Rozdział
dwudziesty siódmy
I can't
believe this moment's come
It's so incredible that we're alone
There's so much to be said and done
It's impossible not to be overcome
Will you forgive me if I feel this way
Cuz we've just met - tell me that's OK
So take this feeling'n make it grow
Never let it - never let it go
It's so incredible that we're alone
There's so much to be said and done
It's impossible not to be overcome
Will you forgive me if I feel this way
Cuz we've just met - tell me that's OK
So take this feeling'n make it grow
Never let it - never let it go
Wciągnąłem powietrze, a gdy tylko poczułem jego boski
zapach, spiąłem się. Leżałem z twarzą ukrytą w jego szyi, a on mnie obejmował,
co tylko jeszcze bardziej mnie przeraziło.
- Uważasz, że to ja to zrobiłem? – usłyszałem cichy szept,
przesiąknięty bólem.
- N…nie. – powiedziałem, wypuszczając z płuc powietrze.
- Ale myślisz, że byłbym do tego zdolny. – powiedział, jakby
nie oczekiwał mojej odpowiedzi. Chyba źle zrozumiał moje spięcie. Ja się go nie
bałem…bałem się…siebie. Swojej reakcji na to ciepło i zapach. Brakowało mi już
tylko smaku…
Leżeliśmy obok siebie, a ciszę przerywały jedynia nasze
równe oddechy.
To było najsłodszą torturą, jaką w życiu przeżyłem.
W pokoju wciąż panował półmrok, z powodu zapewne wczesnej
godziny porannej.
Poprawiłem głowę na poduszce, przypadkiem muskając nosem
szyję Uchihy. Jego skóra pachniała cudownie i choć niczego tak nie pragnąłem
jak jego dotyku, zdołałem się powstrzymać.
- Słyszałem, że wpłaciłeś za mnie kaucję… - zaczął po chwili
niepewnie, jakby dobierał odpowiednie słowa.
- Mhm. – mruknąłem w zagłębienie jego szyi. Nawet gdyby ktoś
krzyczał, że pali mi się tyłek, nie oderwałbym się od niego…
- Dziękuję. – usłyszałem jego głos tuż przy uchu. Kiedy
owiał mnie jego oddech, wzdrygnąłem się z przyjemności, przygryzając wargę by
nie wydać z siebie jęku.
Boże, cóż za ironia.
Półnagi gej w łóżku największego przystojniaka w Tokio, w
dodatku jeszcze szalenie w nim zakochany i aktualnie obejmowany…
Dlaczego do jasnej cholery on wciąż mnie do siebie tuli?
Cholercia!
Mimo, że ciało pragnęło wtulić się mocniej, wygrzebałem się
z jego gorących ramion i kołdry i podniosłem się z łóżka.
Wsunąłem na nogi spodnie, które nadal leżały na podłodze i
ubrałem koszulkę, cały czas czując jego wzrok na sobie.
Zachowywałem się, jakbym najpierw się z nim przespał, a
potem uciekł…
Bo, tak między nami….to faktycznie to zrobiłem…
- Nie musisz jeszcze wstawać. Idę przygotować wigilię.
- Jest szósta rano. – parsknął, a na jego twarz wpłynął
delikatny uśmiech. – Wracaj do łóżka. – zaproponował, drapiąc się po lekko
odsłoniętym brzuchu.
Ty głupi, głupi, głupi sadysto!
- Nie mam czasu. – powiedziałem i wyszedłem, z sercem
tłuczącym mi się o żebra.
Gdyby zaproponował mi to jeszcze raz, nie miałbym już siły
odmówić.
Skierowałem swe kroki do pokoju Kiby. Uchyliłem delikatnie
drzwi i wsunąłem się po cichu. Uklęknąłem koło łóżka i szturchnąłem go w ramię,
by nie obudzić jego brata.
- Kiba! – syknąłem. – Wstawaj.
- Ummmm… Bridżetttt. – jęknął rozkosznie, zatapiając dłoń w
moich rozczochranych włosach. – Bridż, chodź no do mnie.
Zakryłem usta dłonią, by nie zacząć rechotać.
Wylizałem zęby od środka by się na czymś skupić i strzeliłem
mu otwartą dłonią w twarz.
Ten, jak oparzony zerwał się do pozycji siedzącej,
spoglądając się na mnie sklejonymi od snu oczami.
- Co? – zapytał, przecierając piąstkami oczy.
Kurde, trzeba przyznać, że chłopak potrafił być przesłodki.
Ku mojemu zdziwieniu miał koszulkę z napisem ,,Bridget :*’’.
- Co u Bridget? – zapytałem, szczerząc do niego zęby.
Zmierzył mnie już lekko trzeźwiejszym wzrokiem i wzruszył
ramionami. Sięgnął ręką i na ślepo wymacał zegarek leżący na biurku.
- Szósta rano? Czy geje nie mają sumienia? – żachnął się,
roztrzepując sobie włosy.
- Tak się składa, że jeśli chcesz cokolwiek zjeść w wigilię,
to musisz mi pomóc.
- Terefere kuku. I tak zjem. – bąknął, ziewając szeroko.
- Pfff. – syknąłem, łapiąc go za stopę i sciągając go siłą z
łóżka.
Chłopak upadł z głuchym łoskotem na ziemię i rzucając po
cichu jakieś przekleństwa wstał, masując prawe kolano.
- Dobra, dobra. Zrozumiałem. – rzucił, rozglądając się za
ciuchami. Ubrał się szybko i ruszyliśmy bojować na strychu.
- Czego właściwie szukamy? – zapytałem, świecąc latarką w
każdy kąt.
- Bombek, ozdób i innych dupereli. Trzeba ubrać choinkę.
Potem pakowanie prezentów, a jeszcze później ostatnie przygotowania i jedzonko.
– mruknął, wysuwając skądś ogromny karton. – dobra, ty znosisz to na dół, bo ja
znalazłem.
- Hmpf. – warknąłem, jednak bez przedłużania zabrałem się do
roboty.
***
Od dziesięciu minut ubieraliśmy choinkę. Długo kłóciliśmy
się, gdzie co powinno wisieć, jednak to, że jestem gejem i lepiej znam się na
estetyce całkowicie złamało go, i żaden argument nie wyszedł już z jego ust.
Słowem, wygrałem.
Znowu.
Rozłożyliśmy wspólnie kolorowe łańcuchy i lampki i już po
chwili, dumni jak pawie, oglądaliśmy dzieło naszych rąk.
Tak, to będą najlepsze święta od lat.
I nic mi tego nie zepsuje.
Tak jak powiedział Kiba, później nastał czas pakowania
prezentów. W międzyczasie zakradłem się po dachu do swojego domu i wyciągnąłem
torbę pełną prezentów, żeby później podrzucić je pod choinkę.
Kiedy schodziłem już z dachu, w pokoju mojego ojca paliło
się światło. Zacząłem gorączkowo rozpamiętywać ostatnie wydarzenia. Nie byłem
pewien, czy postępuję właściwie, jednak postępowałem tak, jak kazało mi serce.
Nie chciałem tylko, by ojciec pozostał sam na święta. Pewnie
nadal bardziej przejmuje się gwałcicielem niż własnym synem.
Myślę, że zbyt długo właziłem mu w dupę. Zawsze starałem się
być dobry, nigdy nie było ze mną problemów, odnosiłem sukcesy. I po co mi to
było?
Tak, miałem w tym momencie do niego ogramny żal. Cholera,
mam szesnaście lat. Jestem jeszcze dzieckiem, a już od dawna zachowywał się
bardziej jak kumpel.
To było dziwne, ale byłbym wdzięczny, nawet jeśli by mi
teraz sypnął jakiś głupi szlaban.
Po prostu pointeresowałby się trochę mną. O nic więcej nie
proszę.
Kiedy wróciłem do domu dziecka wszyscy już byli na nogach.
Dom był dwa razy pełniejszy od ozdób, a sufity uginały się od gwiazdek, gałązek
i wszystkiego, co wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Choinka pyszniła się
wiszącymi cukierkowymi laseczkami, a dzieciaki otoczyły pianino, na którym grał
Sasuke i wspólnie śpiewali kolędy. Oparłem się o framugę drzwi zakładając ręce
na klatce i obserwując delikatnie uśmiechniętego bruneta.
Moje miłosne wzdychania przerwał Kiba, który brutalnie
zapchał mnie do kuchni, sycząc jakieś wymyślne przekleństwa. Rzuciłem w drodze
paczki pod choinkę i uniosłem ręce, żeby Kiba nie miał problemów w wciśnięciem
na mnie fartuszka.
- Tak lepiej. – warknął, wyjmując z szafki patelnię i z
hukiem stawiając ją na kuchence – Gdzie się szwędałeś?
- Byłem w domu. – powiedziałem, unosząc brwi – Zastanawiałem
się, czy pójść do ojca, ale jednak zrezygnowałem z pomysłu. – mruknąłem
niechętnie.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że cię spoliczkował. Ojciec
powinien kochać swoje dziecko, bezwarunkowo. – prawił mi morał, rozpuszczając
margarynę na patelni.
Skwitowałem to gorzkim uśmiechem, po czym zabrałem się za
szykowanie wigilii. Od czasu do czasu podawaliśmy sobie składniki,
przepychaliśmy się i śmialiśmy, tak jak kiedyś. Jakby nic nigdy się nie
wydarzyło w moim życiu. Jakby nad głową Sasuke nie wisiał wyrok. Całe te święta
wyparły z pamięci cały tegoroczny ból.
Nie chciałem tego psuć, ale nie mogliśmy wiecznie udawać, że
nic się nie wydarzyło.
- Kiedy Sasuke ma sprawę? - zapytałem, zajmując się
pierogami.
- Są święta, więc dopiero w połowie stycznia. Poza tym,
William wciąż przebywa w szpitalu, lekarze mówią, że wszystko się rozwiąże w
najbliższych dniach. Bez wyniku nie można wydać wyroku. – powiedział zmęczonym
głosem. Dopiero teraz uderzyło we mnie, jak bardzo Kiba wygląda na zmęczonego
tym wszystkim. Miał lekko podkrążone i zaczerwienione oczy i zgarbione plecy, a
włosy były w niemalże całkowitym nieładzie.
- Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. – szepnąłem.
Uśmiechnąłem się, kiedy z salonu dobiegł nas śmiech dzieci i Sasuke.
Poklepałem Kibę po ramieniu chcąc dodać mu otuchy, po czym
wróciłem do pracy. Nie odzywaliśmy się więcej. Po prostu brakowało nam już
słów.
W ciągu tych godzin przygotowań, mój tato zadzwonił trzy
razy. Kiedy zadzwonił czwarty, spoglądając się wściekle na Kibę odebrałem.
- Naruto? – usłyszałem jego głos.
- Co? – warknąłem, podchodząc do okna.
- Czemu nie wróciłeś na noc do domu? – zapytał, o dziwo nie
wydawał się być zły.
- Bo nie chciałem cię oglądać. – rzuciłem, a potem poczułem
strzał dłonią w potylicę. Obróciłem się i zobaczyłem Kibę kręcącego z
politowaniem głową i szepczącego, że może czas się pogodzić. Nadepnąłem mu
mocno na nogę, więc jęcząc i skamląc odsunął się ode mnie i usiadł przy stole,
dzięki czemu nikt mi nie przeszkadzał.
Przez chwilę panowała cisza, a po chwili ponownie zabrał
głos mój ojciec.
- Dlaczego taki jesteś? Są święta, powinno się je spędzać z
rodziną. – zagadnął, ale czułem, że jest bliski poddania się.
- Właśnie to zamierzam zrobić. Spędzić czas z rodziną. Nie
uważasz, że to chore, że obcy ludzie są dla mnie milsi niż ty? – zaatakowałem,
czując jak zaraz złamie mi się głos. Mrugnąłem energicznie próbując pozbyć się
łez, a kiedy to nie zdało rezultatu, otarłem policzki dłonią. Kiedy obróciłem
się w prawo dostrzegłem Sasuke opartego o lodówkę. Zaciskał usta i patrzył się
na mnie jawnie zainteresowany, unosząc brwi w niemym zdziwieniu.
Przygryzłem delikatnie wargę. Nie chciałem, by był świadkiem
kłotni z ojcem.
- Nie przeginaj! Wciąż jestem twoim ojcem. – warknął.
- Już nie. – mruknąłem i rozłączyłem się, zaciskając mocno
powieki.
Słowem, to tyle, jeśli chodzi o najszczęśliwsze święta
mojego życia.
Czułem na sobie baczne spojrzenia Kiby i Sasuke. Nie miałem
szans na suche oczy, więc szybkim krokiem ominąłem ich w przejściu, zarzuciłem
w przedpokoju płaszcz i ubrałem buty, po czym wyszedłem na świeżo zaścielone
śniegiem podwórko.
Śnieg skrzypiał mi pod butami w rytm bicia mojego serca. Nie
mogłem już dłużej powstrzymać łez, przez co bardzo piekły mnie oczy.
Moje życie chyba już nigdy nie będzie normalne.
***
Od trzech godzin siedziałem w parku na ławce, zupełnie
nieruchomy. Doszło do tego, że kilogramy śniegu spoczywały na moich kolanach.
Ale ten chłód był przyjemny. Ból fizyczny pomógł mi przestać płakać, a troski
lekko odsunęły się choć na moment.
- Naruto. – usłyszałem cichy głos Sasuke, który właśnie
opadł na ławkę obok mnie – co tutaj robisz?
- Próbuję zamarznąć. – mruknąłem, zaciskając zamrożone
dłonie w piąstkę.
- Chyba niedużo ci brakuje. – skwitował, przybliżając się
bliżej. Chwycił moje dłonie w swoje i zaczął je ze stoickim spokojem
rozgrzewać, patrząc mi się w oczy. Próbowałem unikać jego spojrzenia, ale ta
czerń tak cholernie hipnotyzowała.
- Jak będziesz chory, to ja nie będę cię znów niańczyć przez
całą noc.
- Wcale bym tego nie chciał! – warknąłem, wbrew sobie.
- Akurat. – parsknął, rozcierając powoli moje przemrożone
palce. – To było urocze. – rzucił, tym razem dla odmiany to on uciekł wzrokiem.
Uniosłem w zdziwieniu brwi, czekając na wyjaśnienia.
- Wiesz, ten tekst, że zamierzasz spędzić te święta z
rodziną. To chyba najmilsze z tego, co usłyszałem przez całe życie. Szczególnie
od ciebie. – powiedział. Jego policzki były spowite szkarłatem i w tym momencie
nie miałem bladego pojęcia, czy było to spowodowane tak intymnym wyznaniem, czy
też mrozem panującym na zewnątrz.
Przysunąłem się powoli do niego i objąłem go niepewnie. Nie
wiedziałem, co takiego mógłbym na to odpowiedzieć, więc po prostu chciałem
jakoś niemo podziękować.
- Chodźmy do domu, dobrze? – zapytał, na co tylko pokiwałem
głową.
Poszliśmy…do domu.
Aww, znó takie słodkie ^^ a jednak jeszcze mam serce... Twoje opowiadanie jako jedyne tak szczerze poruszyło mną tak mocno. Potrafisz pisać i to wręcz genialne, kiedyś pomyślałabym że jesteś dziewczyną, ale to tylko dla tego że nie wiedziałam że chłopacy tak genialnie piszą.
OdpowiedzUsuńYaaaakie słodkie!!!!!! <3 Nie no kocham, po prostu KOCHAM :D
OdpowiedzUsuńI DON'T LIKE IT, I LOVE IT XD ^w^
OdpowiedzUsuńBŁAGAM BLUE WRACAJ, CZYTAM TO OPOWIADANIE PO RAZ TRZECI ._.