Rozdział
dwudziesty piąty
And even
though, there’s no way in knowing where to go, promise I’m going because
I gotta get outta here
I’m stuck inside this rut that I fell into by mistake
I gotta get outta here
And I’m begging You, I’m begging You, I’m begging You to be my escape.
I gotta get outta here
I’m stuck inside this rut that I fell into by mistake
I gotta get outta here
And I’m begging You, I’m begging You, I’m begging You to be my escape.
Kiedy stanąłem przed drzwiami jego domu, byłem jeszcze silny
I po cichu obiecaywałem sobie, że taki pozostanę, ale kiedy tylko drzwi
otworzyły się, a przede mną stanął Inuzuka, całkowicie się rozmazałem. Łkałem,
a wkoło padał śnieg. Musiałem wyglądać okropnie, bo zszokowany Kiba przygarnął
mnie do siebie i zamknął mnie w swoich ramionach, kładąc brodę na mojej głowie
i pocierając mnie delikatnie by mnie rozgrzać.
Chwilę później, mimo, że się opierałem ( nie chciałem, by
ktoś zobaczył mnie w takim stanie), wepchnął mnie siłą do mieszkania, szepcząc
jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa. Chyba przeklinał.
Powoli zsunął ze mnie płaszcz, odwiesił go na wieszak i
zdjął moją czapkę. Spojrzał się na mnie krytycznym wzrokiem, na jego ustach
błądził delikatny zarys uśmiechu. Poczochrał mi włosy, jakby oceniając mnie
wzrokiem.
- No, teraz mogę wreszcie zaoferować ci herbatę, a potem idę
urwać komuś jaja.
- Komu? – zapytałem, zupełnie zdziwiony, że wiedział.
- No, mam nadzieję, że zaraz mi powiesz. – powiedział,
obracając się na pięcie i wychodząc do kuchni. Wstawił dobrze znany mi już
czajnik. Wchodząc do kuchni rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było utrzymane w
jasnych barwach, dominowały delikatne brązy i biele. Kuchenny blat był
zastawiony przez różne naczynia, sztućce, sitko i garnki.
No tak. Jutro Wigilia. Jak mogłem zapomnieć?
No dobra, było mi łatwo o tym zapomnieć. Miałem sporo na
głowie.
Próbowałem przestać płakać, ale jakoś mi to nie wychodziło.
Mimo piekących oczu i silnej nienawiści do własnej słabości, pozwoliłem im
nadal kapać.
- Co się stało? – zapytał, kiedy na jego twarz wpłynął
delikatny grymas, zażenowania i smutku.
- Ja…William… - powiedziałem, a przynajmniej próbowałem
poprawnie wyartykułować.
Och, nie ma to jak zachować zimną krew.
Cały czas czułem się ostatnio przerażająco kruchy. Jakby
spadający na mnie śnieg był w stanie roztrzaskać mnie w drobny pył.
- Zgwałcił Cię.
Kiedy to usłyszałem, aż zaparło mi dech w piersiach. Skąd?
Cholera, dopiero teraz doszło do mnie, że chyba nie byłem
gotów na to, żeby mu powiedzieć. Boże, nie byłem gotów na to, żeby KOMUKOLWIEK
to wyznać.
Poza tym, to nie brzmiało jak pytanie. Czy uczucia ludzi
naprawdę tak łatwo odbijają się w oczach?
A może po prostu cuchnę strachem i poniżeniem?
Może to drżenie rąk mnie zdradziło. Albo doły pod oczami po
nieprzespanych nocach.
Albo wszystko to, co odbijało się na mojej twarzy, kiedy
Kiba poddawał mnie wzrokowej analizie.
Pięknie.
Nie zdążyłem złapać nawet jednego oddechu, kiedy poczułem
jak silne ręce mnie obejmują.
Do moich nozdrzy dotarł delikatny zapach proszku do prania,
płynu do mycia naczyń i jabłek.
Zatraciłem się w tym drobnym geście. Czułem się bezpieczny.
Tak bezpieczny, jak jeszcze nigdy dotąd.
Po chwili usłyszałem szybkie kroki. Ktoś zbiegał po
schodach. Kiedy mój wzrok padł na szalejącą w oczach Uchihy burzę, zapragnąłem
skulić się i zakryć głowę kołdrą.
- Zabiję gnoja! – warknął. W trzech susach dotarł do
wieszaka i nim zdążyliśmy z Kibą go zatrzymać, pędził już zostawiając za sobą
otwarte drzwi.
Wszystko działo się tak szybko, że nadal pozostawaliśmy z
Kibą w tej samej pozycji. Jedyną zmianą były nasze nisko opuszczone szczęki i
lęk w oczach.
- Słyszał? – wyrzuciłem z siebie, po czym na dobre się
rozkaszlałem. Jeszcze tego brakowało, żebym zachorował na Święta.
- Wiem tyle co ty. – bąknął, przyciskając mnie mocniej do
siebie.
Poklepałem go po ramieniu, będąc gotowym, by mnie puścił.
Łzy nie cisnęły mi się już do oczu, więc bez lęku odsunąłem go od siebie.
- Myślisz, że on go zabije? – zapytałem, wbijając wzrok w
swoje dłonie.
Odpowiedziała mi cisza. Kiedy podniosłem głowę zobaczyłem,
jak Kiba stoi przy zlewie oparty o niego plecami i wpatruje się w obraz za
oknem.
Kiedy przyznał, że nie ma pojęcia, musiałem bardzo zbladnąć
na twarzy. Krew chyba całkiem odeszła mi z twarzy, a w żołądku czułem niemiły
ucisk, jakby ktoś mi na nim stanął i sobie poskakał. W gardle stanęła mi gula
tak ogromna, że nie zdołałem nic powiedzieć, więc tylko stukałem paznokciami i
drewniany stół.
Nie chciałem, żeby Sasuke krzywdził dla mnie innych. Po
części wiedziałem, że byłby do tego zdolny. To była chora myśl. Zdobyć się na
to, żeby przyznać, że uważa się kogoś za wystarczająco silnego by kogoś zabić.
Dlaczego tak zareagował?
Najgorsze było to, że nie chciałem, by Sasuke nabroił sobie,
by znów miał przeze mnie kolejne kłopoty. Po ostatnim pobiciu dostał kuratora.
Nieprzyjemna sprawa, tym bardziej, że wciąż czułem się temu winien.
- Co…na to twój ojciec? – zapytał się, nadymając policzki.
Uniosłem brwi i milczałem. Po chwili przyznałem, że nic nie
wie.
- Nie zamierzam mu o tym opowiadać. – dodałem, wpatrując się
mu w oczy. – Nie zamierzałem mówić tego Sasuke, tym bardziej, że mi na nim
zależy…zależało… - stwierdziłem z kwaśnym grymasem twarzy. Jak mógłby pokochać
jakąś brudną dziwkę?
- O to możesz być spokojny. On nie z tego typu ludzi, co
zaraz pędzi, rozpowiada i wyśmiewa. Raczej postara się ci pomóc. – powiedział.
Chciałem uwierzyć w te słowa. Chciałem się w nich zatracić.
Co najgorsze, mimo że wiedziałem, że to niemożliwe, chciałem by okazało się to
prawdą.
Czułem straszny ucisk w klatce piersiowej. Pewnych rzeczy
nie da się cofnąć ani zrekompensować. Pewne rany pozostają trwałe i już nigdy o
nich nie zapomnę.
Czy to też była rana tego typu?
Mam nadzieję, że nie.
- Ojciec chce zabrać mnie do nich na Wigilię. – przyznałem,
chowając głowę wśród ramion.
Znów byłem bliski płaczu.
- Nigdzie nie idziesz. Obiecałeś mi, nie pozwolę nikomu
złamać tej obietnicy. Znajdziemy ci trochę miejsca, łóżko i przynajmniej będę
mieć dobrego kucharza do pomocy.
Kurde. Dlaczego ludzie potrafią być tacy. . . różni. Jedni
mnie krzywdzą, inni doprowadzają do płaczu, jeszcze inni dają mi w życiu cel i
chwile beztroskiej radości. Kiba zaliczał się zdecydowanie do tych ostatnich.
Był dla mnie niczym brat. Zawsze mnie wysłuchiwał, nigdy nie
odtrącał. Potrafił mnie nie oceniać. Potrafił zaakceptować. Wiedziałem, że
choćby walił się świat, przy nim miałem zawsze bezpieczne schronienie.
Nigdzie nie było mi tak dobrze, jak w tym domu. Bez trosk,
problemów i bólu.
Bez złodziei, gwałcicieli i zaślepionego ojca.
Powinien coś zauważyć. Powinien się mną zainteresować. To on
powinien biec teraz, by zabić Williama. Odpowiedzialność należała do niego, a
okazuje się, że wszyscy opiekują się mną lepiej niż tato.
Po chwili zostałem zaciągnięty przez Kibę do gotowania.
Chłopak ubzdurał sobie, że to ma być najpyszniejsza Wigilia w całej Japonii, i
choć ciężko jest konkurować ze wszystkimi kucharzami świata, postanowiłem dać z
siebie wszystko.
Dwanaście potraw, z czego Kiba, do tej pory, zrobił jedną –
barszcz. Zostało jedenaście i jakieś dwadzieścia cztery godziny.
- Jeśli oboje zarwiemy noc, to zdążymy. – swkitowałem,
gorzko się uśmiechając.
***
- Klej, nie marudź. – warknąłem, poprawiając niechlujnie
zrobionego pieroga.
Kiba w jednej chwili zmarkotniał jeszcze bardziej. Pewnie
miał nadzieje, że wszystko zrobie za niego a on przyjdzie na zakończenie i
sobie podje.
No to się przeliczył. . .
Uśmiechnąłem się sadystycznie sam do siebie. Inuzuka widząc
podły uśmieszek wymalowany na mojej twarzy zgarnął na dłoń trochę mąki i
dmuchnął mi nią w twarz.
Zacząłem kasłać, a obok mnie Kiba dusił się ze śmiechu.
- Szmata. – warknąłem, ale średnio mi to wyszło, pewnie przez
banana na moich ustach. Odpłaciłem Kibie podobnie, tyle, że wtarłem mu mąkę we
włosy. – No no, szybko osiwiałeś. – stwierdziłem, wybitnie z siebie zadowolony.
Kiedy tylko podniósł się z krzesła rzuciłem się do ucieczki.
Przez dłuższą chwilę gonił mnie wokół stołu, dopóki zasapany nie opadł na
krzesło.
- Następnym razem. – syknął, biorąc się ponownie za
sklejanie pierogów.
- Trzymam cię za słowo. – mruknąłem, siadając delikatnie
naprzeciwko i nie spuszczając oczu z jego rąk. – Sasuke długo nie wraca.
- Pewnie jeszcze go nie dopadł. – rzucił, wzruszając
ramionami. Ostre słowa, a zachowywał się jakby to było coś normalnego.
A jeśli on naprawdę zabije Williama?
Jakaś część mnie, ta bardziej chora i sadystyczna, cieszyła
się na myśl o jego śmierci.
Ale nie chciałem też, by przeze mnie Sasuke zbruczył swoje
dłonie krwią jakiegoś debila.
Co powinienem zrobić?
Do kuchni wszedł sensei Kakashi. Oparł torbę o framugę i
zmierzwił sobie siwe włosy.
Pociągał nosem, pewnie przez ten wszechogarniający mróz. Nie
pamiętam, żeby kiedykolwiek spadło tyle śniegu.
- No chłopcy, streszczać się. – powiedział, wpatrując się w
siwe włosy Kiby. Ten tylko ponownie wzruszył ramionami, wracając wzrokiem do
pierogów.
- Naruto zostanie u nas na tę i następną noc. – zadeklarował
Kiba, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Eee… Okey. – odpowiedział, wzruszając ramionami tak samo,
jak czynił to Kiba, po czym wszedł po schodach na górę.
- Żeby mój tato się mnie tak słuchał . . . – odezwałem się,
wciąż patrząc w stronę miejsca, gdzie zniknął Kakashi.
- Klej, nie marudź. – sparodiował mnie Kiba, rozcierając mi
mąkę na włosach.
- . . . – Próbowałem spojrzeć na niego tak jak Sasuke na
mnie, ale po tylu latach Kiba chyba się odpornił na spojrzenia tego typu.
***
W ramach przerwy usiedliśmy sobie na sofie koło Kakashi’ego.
Wlepiliśmy wzrok w telewizor i oglądaliśmy wspólnie wiadomości.
Krótki ostrzyżona blondynka przełożyła kartkę, po czym
powiedziała:
Szokujące pobicie na przedmieściach Tokio. Jedna osoba
walczy o życie, jest w bardzo ciężkim stanie. Około szesnastoletni chłopak z
wieloma krwotokami wewnętrznymi trafił do pobliskiego szpitala. Do tej pory
jego stan się nie poprawił, a lekarze nie dają mu dużych szans na przeżycie.
Na miejscu brutalnej zbrodni schwytany został drugi
mężczyzna, w podobnym wieku. Niestety nie mamy dużo informacji na jego temat.
Chłopak został przetransportowany do aresztu, w celu ustalenia danych osobowych
oraz przebiegu pobicia.
Grozi mu kara pozbawienia wolności do dwudziestu pięciu lat,
jeśli poszkodowany nie przeżyje.
Jakiś chory impuls kazał mi skierować wzrok na Kibę. Był
chyba tak samo trupioblady jak ja i także wpatrywał się we mnie.
- Jezu, to okropne! Jak ktoś mógłby coś takiego zrobić. –
powiedział Kakashi, tępo kręcąc głową. – Całe szczęście że wy jesteście
rozsądni. – powiedział, po czym, ku naszej zgubie, dodał. – Tak przy okazji,
gdzie się szlaja Sasuke?
- Posałełem go do sklepu. – palnąłem pierwsze, co mi ślina
przyniosła na język.
- Kiba, powinniśmy iśc dokończyć robotę w kuchni. –
rzuciłem, podnosząc się z sofy.
Serce tłukło mi się o żebra, a wibracje czułem aż w nogach.
- Jasne. – przyznał, podążając za mną.
Zanim zdążyliśmy ulotnić się do kuchni, zadzwonił telefon.
- Halo? – usłyszałem za plecami głos sensei’a. – Tak, to ja.
Mhm. – mruknął, unosząc brwi.
Obok bicia swojego serca, usłyszałem nawet jak tłucze się
serce Kiby.
Oboje przełknęliśmy ślinę, gotowi do szybkiej ucieczki.
- To nie mógł być on. – rzuciłem, jednak samemu ciężko było
mi uwierzyć w te słowa.
Kiba tylko kiwnął głową, chociaż i on nie wyglądał na
przekonanego.
- Już jadę. – powiedział Kakashi, chowając komórkę do
kieszeni i sięgając po kluczyki do samochodu.
Czyżby mógł?
- To od Sasuke. Ma problemy. – wykrztusił Kakashi, blady jak
ściana. – Nie wiem kiedy wrócę. – przyznał, przepychając się obok nas.
Nie czekaliśmy długo i od razu ruszyliśmy za nim, biegiem
docierając do samochodu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSasuke taaaaki kochany <3 Nawet poszedł i na SERIO to zrobił :>
OdpowiedzUsuńOby nie miał kłopotów ;/