkim wzgórzu – toteż większą część drogi pokonałem pod górkę. Dodatkowym ciężarem zdawał się być fakt braku muzyki, który automatycznie budził we mnie chowane pokłady złości i agresji, prowadzącej do, wspomnianej już przeze mnie, destrukcji.

W całej tej burzy brakowało mi tylko jednego – siekącego, ostro przecinającego powietrze deszczu, oraz szumu towarzyszącego ulewie. Poza moją ulubioną muzyką, tylko dźwięk kropel bijących w podłoże, czy nawet parapet, działał na mnie tak kojąco, tak bardzo mnie radował.
W następnych kilku minutach, dotarłem pod drzwi domu dziecka, ledwo zdążając przed prawdziwą ulewą. W chwili, gdy pierwszy raz stuknąłem piąstką o ciemnokasztanowe drzwi budynku, niebo rozbłysło kolejną błyskawicą, a zaraz po tym rozległ się głośny huk i pierwsze, ogromne krople deszczu spadły na moją głowę.

Zanim doszedł do mnie szczęk otwieranych zamków i zobaczyłem stojącego w przejściu Kibę, szeroko szczerzącego się do mnie, byłem już mokry od stóp do głów.

- Um. Wbijasz? – zapytał, robiąc mi miejsce.

Ogromnie wdzięczny mu w duchu, postąpiłem trzy kroki naprzód i znalazłem się w wąskim przedpokoju, utrzymanym w brzoskwiniowych barwach. Prawie cała prawa ściana była pokryta ogromnymi lustrami, ułożonymi w przepiękną mozaikę. Spojrzałem na siebie, w moje odbicie i nie mogłem powstrzymać głośnego jęku.

Mój wygląd całkowicie mnie dobija.
W następnej chwili, zanim zdążyłem zareagować, Kiba zdołał w nadzwyczaj pewnym geście zerwać ze mnie kurtkę i odwiesić na wieszak.

- Kiba, proszę, powiedz, że trzymasz tu gdzieś z trzy-cztery puszki lakieru do włosów i porządną, mocną suszarkę? – zagadnąłem, spoglądając na nadal uśmiechniętego szatyna.

- Ciszej, głupi! – syknął, zatykając mi usta. – O nic nie pytaj, nie wychylaj się i nie pokazuj, to zaraz coś zobaczysz. – mruknął, z zawadiackim uśmieszkiem.

Nie miałem możliwości zadawania jakichkolwiek pytań, gdyż zaraz po krótkiej przemowie, Inuzuka porwał mnie za rękaw od mojej błękitnej bluzy i pociągnął w głąb domu.

Pytającym wzrokiem wpatrywałem się w niego. Doszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Kazał mi cicho stanąć we framudze drzwi i nie wychylać się do światła. On sam zaś wszedł do pomieszczenia i usiadł na podłodze.

Dopiero teraz rozejrzałem się po tym pomieszczeniu. Tak jak mówiłem – prąd został odcięty od całej dzielnicy, więc także tutaj wszystko oświetlane było małymi podgrzewaczami, ulokowanymi niemal wszędzie, gdzie tylko się dało.

Następnym, co zaobserwowałem, była spora paczka dzieci w różnym wieku, siedzących naokoło…krzesła.

Zaś na krześle siedział…on. Ten zamknięty w sobie chłopak, który doprowadzał mnie do szaleństwa tą ciszą. Trzymał w dłoniach czarną gitarę.

Po chwili, kiedy już Kiba podparł się dłońmi za plecami, po pomieszczeniu rozeszły się pierwsze, delikatne dźwięki instrumentu, wydobywające się pod komendą szybkich palców Uchihy.


(http://www.youtube.com/watch?v=zEMTBs9FHbc&feature=related  – polecam poczekać aż buforowanie dokończy się, a dopiero później lecieć dalej z czytaniem tekstu. )





You'r e not alone
 Together we stand
 I'll be by your side
 You know I'll take your hand
 When it gets cold
 And it feels like the end
 There's no place to go
 You know I won't give in
 No, I won't give in

 Keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through
 Just stay strong
 Cause you know I'm here for you
 I'm here for you
 There's nothing you can say
 Nothing you can do
 There's no other way when it comes to the truth
 So, keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through

 So far away
 I wish you were here
 Before it's too late
 This could all disappear
 Before the door's closed
 And it comes to an end
 With you by my side
 I will fight and defend
 I'll fight and defend, yeah, yeah

 Keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through
 Just stay strong
 Cause you know I'm here for you
 I'm here for you
 There's nothing you can say
 Nothing you can do
 There's no other way when it comes to the truth
 So, keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through

 Hear me when I say
 When I say I believe.
 Nothing's gonna change
 Nothing's gonna change destiny
 Whatever's meant to be
 Will work out perfectly
 Yeah, yeah, yeah, yeah
 La da da da, la da da da
 La da da da da da da da da

 Keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through
 Just stay strong
 Cause you know I'm here for you
 I'm here for you
 There's nothing you can say
 Nothing you can do
 There's no other way when it comes to the truth
 So, keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through

 Ahh, ahh
 Keep holding on
 Ahh, ahh
 Keep holding on
 There's nothing you can say
 Nothing you can do
 There's no other way when it comes to the truth
 So, keep holding on
 Cause you know we'll make it through
 We'll make it through



Przeszły mnie ciarki, kiedy tylko usłyszałem głos bruneta. Niemalże zmiażdżyłem dłonią framugę drzwi. Był niesamowity. Sposób, w jaki grał i śpiewał, całkowicie oderwał mnie od rzeczywistości. Co jeszcze potrafi, o czym prawie nikt nie wie?

Kiedy tylko piosenka się zakończyła, a ostatnie dźwięki dobywające się z instrumentu ucichły, rozległy się głośne oklaski, których koordynatorem był Inuzuka.

Widząc ich wszystkich, całą, tą dziwnie zżytą rodzinę, na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech.

Widząc te dzieci, nie ubrane u Pragi czy Dolce&Gabana, ale zadbane i szczęśliwe, zastanowiłem się nad tym, jak naprawdę powinno wyglądać moje życie.

Swój wolny czas spędzałem… na wydawaniu pieniędzy, zarobionych przez mojego ojca. Wiedziałem, że zawsze dostanę to, czego chcę, poza obecnością ojca w domu.



W tym momencie wydałem się sobie okropnie żałosnym gnojkiem.

Gdybym miał wskazać punkt zwrotny w moim całym pieprzonym życiu, z perspektywy czasu uważam, że to właśnie ta chwila, ta piosenka, to miejsce.

Przygryzłem wargę, a po chwili cicho zakląłem, kiedy poczułem smak krwi.
To, jak żyję w tym momencie, to za mało. Czas coś zmienić


Dobiłem ostatnie kilka oklasków razem z pozostałymi. Przyglądałem się w tym czasie uśmiechniętemu brunetowi. To był pierwszy raz, kiedy widziałem jego uśmiech. Nie wydawał się być tym samym chłopakiem, co na co dzień był w szkole.


Może to moja romantyczna natura, może to cały ten dzień wycisnął na mnie takie piętno, ale totalnie się rozczuliłem.

Powinienem mniej pić. Gdybym się odwodnił na maksa, nie miałbym czym płakać.

To, co stało się w następnym momencie, wydało mi się nierealne. Kiedy tylko przeszyły mnie te ciemne, zazwyczaj puste oczy, całe moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Z jego twarzy spełzł uśmiech, a zastąpił go kwaśny grymas. Moje nogi były jakby wrośnięte w ziemie, chociaż przysiąc mógłbym, że chcę uciekać, schować się od tego spojrzenia.

Tak szybko, jak biło moje serce w tym momencie, tak szybko z pokoju ulotnił się obojętnym krokiem posiadacz tych ,,szklanych oczu’’.

Spuściłem lekko wzrok, biorąc głęboki oddech. Kątem oka dostrzegłem Kibę, uważnie mi się przyglądającego. Po chwili wstał i podszedł do mnie, klepiąc mnie w ramię.

- Wszystko dobrze? Strasznie zbladłeś…

- Powiedz mi. On mnie nienawidzi? – zapytałem, przykładając dwa pierwsze palce prawej dłoni do piekących od zębów warg.

- Nie wiem. Nie mam pojęcia, czego właśnie byłem świadkiem. Nie jestem jego powiernikiem czy coś. To mój przyjaciel, ale nawet ja nie wiem, o czym on czasami myśli. – przyznał się, wymuszając lekki uśmiech. – Najlepiej będzie, jeśli do niego pójdziesz i z nim pogadasz. – dodał jeszcze i mrucząc coś do dzieciaków, poszedł do innego pomieszczenia, a cała zgraja ruszyła za nim.

Ja także ruszyłem za nim, bo za cholerę nie wiedziałem, gdzie jest to ,,do niego’’, a nie chciałem szwędać się sam po cudzym domu.

Wszedłem do sporych rozmiarów kuchni, utrzymanej w brązowo-waniliowym kolorze. Kiba stał z nożem w ręku siekając chleb, a kilka dzieciaków obsiadło długi, sporych rozmiarów stół, niecierpliwie czekając na kolację.

- Kibuuuś? – zapytałem, zanim zdążył uciąć trzecią kromkę chleba. – Zostaw to i daj mi trochę czasu, to teraz ja się czymś pochwalę. – mruknąłem, wyciągając mu z dłoni narzędzie.

Już po chwili latałem od lewej do prawej strony blatu, siekając pomidory, mieszając makaron i trąc ser.

- Nikt z nich nie ma uczulenia na coś z tego? – zapytałem w przelocie, ocierając czoło z potu.

- Yyy…ne. – powiedział, zaglądając mi przez ramię na patelnię z mielonym mięsem.

- Patrzeć możesz, ale nie podjadaj. – Skarciłem go. Kurcze! Znów karcę ludzi – skarciłem sam siebie w myślach.

- Okey okey. Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz.

- Ja też nigdy bym nie pomyślał, że będę robić posiłek dla dziesięciu osób.

- Uuu, a więc Sasiowi też się dostanie papu. – Ucieszył się, klaskając w dłonie.

- Boże, Kiba, odstaw dragi. – mruknąłem, cicho chichotając.

- Nigdy! – palnął, co spowodowało tylko głośniejszy śmiech z mojej i jego strony.

Niedługo potem nałożyłem posiłek dla dzieciaków, Kiby i Sasuke.

- No, to ja zajmę się jedzeniem i pilnowaniem bachorków, a ty mu to zaniesiesz, tak? – zapytał, patrząc na mnie z bananem na twarzy.

- Kiba, ja nie wiem czy to jest dobry pomysł.

- Dobry dobry, wszystkie moje pomysły są dobre.

- Um, to miało mnie przekonać?

- No taaa! – powiedział, wkładając mi jeden z talerzy w dłonie i wypychając mnie z pomieszczenia. – piętro, na lewo, ostatnie drzwi w korytarzu, wisi na nich plakat All Time Low.

- All Time….

- Low. – dokończył za mnie. – Taki zespół.

- Wiem, słucham. – powiedziałem. Klepnął mnie jeszcze w ramię, dziwnie szeroko uśmiechnięty i wypchnął z pomieszczenia. – Leć.

- Frunę! – zaśmiałem się i zniknąłem mu z oczu.

Biegnąc na górę, prawie potknąłem się o jeden ze schodów. Ale kiedy już dotarłem na piętro, zobaczyłem masę drzwi, różnie obklejonych rysunkami, imionami, zdjęciami. Tak jak wskazywał mi Kiba, dotarłem do ostatnich drzwi po lewej stronie. Podszedłem do nich, czując, jak moje płuca wychodzą przez gardło.

Trzy puknięcia i czekałem. Po chwili otworzył mi drzwi nie kto inny, jak ten palant.

Spojrzał się najpierw w moje oczy, a później przeniósł wzrok na talerz.

- Dla ciebie. – powiedziałem, wręczając mu talerz.

- Um, dzięki. – mruknął – wejdź. Nie wiedziałem, że Kiba potrafi robić takie smakołyki. – powiedział, wąchając potrawę.

- Bo chyba nie umie. – bąknąłem – to ja ugotowałem.

Kiedy spełniłem jego polecenie, znalazłem się w idealnie czystym pokoju, o granatowych ścianach. Jego okno wychodziło akurat w stronę mojego domu, toteż dojrzałem nawet swój dach. Podłoga była wyłożona ciemnobrązowymi panelami, a chociaż zmniejszało to optycznie pokój, całość wydawała mi się bardzo ciepła.

Uchiha położył talerz na biurko i na moment gdzieś zniknął, po to, bym po chwili oberwał białym ręcznikiem w twarz.

- Jesteś cały mokry. Wytrzyj się i daj mi moment, to skombinuję ci ubrania. – powiedział, przechodząc koło mnie.

Szybko wytarłem swoje wilgotne włosy, sprawiając, że były w jeszcze gorszym nieładzie niż zwykle.

Po chwili Sasuke wręczył mi czarny polar i jeansy, w tym samym kolorze, lekko wytarte na kolanach. Spojrzał się na mnie, jakby na coś oczekując, a ja byłem świadomy ogromnych buraków na moich policzkach.



- Yyy, to ten, zostawię cię samego, żebyś mógł się przebrać.

- Dzięki – odparłem, a kiedy tylko wyszedł do łazienki, ja zająłem się przebieraniem.

Nie powiem, żeby były to super dopasowane ciuchy o radosnych kolorach, do jakich przywykłem, ale były w sumie fajne. Lekko przyduża polarowa bluza zwisała mi do połowy ud, a w zadługich rękawach podwinąłem lekko mankiety, tak, że nie wyglądałem jak ostatnia sierota.
Jeansy także pozostawiały dużo do życzenia w pojęciu ogólnie ,,dopasowanej odzieży’’, a nogawki słaniały się w części po podłodze.

Wciągnąłem nosem powietrze, odurzając się zapachem jego bluzy.

Marcepan, kto by pomyślał?

- Możesz wejść – krzyknąłem, a po chwili drzwi się otworzyły i wszedł Sasuke. Chwilę mi się przyglądał, z podniesioną lewą brwią i lekkim uśmiechem na twarzy.

- Jedz, bo ci ostygnie. – mruknąłem, lekko skrępowany tym uśmiechem.

- Mhm. – powiedział, zabierając się za posiłek. – TO jest pyszne! – prawie krzyknął, pałaszując spaghetti. – gdzie nauczyłeś się tak gotować? – zapytał, przerywając na moment jedzenie.

- Sam się uczyłem. Musiałem zadbać o siebie i ojca.

- A co z twoją mamą?

- Umarła po porodzie. – rzuciłem, chyba nieświadomie wyłamując kostki u rąk.

- Sorki, nie wiedziałem.

- Ey, spoko. Bądź co bądź, to ty tutaj jesteś… no wiesz.

- Poszkodowany? Samotniejszy? – wyliczał, ale mu przerwałem.

- Wiesz, że nie o to mi chodziło. Słuchaj, to o to chodziło w McDonaldzie, prawda? O mojego ojca. Nie potrafię jednak zrozumieć, czemu aż tak krytycznie na niego spoglądałeś. – mruknąłem, na co lekko spuścił wzrok i uchylił usta. Po chwili potarł piąstką oko i ponownie podniósł na mnie wzrok.

- Dobra, przyznaje, trochę byłem zazdrosny, to wszystko. Miałem paskudny dzień. – powiedział, rozpoczynając jedzenie i tym samym urywając naszą rozmowę.

Usiadłem na jego łóżku. Miękki materac ugiął się lekko pod moim ciężarem. Cicho westchnąłem, wlepiając gały w plecy bruneta. Ma ładne plecy…

Ziewnąłem przeciągle, przymykając jedno oko. Dopiero teraz opuścił mnie cały dzisiejszy stres i problemy, a napięte mięśnie ustąpiły i pozwoliły mi się lekko rozluźnić. Oparłem się plecami o ścianę za łóżkiem, przymykając oczy. Towarzyszyło mi ciche ,,wsiorbowywanie’’, czy jak to się mówi, makaronu przez bruneta i krople deszczu tłukące o parapet. Jeszcze raz zerknąłem na szerokie plecy Sasuke, zjeżdżając wzrokiem bezwiednie w dół i ponownie zamknęły mi się oczy ze zmęczenia.

7 komentarzy:

  1. Jak mogłeś/mogłaś skończyć w takim momencie?! GRR. Czekam na więcej. :c

    Ubóstwiam Cię. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejny rozdział? Bo już nie mogę się doczekać. Jeśli możesz, to informuj mnie na gg: 6063170. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko to jest świetne *u* bardzo wciąga. Tak się cieszę, że zaczęłam czytać jak już doszło więcej rozdziałów :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu, jakie to jest świetne! I ta nagła zmiana zachowania Sasia ^^ Takie to piękne ;') *wyciera łezke z oka*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nooo! Takiego Saska to ja lubię! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. I to jest jeden z tych odcinków, które można czytać w kółko... Jeszcze ten cover <3 po tym odcinku mogę śmiało powiedzieć ze Cię Kocham! Jesteś genialny ;)

    OdpowiedzUsuń