Rozdział
piętnasty
Like
fire and rain
You can drive me insane
But I can't stay mad at you for anything
We're Venus and Mars
We're like different stars
You're the harmony to every song I sing
And I wouldn't change a thing!
You can drive me insane
But I can't stay mad at you for anything
We're Venus and Mars
We're like different stars
You're the harmony to every song I sing
And I wouldn't change a thing!
Podrapałem się po brzuchu.
Ups.
To raczej nie ja podrapałem się po brzuchu…
To KTOŚ drapał mnie po brzuchu.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że przecież spałem z
Naruto.
To znaczy…spałem obok Naruto.
Jezu Chryste! – krzyknąłem w myślach, zrywając się z łóżka.
Debil chyba nic nie poczuł, bo nadal sobie smacznie spał.
A ja znowu się podnieciłem.
- Kurwa. – mruknąłem, kierując się w znanym już wam zamiarze
do łazienki.
Tak jak myśleliście…. Wziąłem prysznic. (xD)
Zimna woda działa lepiej niż ręka. Chociaż chyba starłem
sobie zęby, kiedy strzelałem szczękami stękając z zimna.
Umyłem się, ubrałem i zszedłem na dół. Zrobiłem swoje
popisowe śniadanie. Albo lepiej, zrobiłem jedyne, co umiałem zrobić.
Z samego ranka tego młotka przywitała mistrzowska
jajecznica, a on i tak spławił mnie przez sen i obrócił się na drugi bok.
- Trudno. Nie będę na ciebie czekać. – mruknąłem nad nim.
Wróciłem do stołu w kuchni akurat w momencie, kiedy usłyszałem trzask drzwi.
Po chwili na górę, do kuchni, wkroczył ojciec Naruto.
- O, um… Cześć Sasuke.
- Dobry. – mruknąłem, grzebiąc widelcem w jajecznicy.
Chyba się trochę zmieszał.
- Jeśli jest pan głodny, to zrobiłem jajecznicę. Wątpię,
żeby Mł… żeby Naruto zwlókł się z łóżka. On chyba żywi się snem. – parsknąłem.
Czułem się fatalnie.
Jak w ogóle ktoś może odmówić zjedzenia mojej przepysznej
jajecznicy?
Odruchowo zmarszczyłem brwi, po czym odgryzłem kawałek
kromki chleba, żując jakby to był jakiś drapieżny królik, który uchapał mi
nogę.
Moja zemsta!
- Mhm – przyznał, ochoczo kiwając głową i dobierając się do
porcji Naruto – Jak matematyka? - zapytał. Chyba z braku innych tematów.
Albo po prostu był głodny, a zdarzyła się okazja zjedzenia MOJEJ PYSZNEJ JAJECZNICY,
KTÓRĄ OLAŁ UZUMAKI.
Wrrrr!
- Teraz dużo lepiej. – odpowiedziałem, po czym znowu urwała
nam się rozmowa.
Kiedy skończyliśmy, tato Uzumaki’ego zaczął zbierać talerze,
ale odesłałem go ręką.
- Niech się pan nie kłopocze. Posprzątam, pan jest pewnie
zmęczony po pracy.
- Eee, dzięki Sasuke. Mówiłem ci i Kibie, żebyście mówili mi
po imieniu.
Pokiwałem głową, odkręcając kurek z ciepłą wodą.
***
- Aaaaaa!
Ocho, chyba się obudził. A było tak spokojnie…
Właśnie kończyłem szorować patelkę. Wytarłem dłonie i
wszedłem do salonu akurat na czas, by zobaczyć Młotka wypinającego tyłek do
mnie.
Znaczy…w rzeczywistości klęczał na podłodze z głową pod
łóżkiem i szukał czegoś dłońmi, ale to nie zmienia faktu, że…
Wypinał do mnie tyłek!
- Gdzie jest moja komórka! – zapiszczał, a jego tyłek
podskoczył jeszcze wyżej.
Zabiję cię, Uzumaki. Albo nie, zabiję siebie. Będzie dużo….
Bezpieczniej….
- Moment, już do ciebie dzwonię. – mruknąłem wyciągając
komórkę i wpisując numer tego…sami wiecie…
Chyba się zdziwił, że znam jego numer na pamięć.
Czy to już obłęd? Czy wszystko ze mną dobrze?
Sam już nie wiem. To chyba pierwszy raz, kiedy tak się…
Kimś oszołomiłem.
Zielona słuchawka.
Usłyszałem dzwonek Uzumaki’ego, szczęśliwą ferajnę Alvina i
wiewiórek, więc podążyłem do źródła.
Swoją drogą, ciekawe jak ma mnie zapisanego. Chwyciłem za
jego telefon, wsunięty pod jedną z poduszek na fotelu.
----Uchiha
dzwoni----
Świat potrafi zawalić się bardzo szybko. A jeszcze szybciej
runął na mnie, rozpłaszczając moje szczęście z głośnym plaskiem na podłodze.
Uchiha. Ze wszystkich możliwości, przezwisk i innych, nazwał
mnie Uchiha.
TYLKO Uchiha.
Kurde, mógł chociaż mnie zaemotkować. Już lepiej by było
:*****Uchiszek:**** Albo Uchiha <3<3<3<3 albo chociaż…Tygrysek :*
<3:* <3 :* <3 :*
Ja pierdziuuuu.
Zuo.
Podałem mu komórkę.
Czy byłem wściekły?
Byłem.
Czy brało mnie szaleństwo?
Brało.
Czy płakałem?
Chciałem, ale widząc wpis w telefonie, uschłem jak śliwka.
Czy chciałem go uderzyć?
O taaaaaak.
Zagryzłem dolną wargę, próbując się uspokoić. Ten debil
nawet nic nie zauważył.
Pociągnąłem nosem, bo jednak byłem bardziej mokry niż
sądziłem.
- Idę do łazienki! – rzuciłem, wybiegając z pokoju.
Czy…mój głos drżał? Dzwońcie po księdza, chcę umrzeć
wyspowiadany! – krzyknąłem w myślach, dźgając się czyjąś szczoteczką do zębów w
brzuch.
Dopiero tutaj pozwoliłem sobie na płacz.
Nie byle jaki płacz. Beczałem jak dziecko. Tym razem
przynajmniej z dala od Uzumaki’ego.
Boże, ile mogę znieść? Ileż dam rade wycierpieć?
Czy skończę jak Werter? * (* - odnośnik znajdzie się pod
notką)
Wiecie, to jest trochę jak… Romeo i Julia w adaptacji a’la
gejowskie porno.
To znaczy, wszyscy są przeciwko tobie, kończysz umierając, a
jedyna różnica jest taka, że Naruto na bank ma lepsze nogi od Julii.
No i Naruto mnie nie kocha.
Faaaak.
Przydałaby się….żyletka. Albo chociaż sucha bułka. Lub
zaostrzony naleśnik. Co kolwiek, czym mógłbym sobie zrobić krzywdę.
Może jakaś… drewniana łyżka nabijana ćwiekami?
Albo….
A z resztą, pieprzyć to.
Opłukałem twarz, ale chęć splunięcia sobie w…lustro, nadal
nie odeszła.
- Debil. – syknąłem do swojego odbicia.
***
Kiedy tylko zszedłem na dół, byłem już pewny swojej decyzji.
Trzeba z tym stanąć twarzą w twarz.
Wypiąłem klatkę, nos do góry, oczy szeroko otwarte i
powłóczyłem nogami.
- Naruto, ja lecę do domu. – powiedziałem. I zdania nie
zmieniłem.
- Eee. A co z malowaniem? – zapytał, mrużąc oczy.
Kurde. Zupełnie o tym zapomniałem.
- Mamy na to jeszcze cały tydzień. Naprawdę muszę już
spadać. Trzymaj się. – rzuciłem i obróciłem się na pięcie, tym samym urywając
rozmowę.
Kiedy tylko znalazłem się za drzwiami domu Uzumakich, głośno
odetchnąłem z ulgą.
Znowu nie wytrzymałem i pozwoliłem sobie na łzy.
Coś ty ze mną zrobił, debilu. – zaryczałem w głowie,
spoglądając z podjazdu w okno Uzumaki’ego. – Masz to odwrócić.
Powlokłem się do domu. W międzyczasie do gardła wdarły mi
się trzy puszki piwa i dwa papierosy.
Jeśli nie potrafię zabić się przez: pocięcie, spalenie na
stosie, powieszenie, amputację, odwodnienie, anoreksję, choroby zakaźne,
wypadek samochodowy, skok z dachu, wskoczenie pod samochód, celowe
zachłyśnięcie własną śliną, seppuku, poderżnięcie gardła, skręcenie sobie
karku, uduszenie, wypicie trucizny, rzucenie się na
pożarcie czegoś, utopienie, nabicie na pal, bicie głową w ścianę, rzut pod
pociąg, skok z urwiska, skok z mostu, przedawkowanie lekarstw, narkotyki – to
spróbuję chociaż zachorować na raka płuc czy marskość wątroby.
Tiaaaa. Aż nie mogłem się
powstrzymać, przed roześmianiem.
Moje życie…albo raczej moje
piekło, trochę jednak potrwa.
Pociągnąłem nosem i otworzyłem
drzwi.
W danej chwili czułem
się…buńczucznie? Jeśli to w ogóle oznacza to, co myślę…
Taki stan jednak nie trwał długo,
bo cała siła opuściła mnie po przekroczeniu progu domu.
- O, Sasuke, fajnie że już jesteś.
Jak było – urwał, kiedy wychylił głowę zza rogu. – O mój Boże, Sasuke, co się
stało? – zapytał, wycierając mokre po zmywaniu dłonie w ręczniczek kuchenny i
podchodząc do mnie.
Płakałem jak bóbr. Jak totalna beksa.
Chyba się nienawidzę.
Czułem kolejne słone krople na
moich wargach i bezsilność. Nie mogłem tego powstrzymać.
Boże, jaki ja jestem głupi.
Dlaczego ja? Dlaczego mi to robisz?! – krzyknąłem w myślach, ledwo łapiąc
oddech. – Dlaczego wszystko musi mnie ranić? Czemu to ja muszę być akurat tym
pierdolniętym pedałem? Dlaczego, kurwa, dlaczego akurat ja.
Pytałem, ale na próżno. Pytałem,
ale nie uzyskałem odpowiedzi.
Jesteś, Boże? Gdzieśkolwiek
jest, jesliś jest, lituj mej żałości*.
Poczułem tylko ramiona Kiby
zamykające mnie w sobie. Jego ciepły oddech na szyi i łagodzący ból zapach.
Dłoń wplątaną w moje włosy i drugą, która głaskała moje plecy.
- Ciiii, idioto. Wszystko już jest
okey. – wyszeptał. Przylgnąłem mocniej do jego ciała, pociągając ponownie
nosem.
- Skąd wiesz?
- Jest więcej chłopaków na tym
świecie, niż możesz sobie przypuszczać. Naruto nie jest jedyny na tym świecie.
Wszystko się ułoży. – powiedział, z wyczuwalną pewnością w głosie.
Dobrze, że chociaż on jeden jest
silny.
- S…skąd wiesz? – wyjąkałem, po
czym znowu wybuchnąłem płaczem.
- Jesteś moim bratem, dupku.
Rozumiem, że bałeś mi się powiedzieć, ale kiedy mieszka się z tobą tyle czasu,
nie sposób nie zauważyć co się z tobą dzieje. W szkole kwitnąłeś, tak jak po
powrocie od niego. Tak jak przed wyjściem do niego. A kiedy musiałeś wrócić i
zostać tutaj, ponownie stawałeś się tym bezuczuciowym draniem. Czegokolwiek o
nim nie powiedzieć, jest dobrym człowiekiem i dał ci możliwie najwięcej. Ciesz
się, że jest twoim przyjacielem.
Draniem? Tak mówił do mnie
Naruto…
- Nie jest moim przyjacielem. Wiesz jak mnie zapisał w
telefonie?
- Hm?
- Uchiha. – bąknąłem, znowu zanosząc się płaczem.
- I co z tego? Wielkie halo. Sasuke, możesz mieć każdego,
więc dlaczego tak zależy ci na Naruto? – zapytał.
Dlaczego?
Dlaczego?
Dlaczego?
Dlaczego?
- Bo go kocham. – mruknąłem, lekko się uspokajając.
- A mówiłeś mu to?
- Nie! – ryknąłem. – On nie może się dowiedzieć.
- Okey, ode mnie nic się nie dowie. Chodź, zajmiesz czymś
myśli. – powiedział, głaszcząc mnie po policzku i ścierając moje łzy. Wydawał
się być smutny.
Uśmiechnąłem się delikatnie i pokiwałem głową. Poszliśmy do
kuchni.
***
Siedziałem na dachu domu dziecka. Gdybym miał zgadywać,
rzuciłbym, że jest koło drugiej w nocy. Na niebie nie było żadnych gwiazd i
tylko czasami przez ciemne chmury prześwitywał księżyc.
Prawą dłonią przesuwałem w palcach czarną bransoletkę –
podarunek od Uzumaki’ego.
Zadrżałem delikatnie, gdy chłodny wietrzyk zagrał na mojej
szyi marsz Mendelssohna, rozdrapując do krwi moje serce.
Kiedy spadły pierwsze krople zimnego deszczu, już wiedziałem
– to świat, próbując dotrzymać mi towarzystwa, płacze razem ze mną.
- Już dosyć! Wystarczy mi mój płacz, czemu nie było cię
wcześniej, kiedy tak bardzo potrzebowałem? – syknąłem w eter.
Wiatr ucichł, a deszcz zamienił się w mżawkę.
Zaniosłem się szlochem, tuląc do siebie kolana.
- Kurwa! – rzuciłem w mrok, przymykając powieki.
***
Nie wiem, jak długo tu siedzę. Niebo zaczęło jaśnieć, a
zapętlona w mp3 piosenka
łamała na okrągło moje biedne serce.
Moje biedne serce chyba się przyzwyczaja powoli. Bo gdy
tylko coś mocno je ściska, zachowuje się jak gąbka i wraca do poprzedniej
formy, czekając na ponowny atak.
Nienawidzę tego świata. Nienawistnych spojrzeń ludzi i ich
chciwych dłoni. Ust wykrzywionych w dwulicowych uśmiechach i słów szeptanych za
plecami.
Nienawidzę…siebie.
I nienawidzę też tego, że znowu zostałem sam.
- Puk puk. – zaświergotał Kiba, siadając po turecku koło
mnie. Podsunął mi pod nos butelkę piwa, pociągając w tym czasie łyk ze swojej.
– Co tak zamulasz?
-… - Cóż, zwykle nie jestem typem rozmownego – dziś jest
jeszcze gorzej.
Westchnąłem głośno. Nie miałem już siły dłużej płakać.
Niech mnie diabli.
Coś czuję, że jedno piwo jednak nie wystarczy.
- Cóż, skoro entuzjastycznie mnie już przywitałeś,
przytargałem ci koc. W porównaniu do ciebie jest całkiem suchy. – mruknął,
rozkładając go na nas.
- Brakuje mi go. – powiedziałem po chwili, powracając do
zabawy bransoletką.
- Zaczynasz brzmieć patetycznie, Uchiha. Chcesz zostać jego
ukiem, czy jak?
Spojrzałem się na niego. Całkiem chłodno.
- Cokolwiek, byleby być jego. – mruknąłem, z powrotem
odwracając głowę ku niebu.
- Co jeśli on nic do ciebie nie czuje?
- Bo on NIC do mnie nie czuje. – warknąłem. Padło mi na
mózg. Zachowuję się jak jakaś nastoletnia rozpieszczona Barbie-girl.
- A jeśli do końca życia NIC nie będzie do ciebie czuć? –
zapytał, równie niewesoło jak aktualnie się czułem.
- Nie wiem Kiba. Nie utrudniaj mi tego. – mruknąłem, kładąc
głowę na jego ramieniu.
- Myślę, że przesadzasz. Całkiem panikujesz. Ile go znasz?
Półtora miesiąca? A i tak to jest wynik zawyżony. Rozumiem, że ci się podoba,
hormony buzują itp. Itd.
Niczego nie zmienisz umartwianiem się i mówieniem: oh, jakiż
ja jestem biedny!.
- Wcale tak nie mówię! – warknąłem.
- Wierzę, że jesteś zauroczony, ale nie traktuj tego jak
koniec świata.
- Nie traktuję.
- Serio? Jakoś nie zauważyłem. – zironizował, kręcąc głową.
– Wiesz, kiedy pierwszy raz się zakochałem… - ciągnął, co jakiś czas robiąc
przerwę na westchnienie. – nie było tak szybko ani łatwo jak u ciebie. Cały
czas się kłóciliśmy.
- O kim mowa? – zapytałem, mrużąc oczy.
- To nie jest ważne. Prawdopodobnie i tak byś mnie nie
zrozumiał.
- Jestem gejem… Ty możesz zrozumieć mnie, a ja ciebie nie
mogę? Zakochałeś się w martwym psim szczeniaku czy jak?
- Nie ważne. Ja…moja miłość nie była odwzajemniona… -
kontynuował, ciężko wzdychając. – właściwie to nigdy się do niej nie
przyznałem. Codziennie tego żałuję, bo nigdy mi nie przeszło. Nigdy, słyszysz?
Na Boga, Sasuke, nie pozwól, żebyś skończył tak jak ja.
- Brzmisz…staro.
- Jeśli chodzi o cierpienie z miłości, to nie mogłeś lepiej
trafić. – mruknął, biorąc długi łyk piwa.
- Co mam robić? – jęknąłem, wyłamując palce u rąk.
- Nie wiem. Może odetnij się od niego?
- A ty odciąłeś się od ukochanej?
Skrzywił się.
- Moja sytuacja jest…lekko niedogodna. Niestety nie całkiem.
Ale nabrałem dystansu. – przyznał, przygryzając dolną wargę.
- Kiba…
- Co? – bąknął, stukając palcem wskazującym w przednie
siekacze.
- Dzięęęęęki. – mruknąłem, klepiąc go w ramię,
Więcej się nie odezwał. Trwaliśmy tak na dachu, w zimną,
bezgwiezdną noc. Nękały mnie same nieprzyjemne uczucia, które Kiba starał się
ujarzmić, po prostu przy mnie będąc.
- Głupek. – powiedział po pewnym czasie Kiba, kiedy słońce
zaczęło wschodzić.
- Jeśli chcesz mnie obrazić, spróbuj czymś innym. Gorzej
nazywam sam siebie, a takie głupek to prawie pieszczota.
Oboje westchnęliśmy, ból schował się w cień, przyćmiony mocą
nowo wschodzącego słońca.
Pierwsze cieplejsze promyki tego dnia zabarwiły naszą skórę,
radowały oczy i grzały serca.
Łał.. Z każdym rozdziałem to opowiadanie robi się coraz bardziej ciekawsze<3
OdpowiedzUsuńWiesz, nie wiem o czym myślałeś, pisząc ten rozdział, ale ja, jak Kiba mówił o swojej nieodwzajemnionej miłości, to mi przyszło na myśl, że może jego miłością był/jest Sasuke? Jeśli nie, wyprowadź mnie z błedu, a jeśli tak, to potwierdź moją teorię xD
OdpowiedzUsuń~Akemi
Świetny rozdział i wgl podobają mi się te części opo przedstawione z punktu Sasuke. Są takie inne.
OdpowiedzUsuńBoże, Boże jak przeczytałam o tej miłości Kiby to miałam nieodparte wrażenie, że to o jego młodszym bracie. Proszę powiedz mi że to tylko moja chora wyobraźnia
Seath
Biedny Sasu :'c
OdpowiedzUsuńTaki płaczliwy jest <3 słodziutki ^^
A Naru? Phi, teraz to o nim można mówić drań -.-' No ale co On myśli co do Sasia to zapomniałam o_O za dużo opowiadań na raz xD