Rozdział
dwudziesty dziewiąty
All the doors are closing I'm tryin' to move
ahead
And deep inside I wish it's me instead
My dreams are empty from the day, the day you slipped away
I just want you to know that I've been fighting to let you go
Some days I make it through and then there's nights that never end
I wish that I could believe that there's a day you'll come back to me
But still I have to say I would do it all again
Just want you to know
And deep inside I wish it's me instead
My dreams are empty from the day, the day you slipped away
I just want you to know that I've been fighting to let you go
Some days I make it through and then there's nights that never end
I wish that I could believe that there's a day you'll come back to me
But still I have to say I would do it all again
Just want you to know
Mrugnąłem. Raz, drugi i trzeci. Z każdym kolejnym razem
czułem jakby po powiekach spływała mi krew. Wbijałem spojrzenie w sufit, jakby
były na nim wypisane wszystkie prawdy świata.
W pomieszczeniu wciąż panował przyjemny mrok. Późna pora nie
przeszkadzała mi zupełnie, spędzając sen z moich powiek. Leniwie ssałem dolną
wargę, boleśnie świadomy ciepła idealnego ciała, należącego do mojego
ukochanego.
Mój ukochany…wypada mi w ogóle tak go nazywać?
Jeśli nie mogę go mieć, to…
Odwróciłem głowę bokiem, by zerknąć na Sasuke. Dłoń sama
powędrowała do błąkających się na twarzy czarnych kosmyków, na których światło
księżyca malowało śnieżne wzory.
- Mój ukochany – szepnąłem, wsłuchując się w jego cichy,
miarowy oddech.
Czułem w sercu ogromną pustkę. W oczach powoli zaczęły
zbierać mi się łzy, więc mrugnąłem parę razy, by je odpędzić. Czułem
nieprzyjemny ucisk, gdzieś głęboko we mnie, w okolicach dolnych partii brzucha
i gardła.
Nie zniosę tego dłużej. Nie mam pojęcia, czy oczy tak
okropnie szczypały od braku snu czy nadmiaru wylanych tej nocy łez. Nie mam
pojęcia, co takiego się zmieniło w przeciągu zaledwie tych kilku miesięcy.
Obróciłem się na bok, by móc w spokoju przyglądać się śpiącemu chłopakowi.
Wierzchem dłoni otarłem policzki z łez, jednak nie mogłem powstrzymać
kolejnych, które natrętnie cisnęły mi się do oczu.
- Naruto? – usłyszałem cichy szept. Dopiero teraz
zorientowałem się, że brunet już nie śpi i przygląda mi się badawczo. W jego
oczach czaiło się coś, czego nigdy nie widziałem u ludzi w stosunku do mnie.
Sasuke...ukryj mnie w
ramionach i nie pozwól już krzywdzić.
Pościel cicho zaszeleściła gdy Sasuke powoli się do mnie
przysunął. Jego dłoń powędrowała do mojego policzka i starła płynącą łzę.
- Dlaczego płaczesz młotku? – w nocnej ciszy jego głos
brzmiał jak prawdziwa słodycz dla uszu. Głęboki, mocny głos odbijał się echem w
moich uszach. Leżałem jak sparaliżowany, wpatrując się w głąb jego oczu.
Pierwszy raz pozwoliłem komuś zobaczyć prawie prawdziwego mnie. Kruchego
nastolatka z problemami, zamiast idiotycznie uśmiechniętego kujona. Czułem się
niesamowicie nagi. Odsłonięty na najdrobniejsze krzywdy.
Zabij mnie Sasuke.
Zabij, albo przekonaj, że będziesz mnie chciał mimo wszystko….
- Nie odpowiesz mi? – zapytał zatroskany.
Chciałem odpowiedzieć. Chciałem mu wykrzyczeć, że gdy mnie
dotyka, to palący dotyk czuję aż pod skórą. Chciałem szeptać, że gdy na mnie
patrzy, to nie widzę niczego poza nim. Chciałbym jęczeć, że zawsze już będzie
tylko on. Chce warczeć, że kocham go bez opamiętania. Że bez niego moje życie
jest puste. Że gdy zbyt długo go nie widzę, zaczynam wariować. Że jest dla mnie
tym, czym gwiazdy dla nieba. Czym tlen dla ognia. Wszystkim, czego kiedykolwiek
pragnąłem.
Nie byłem jednak pewny swojego głosu, silnie szturmowanego
przez silne emocje i kolejne fale szlochu. Sasuke chyba to zrozumiał, bo nie
ponaglał mnie. Jedyne co się zmieniło, to jego dłoń delikatnie głaszcząca moje
napięte jak struna plecy.
Ciepło jego dłoni przyjemnie rozlewało się po mnie, a szloch
powoli ustawał. Zagryzłem zębami poduszkę, przymykając oczy.
- Co ukrywasz, Naruto? – szeptowi zawtórowały krople deszczu
tłukące o blaszany parapet. Rozpadało się na dobre, tak jakby Bóg ubolewał nad
moim losem.
Kocham cię, idioto.
Pozwól mi być twoim… choć na jedną noc.
Zrobiłbym to. Gdybym tylko…nie stchórzył. Pościel delikatnie
zaszeleściła, gdy spokojnie się z niej wysunąłem. Skóra pokryła się gęsią
skórką od nocnego chłodu. Sasuke usiadł szybko na skraju łóżka i chwycił mnie
za nadgarstek w chwili, gdy chciałem postawić pierwszy krok ku ucieczce.
Zamknąłem oczy, słuchając jak moje serce tłucze się w klatce piersiowej.
Czy możliwe jest, by dwie osoby były sobie pisane w sposób
całkowicie banalny? Niczym w bajkach, które niegdyś czytał mi ojciec. O
księciu, który przybywa do księżniczki, ratuje ją od samotności w wieży i razem
żyją szczęśliwie do końca życia. Lubiłem te bajki. Miałem nadzieję, że kiedyś i
mnie spotka coś takiego. I oto proszę. Drugi kawałek tej samej duszy siedzi na
łóżku i patrzy przeze mnie na wskroś, widząc niemalże wszystko. W moich oczach
ponownie zbierają się łzy, ale zdaje mi się, że go to nie obchodzi. Zostałem
tylko delikatnie pociągnięty za dłoń, więc usiadłem na jego kolanach.
Tylko na moment. Potem
zniknę i już nigdy się nie spotkamy…
Potem przyjdzie
koniec.
W sekundę pokonałem ostatnią dzielącą nas odległość i
przywarłem wargami do jego lekko uchylonych ust. Dłonie bruneta powoli
przekradły się na moje biodra, więc splotłem swoje własne za jego szyją. Jego
zapach na moment zaćmił wszystkie pozostałe zmysły.
Kocham cię, Sasuke.
Delikatnie przygryzłem jego dolną wargę, a on począł oddawać
pocałunki. Nagle zapragnąłem znaleźć się bliżej. Tak jakby to jeszcze było
możliwe…
Nasze klatki stykały się, drżące z pragnienia i chłodnego
powietrza. Sasuke emanował tak wysoką temperaturą, że już nigdy nie chciałem
się od niego odsunąć. Jego dłonie zaczęły delikatnie pieścić moje plecy, a jego
palce co rusz obrysowywaly linie moich żeber.
Przesunąłem swoje drżące dłonie na jego klatkę, kiedy on
począł obcałowywać linię mojej szczęki. Patrzyłem zachłannie na grę delikatnej
poświaty obrysowującej każdy subtelny zarys jego szczęki, topiłem się w jego
błyszczącym spojrzeniu i tuliłem nos w jego włosy, starając się zapamiętać ten
zapach do końca życia. Sasuke powoli zsuwał się niżej, składając delikatne
pocałunki na mojej szyi, a później na obojczykach. Rozpływałem się pod jego
pieszczotliwym dotykiem marząc, by ta chwila nigdy się nie skończyła.
Przyciągnąłem go na moment wyżej i pocałowałem zachłannie, smakując miękkie i
kuszące wargi bruneta i głaszcząc jego policzek opuszkami palców. Poczułem
swoje łzy na policzkach tuż po tym, gdy wreszcie podjąłem decyzję.
Sasuke starł z mojej twarzy słone krople i oparł swoje czoło
o moje, patrząc w moje oczy tak głęboko, że mrowienie czułem aż w piętach.
Obserwowałem spod przymrużonych powiek jego ładnie
zarysowaną klatkę, która na przemian podnosiła się i opadała w szybkim tempie.
Jego usta wciąż kusząco lśniły, uchylone, wciąż tylko czekały na kolejny mój
atak.
Westchnąłem cicho, po czym złożyłem na jego ustach ostatni,
delikatny pocałunek. Gdy dobiegł on końca odsunąłem się od niego, próbując
uniknąć jego spojrzenia.
- Nie mogę. – wyszeptałem. Mimo to, wśród całkowitej, nocnej
ciszy głos mój wydawał się być bardzo głośny, prawie jakbym krzyczał. Wymagało
to ode mnie bardzo dużo samokontroli. Gdy tylko zacząłem wciągać na nogi
spodnie zauważyłem jak oczy bruneta powoli się szklą, a on sam garbi i
przygryza dolną wargę.
- Zostań – szepnął. – …Proszę…
- To nigdy nie powinno się wydarzyć Sasuke. – powiedziałem,
już całkowicie ubrany i oparty plecami o drzwi.
Patrzyłem jak powoli opuszcza głowę, a czarne kosmyki
zakrywają mu twarz. Krzywdziłem go, to pewne. Tak bardzo siebie nienawidziłem.
Tak bardzo nie chciałem być powodem jego bólu.
Pociągnąłem nosem i wysunąłem się z pokoju, rzucając
,,żegnaj’’. Miałem mu do powiedzenia znacznie więcej, ale nie potrafiłem
inaczej tego zrobić.
Przełknąłem ślinę, próbując rozluźnić spięte gardło. Moje
ręce drżały jak jeszcze nigdy przedtem, ledwo trzymałem się na nogach z
nadmiaru emocji.
Na schodach zatrzymał mnie chłodny głos Kiby:
- Wychodzisz gdzieś? – zapytał.
- Wiesz, że nie mogę tu zostać.
- Nie, tylko sobie to wmawiasz. Dlaczego po prostu nie
powiesz mu prawdy? – sarknął, a jego oczy przybrały drapieżny wyraz.
Przez chwilę milczałem, próbując znaleźć odpowiedź. W końcu,
gdy się odezwałem, mój głos był już nieco pewniejszy:
- Bo kiedy to ja decyduję o tym, że powinienem odejść, nie
czuję tyle bólu i rozczarowania. Gdyby to Sasuke mnie odrzucił wiedząc, że
jestem chory, prawdopodobnie…
- Przecież ty nawet nie musisz być chory! – warknął,
uderzając dłonią w balustradę schodów.
- Ale jeśli jestem, to najgłupszym co mógłbym zrobić jest
danie mu nadziei. – powiedziałem, nadymając w gniewie policzki.
- Gdzie zatem się podziejesz? – zapytał, wzruszając
ramionami.
- Wracam do ojca.
- Chcesz się z nim pogodzić? – zapytał, unosząc pytająco
brwi.
- Nie. Ale to jest także mój dom, nie zamierzam unikać
konfrontacji do końca życia. Mam na niego parę asów w rękawie…
Kiba pokiwał głową, po czym wrócił do swojego pokoju.
Jak wiele jeszcze osób
zranie?
***
Drzwi cicho zaskrzypiały kiedy je domknąłem. Zdjąłem z
siebie płaszcz, powiesiłem go na wieszaku, a buty zsunąłem stopami. W całym
domu panowała ciemność, czuć było nieprzyjemny zapach stęchlizny. Wypuszczając
ustami powietrze wszedłem po schodach tak cicho, jak tylko się stało, bo
chciałem odsunąć tą ,,konfrontację’’ jak najpóźniej w czasie.
Kiedy stanąłem w progu salonu, pierwsze co do mnie dotarło,
to to, że muszę posprzątać. Tato znów leżał rozwalony na sofie, w otoczeniu
pustych butelek i kieliszków. Telewizor był włączony, jednak prawie całkowicie
wyciszony. Sponge Bob wydurniał się na ekranie, a mój tato leżał i tak nie
wzruszony.
- Wesołych świąt, Naruto. – mruknąłem do siebie, po czym
wyjąłem z szafki koc, którym okryłem ojca. Przy okazji pozbierałem parę
butelek, które wyniosłem do kuchni.
Czułem się paskudnie, bo po części cała ta sytuacja była
moją winą. To przeze mnie ojciec się upił, przeze mnie Sasuke cierpi, przeze
mnie Kiba jest smutny. Wszystkim zepsułem wigilię.
Poszedłem do łazienki, gdzie wziąłem szybki prysznic,
wklepałem kilogram kremu pod opuchnięte od płaczu oczy i rozczesałem włosy.
Co właściwie było ze mną nie tak? Czemu to akurat ja muszę
być gejem, czemu to mnie zgwałcono, czemu to ja mogę być chory na AIDS, czemu
to ja muszę zajmować się pijanym ojcem, czemu ja?
Podrapałem się w swędzące czoło i podreptałem do swojego
pokoju. Rzuciłem się na krzesło przy biurku i odpaliłem komputer w celu
wygooglowania czegokolwiek o AIDS.
I tak, stało się. Przede wszystkim błędem było to, że
myślałem, że to AIDS mnie dopadło. Jeśli jestem chory, to na HIV. Co niczego
nie zmienia, bo w rezultacie i tak pewnie padnę na raka szyjki macicy…
Tak więc, kiedy przeczytałem, że muszę czekać bite sześć
tygodni by wykonać pierwsze badania, nie wiedziałem czy płakać, czy od razu się
zabić. Śmierć nie wydawała się już takim przekleństwem…
Objawy początku HIV są takie jak w przypadku grypy, ale
wciąż jest za wcześnie by cokolwiek stwierdzić. Pozostawało mi więc tylko
czekania. Półtorej miesiąca długiego oczekiwania, siedzenia w ławce z Sasuke
bez możliwości choćby dotknięcia go.
Tygodnie, podczas których będę go odrzucać i mieszać z
błotem, mając nadzieję, że sobie mnie odpuści…
Położyłem się na łóżku i włączyłem odtwarzacz tak mocno, że
słuchawki zaczynały trzeszczeć. Było to jedyne rozwiązanie, by zagłuszyć
galopujące myśli.
***
Otworzyłem lodówkę i przeleciałem wzrokiem po jej
zawartości, szukając mleka. Byłem zmęczony, oczy miałem opuchnięte od płaczu, a
włosy potargane jak przez tornado. W dodatku oczy mi się kleiły a jedyne o czym
marzyłem całym sercem, to porządnie wyciśnięta na szczoteczkę pasta do zębów,
puszka lakieru do włosów i porządny peeling.
Pociągnąłem prosto z kartonu duży łyk po czym odłożyłem go
do lodówki. Kiedy tylko zatrzasnąłem drzwiczki, dostrzegłem przyglądającego mi
się ojca.
Prawdopodobnie wyglądał tak samo elegancko jak ja w tym
momencie. Miał podpuchnięte oczy, rozczochrane włosy i pomięte ciuchy.
- Zostajesz? – wychrypiał, przyglądając mi się badawczo.
- Zostaję. – powiedziałem, wychodząc z kuchni i udając się
do pokoju.
***
Następne dni były dość ciężkie. Ponad tydzień jednak
wystarczył nam obu, by się pogodzić i nie wracać do wigilijnych wydarzeń ani
nie wyjaśniać sobie powodów. Ojciec nadal często wychodził do Kumiko, a ja nie
starałem się mu w tym przeszkadzać, bo tylko bym się rozczarował.
W ostatnich dniach dużo przesiadywałem z słuchawkami na
uszach, towarzyszyła mi tylko apatia. Ciągnęło mnie do Sasuke jak do nikogo
innego, jednak nie mogłem dawać mu nadziei, nie znając wyniku testów. Było mi
go szkoda. Codziennie razem z Kibą zasypywali mnie sms’ami, czy wszystko w
porządku, jednak nie odpowiadałem na nie. Gdy pukali do drzwi domu, udawałem,
że mnie nie ma. Ojca na szczęście nie było akurat w momencie gdy pukali, więc
miałem wolną drogę. Nie miałem ochoty na nic. Straciłem chęć robienia
czegokolwiek, a jedyną czynnością, której poddawałem się bardzo namiętnie, było
wpatrywanie się w sufit nad łóżkiem, paląc papierosa. Zacząłem palić stosunkowo
niedawno. Jeśli jestem chory, to i tak długo nie pożyję, a jeśli nie, to będę
mieć mocny argument by rzucić. Poza tym, wolałem sam się zabijać, niż pozwolić
komuś o tym decydować. Papieros pozostawiał w ustach nieprzyjemny posmak,
jednak wolałem czuć się jakbym żuł popielniczkę, niż mieć w ustach smak żółci
na samo wspomnienie o tym, co przez ostatnie miesiące się zmieniło.
Światła w domu zostawiałem zawsze wyłączone, żeby uniknąć
wizyt Sasuke. Bałem się, że nie wytrzyma…Co gorsza bałem się, że ja nie
wytrzymam i że go skrzywdzę.
Jedynym sposobem na uniknięcie rozczarowania, było całkowite
unikanie go. Ale sześć tygodni to bardzo długo, szczególnie biorąc pod uwagę,
że mieszkamy stosunkowo niedaleko oraz chodzimy do tej samej szkoły i mamy tych
samych znajomych.
Odciąłem się więc od wszystkich, nawet od Shikamaru,
przynajmniej dopóki nie będę musiał wrócić do szkoły. A ten moment wypadał
równa za dwa dni.
Oczywiście wciąż musiałem zajmować się domem. Mój ojciec
nigdy nie był dobrym gospodarzem, dlatego wciąż wszystko pozostawało na mojej
głowie. Po zakupy wychodziłem nocą do sklepu czynnego całą dobę, żeby
przypadkiem nie wpaść na Uchihę.
Po pewnym czasie takiego zachowania Kiba napisał mi, że może
po prostu wypadałoby pogadać, ale nie uznałem tego za dobry pomysł. Pewnego
dnia odwiedził mnie. Siedziałem pod drzwiami wejściowymi, a on przez pięć minut
dobijał się do drzwi, wykrzykując, że wie że jestem i mam mu otworzyć, albo
nasra mi na wycieraczke. Cóż, ojciec na pewno by tego nie sprzątnął, więc ze
skwaszoną miną uchyliłem drzwi i wpuściłem go do środka.
Kiba wszedł, rozcierając ramiona. Okazało się, że liczył, że
szybciej go wpuszczę i nie ubrał nawet kurtki, a pogoda była taka, jak to
zwykle bywa w grudniu.
- Napijesz się czegoś? – westchnąłem, ulitowawszy się nad
nim.
- Ciepłej herbaty. – mruknął, siadając przy stole w kuchni.
– Twój ojciec powinien rzucić palenie. – mruknął, bawiąc się pudełkiem
papierosów pozostawionym przeze mnie na stole.
- To nie ojca. – powiedziałem, stawiając przed nim kubek.
- To ty tym bardziej powinieneś rzucić. Najpierw cnotliwie
narzekałeś, że od czasu do czasu napiję się z Sasuke czegoś, a teraz nagle sam
sobie dogadzasz używkami. – powiedział kwaśno. W jego głosie nie wyczułem tej dawnej
lekkości. Wcześniej nie pomyślałem o tym, że jemu też musi być ciężko.
Zastukałem paznokciami o stół, lekko zmieszany.
- Po co przyszedłeś? – zapytałem, nie mogąc znaleźć
wspólnego tematu.
- Nie zapytasz jak on się trzyma? – bąknął, unosząc w zdziwieniu
brwi.
Przyglądałem mu się chwilę utrzymując twardy wyraz twarzy,
jednak po chwili musiałem się poddać. Nic nie poradzę, że jestem ciekawy.
- Jak? – pytanie to zakończyłem głośnym westchnięciem.
- Słabo. Nie chce nic jeść ani się nie odzywa prawie. Znika
wieczorami i wraca nad ranem. Wygląda jakby miał zejść na zawał. Co ty mu
zrobiłeś? Już nie przypomina tego silnego dupka jak kiedyś…
- Nic nie zrobiłem.
- Może to właśnie o to chodzi… - zasugerował, biorąc łyk
herbaty.
- Może.
- A ty jak się trzymasz?
- Niedużo lepiej. Wiesz, muszę czekać na badania na HIV,
poza tym ledwo uporządkowałem sprawy z ojcem. – mruknąłem, opierając brodę na
dłoni. Wpatrywałem się za okno, za którym już dawno zrobiło się ciemno. Śnieg
zdążył w parę minut zasypać parapet.
- Pogadaj z nim. – zasugerował – Powiedz mu prawdę. Przecież
może poczekać…
- Kiba…Zostałem zgwałcony, mogę mieć HIV, naprawdę nie
jestem najlepszym partnerem dla niego. Nie powinien do mnie startować, jedyne
co potrafię to unieszczęśliwiać tych, na których mi zależy.
- Bzdura. Wmawiasz sobie głupoty, kiedy wystarczy
porozmawiać. – powiedział, sztyletując mnie ostrym spojrzeniem. Zabolało jakbym
dostał siarczysty policzek. – Muszę już wracać, robi się późno.
- Okey.
I tak poszedł, a ja znów zostałem sam. Pogasiłem ponownie
światła i wyszedłem do sklepu, zrobić zakupy na jutrzejszy dzień. Długo
myślałem o słowach Kiby. Rozmowa może i mogłaby podziałać, ale odsłonięcie się
mogłoby go do mnie zniechęcić, czego bym nie wytrzymał. Tak bardzo chciałbym być
zdrowy. Wtedy nic nie stało by mi na drodze do szczęścia, razem z Uchihą.
- Cześć. – wyrwało mnie z zadumy, kiedy przekręcałem klucz w
zamku. Odwróciłem się i zanim choćby na niego spojrzałem, już wiedziałem kto
przede mną stoi.
- Hej. – odparłem niemrawo, mierząc go wzrokiem. Nawet bez
światła wydawał się być szczuplejszy, a pod oczami rysowały się cienie.
- Naruto, jeśli chodzi o wigilię…
- Nie martw się, nie ma o czym gadać. – przerwałem mu,
próbując przełknąć. Ból w gardle skutecznie mi to uniemożliwił.
- Kocham cię. – powiedział, a jego ręce zadrżały. – Do
szaleństwa, rozumiesz? I chcę o tym gadać, będę o tym gadać. – warknął.
Przyglądałem się zamurowany w parę, która opuszczała usta Uchihy i nagle
zrobiło mi się strasznie zimno.
- Powinieneś już iść. – zadeklarowałem, obracając się do
drzwi.
- Nigdzie nie pójdę. Przestań Uzumaki, chociaż raz spróbuj
nie uciekać od problemów. – syknął, zaciskając dłonie w pięści. – Kocham cię,
rozumiesz?! – krzyknął, przez co rozejrzałem się, by upewnić się, że nikt nas
nie obserwuje.
Kiedy nic nie odpowiedziałem, powtórzył te słowa, tylko
trochę bardziej…miękko.
- Ale ja ciebie nie kocham. I nigdy nie pokocham. –
powiedziałem twardo, patrząc mu w oczy, po czym odwróciłem się i wszedłem do
domu, trzaskając drzwiami.
Blue, wstydź się! Cholera jasna, no!!!! Masz błąd w opowiadaniu ;) Dwa pierwsze zdania powinny brzmieć: Ja ciebie bardziej albo... no nie wiem... Wymyśl coś innego. Chociaż to twoje opo...
OdpowiedzUsuń*Dwa pierwsze zdania ostatniego akapitu ;)
UsuńCo za! To nie tak miało być! No kurde no głupi Uzumaki, zamiast mu powiedzieć i mieć jego wsparcie, miłość to ten Go jeszcze bardziej rani... Nie samym seksem żyje świat... Co za debil...
OdpowiedzUsuńWkurzyłam się no! ;-; dzięki... >…<
NIEEEEE!!!! Nie no ale... ale... Uzumaki ty idioto!!!!!!
OdpowiedzUsuńNie dość, że się wkurzyłam, to ryczę no.... T.T
53 yrs old Data Coordiator Winonah Durrance, hailing from Camrose enjoys watching movies like "Spiders, Part 2: The Diamond Ship, The (Die Spinnen, 2. Teil - Das Brillantenschiff)" and Electronics. Took a trip to Madriu-Perafita-Claror Valley and drives a Ford GT40 Roadster. Kliknij ten link
OdpowiedzUsuń