Rozdział
trzynasty
I sat by
the phone today, waiting for you to call so I
Could pick it up and say hello to you and you would say hello to me
Just like my dreams
Is there a reason why you’re gone, I didn’t mean to be so wrong
I tried so hard to be the best that I could be, but still it seems
I always end up alone
Is there something inside me that I don’t see
Is there something wrong here with the way I love
Down, you can’t hold me down
Cause when no one is around I wont be standing here
Could pick it up and say hello to you and you would say hello to me
Just like my dreams
Is there a reason why you’re gone, I didn’t mean to be so wrong
I tried so hard to be the best that I could be, but still it seems
I always end up alone
Is there something inside me that I don’t see
Is there something wrong here with the way I love
Down, you can’t hold me down
Cause when no one is around I wont be standing here
just
waiting for you to come back home again
Down, you can’t hold me down
Because I finally understand that what you did is not so bad
Down, you can’t hold me down
Because I finally understand that what you did is not so bad
in fact
it’s better for me
Budzik elektryczny na szafce przy moim łóżku wyświetlił
piątą rano. Nie mogłem już dłużej udawać, że wszystko jest okey, a na sen
raczej nie miałem zbyt szerokich perspektyw.
Zwlokłem swoje ciało, zrobiłem szeroki rozkrok… i na tym
skończyła się moja poranna…albo nie, świtanna gimnastyka, jeśli taki
przymiotnik w ogóle istnieje.
Wiecie czego szczerze nienawidzę? Tych worków pod oczami,
które akurat dzisiejszego dnia, przez tą rypaną bezsenność powiększyły się do
rozmiarów Sahary.
Nie mogłem już dłużej patrzeć na siebie w tym lustrze.
Strasznie mnie ono postarzało i pogrubiało. Powinienem je stłuc.
Znowu to samo. Chcę coś zniszczyć ot tak, przez głupie widzi
mi się. Za łatwo to wszystko mi przychodzi. Ten drań znowu miał rację – ojciec
daje, ja szastam.
Kurczaczek….
Za trzy godziny powinienem być w szkole. Akurat starczy mi
czasu, żeby naszprycować kilogramem materiałów pirotechnicznych moje włosy, by
dały się jakoś ułożyć, wziąć prysznic i…możecie mówić, że jestem
metroseksualny, ale za żadne skarby nie zrezygnuje z truskawkowego peelingu!
Normalnie, dzięki pobudce o piątej rano, zrobiłbym
super-ulti-mega-grande-big-giga wypasione śniadanko, ale od kiedy Sasuke tak mi
wygarnął, straciłem cały apetyt.
Muszę się z nim później rozliczyć. Powinienem nasłać na
niego Anko – ta to zrobi porządek z każdym gburem!
Rozpływając się w fantazjach pół erotycznych nad losem
Sasuke, w przypadku kiedy Anko dorwałaby się mu do skóry, zacząłem niedbale
wpychać swoje książki do plecaka.
Najstraszniejsza będzie lekcja historii – nienawidzę
historii, a nauczyciel jest strasznym kiepem. Nie widziałem bardziej
niekompetentnego debila.
Za to, na całe szczęście, mam dziś matematykę, biologię i
chemię.
Kiedy skończyłem już się pakować, rozpocząłem inicjację
zabiegów sanitarnych, już wcześniej przeze mnie wspomnianych. Postanowiłem
jednak zrezygnować z tego śniadania i wklepałem sobie z tonę kremu pod oczy,
próbując załagodzić efekty nieprzespanej nocy. Zdążyłem jeszcze rzucić się na
łóżko ojca i pooglądać z dwadzieścia minut kreskówki, na jego niedawno
zakupionej plaźmie – 40 cali .
Było już kilka minut po siódmej, toteż zacząłem się zbierać.
Ubrany w zielone spodenki w liście i koszulkę w kolorze
czerwonej pomarańczy z szarymi zakończeniami rękawków, lekko postrzępionymi, z
włosami postawionymi w górę (przysiągłbym, że kiedy będę mieć je lekko dłuższe,
będę musiał stawiać je sobie ciekłym azotem) i sześcioma rzemyczkowatymi
bransoletkami na lewej ręce, otworzyłem wejściowe drzwi. Tuż przed progiem mojego
domu stał zadyszany Nara, czekający na….no na mnie chyba… (xD – dop. Blue ).
- Yo.
- Siemka. Jak zwykle oszczędzasz słownictwo.
- Hm?
- Cedź przez zęby, będzie ich mniej… - rzuciłem grymasząc
nosem. Zarzuciłem plecak na ramię, zatrzasnąłem tyłeczkiem drzwi i ruszyliśmy
przed siebie. – wiesz, duże lepiej by było, gdybyś na wejście rzucił na
przykład: ,, No siemka kochany Narusiu, alohaaaa, jak ci minęła nocka? Świetnie
w ogóle wyglądasz, masz cudne włosy i tyłek, chodźmy już to pochwalę się tobą w
szkole! ‘’ – krzyczałem, próbując parodiować zachowanie Sakury i Ino.
- Narusiu? – palnął, robiąc z ust dziubek, zasysając od
wewnątrz policzki i podnosząc brwi do granic możliwości. – Mogłbyś to trochę
ograniczyć? Może być….hm…. : ,, Yo Narusiu’’ ?
- Uff. – odparłem niechętnie. – Ewentuaaaaalniee…. Ale to by
było takie suuuuperrrrr! – wydarłem się, skacząc po samym środku jezdni.
- Dobra, coś jest nie tak. Co się stało? – zapytał, wodząc
uważnie za mną wzrokiem.
- Czemu pytasz?
- Boże, Narusiu, ty zazwyczaj jesteś wesoły, ale teraz to
już przerysowujesz wszelkie pojęte normy. To co jest nie tak tym razem? –
zapytał.
Chyba już wiem, dlaczego mógłbym nazwać go przyjacielem.
Znamy się zaledwie z…miesiąc, a już zdołał mnie rozgryźć.
- Uchiha…. – rzuciłem zdawkowo, próbując uniknąć jego
wiercącego spojrzenia. – Nie lamp się tak na mnie, bo się zbytnio podniecisz. –
warknąłem, trąc butem o krawężnik. – No dobra, dobra, już mówię, tylko proszę,
zamknij te cholerne oczy! – syknąłem, nie mogąc dłużej wytrzymać tego jego
,,gwałcicielskiego wzroku’’.
- Mów. – rzucił, po czym czekał. Czekał, czekał i czekał
i…na szczęście, nigdzie się nie ruszał.
Dobrze mieć takiego przyjaciela.
- Coś mu odpier-papier. Ostatnio tak mi wygarnął, że aż mi w
pięty poszło. Raz sam mnie piorunuje wzrokiem, patrzy na mnie jakby chciał mnie
zabić, później się mną opiekuje, mówi, że chce się zaprzyjaźnić….
- On tak powiedział!? – wrzasnął, ale po chwili się
opanował, i dał mi dokończyć.
- …a później mówi, że jednak mam sobie taką przyjaźń włożyć
w dupę.
- Jest gejem. – mruknął.
- Serio? – zapytałem. Aż mnie zatkało.
- Eee, nie, ale było by super…. Widzieć te zrezygnowane
laski – bezcenne! - zarechotał. Zdzieliłem go w głowę otwartą dłonią.
- Ty! Dzięki wielkie za taką pomoc. Masz mnie tutaj
wspierać, a nie gdybać co by było gdyby.
- No sam nie wiem, on ma czasem takie odpały. Sraj na niego
ciepłym kałem, to najlepsze co można na to poradzić.
- Hmpf. – wyartykułowałem. – To takie….
- Upierdliwe?
W tym momencie oboje nie wytrzymaliśmy i parsknęliśmy tak
niepohamowanym śmiechem, że zatrzęsły się mury szkoły, która wyrosła nam przed
oczami.
- Ajajaj, cholercia – syknął Nara, prąc na przód tuż przy
moim boku. – Chcę wakacji! – zaryczał.
- No chodź, chodź, Naruś cię pocieszy – zachichotałem, kiedy
otarł wymuszone łzy w moje ramię.
- Tylko bez smarkania! – warknąłem, widząc do czego zmierza.
- Ehhh, trudno. – powiedział, pociągając nosem. – wiesz, nie
ma się co przejmować Uchihą.
Zresztą, skoro masz mnie, to po co ci on?
- Wiesz, dobre pytanie… Tyle, że on jest fajny, wyluzowany i
inteligentny…….
- Nie no, dzięki za subtelność! – bąknął nieswojo wzruszając
ramionami.
- Proszę. Chodź, zaraz dzwonek. Pierwsza matma.
***
- Uzumaki, gratuluję. – powiedział na głos Asuma,
wyczytawszy już uprzednio część nazwisk. To właśnie dziś nasz matematyk wpadł
na pomysł, by – o Jezus – oddać nam nasze kartkówki z logiki. – jedyna piątka w
klasie.
Dalej nie pamiętam, kogo wyczytywał, bo lekko odpłynąłem.
Usłyszałem tylko, że Nara, dzięki niezawodnemu sposobowi spisywania od…no,
zgadnijcie od kogo…? Ode mnie….
Dostał czwórkę, Kiba dostał trzy na szynach, a
Uchiha….banię.
- No, mamy pierwszego kandydata do oceny niedostatecznej na
semestr. – syknął nauczyciel, wbijając wzrok w pół-leżącego na ławce bruneta. –
Zamierzasz ukończyć pierwszą klasę, panie Uchiha?
- Może. A jeśli zdam, to w drugiej klasie nadal będzie się
pan tak czepiał? To może jednak się rozmyślę. – warknął, podnosząc się do
siadu.
- Gdybyś był tak samo kreatywny na kartkówce, jak teraz,
wymyślając jak się odgryźć, miałbyś spokojnie z trzy-cztery.
- Gdyby pan na kartkówce tak bardzo mnie wkurzył, to nie
zaliczyłbym nawet na jeden… - mruknął.
Miał smutno – wkurzone oczy. Dziwne połączenie. Dziwne, bo
nadal były piękne…
Westchnąłem cicho, czego po chwili pożałowałem. Czarny ogień
tych oczu automatycznie pokierował się na mnie, mrożąc mi krew w żyłach.
Nie lubię, jak tak na mnie patrzy. Aż ciary przechodzą po
plecach.
Wysiliłem się na pogardliwy wyraz twarzy. Jeśli już uważa
mnie za dupka, to….będę srać na niego ciepłym kałem…czy mokrym stolcem….sam nie
pamiętam, jak ładnie poetycko nazwał to Shikamaru.
Odpowiedział mi tylko jeszcze gorszym grymasem twarzy, po
czym ponownie spojrzał się na nauczyciela.
- Jałowa dyskusja, przepraszam, ale muszę wyjść do
pielęgniarki. – syknął, wrzucił zeszyt do torby i wyszedł z klasy.
Zetknąłem jeszcze spojrzenie ze spojrzeniem Inuzuki, który
marszczył groźnie brwi, jakby mówił ,,byleby tylko nie zrobił czegoś głupiego’’
Moja ręka wystrzeliła w powietrze i nie czekając na
pozwolenie nauczyciela, odezwałem się:
- Może za nim pójdę? Wydawał się być chory – skłamałem. Zły
humor raczej nie wypada nazywać chorobą.
- Leć. – rzucił Asuma, kiwając głową w przód i w tył.
Nie trzeba było mi powtarzać. Ruszyłem z kopyta na korytarz,
rozglądając się za czarnymi włosami i granatową bluzką.
Spotkałem go dopiero na drugim piętrze. Siedział w poprzek
parapetu z podciągniętymi nogami i brodą wspartą na kolanach.
Korzystając z okazji, że mnie nie przyuważył, stałem tam i
gapiłem się na jego policzek, po którym spływała łza. Może to, że słowa są
źródłem nieporozumień, to prawda?
Może źle go rozumiałem? A może w ogóle nie rozumiałem?
Może krzyczał do mnie o pomoc, a ja nie reagowałem? Ile tak
naprawdę człowiek może znieść sam?
Do moich ust napłynęła żółć i aż w trzewiach poczułem, jak
szybko zabiło mi serce.
Do dzieła Naru, do dzieła…
No więc, zrobiłem to….znaczy się…wpieprzyłem się na parapet
naprzeciw Uchihy, mimo iż jego rozmiar był bardzo….slim. Końcowym tego efektem,
była strasznie niewygodna pozycja, którą dzieliłem razem z chłopakiem przede
mną.
Usiadłem tak jak on, ale że nie było tu dużo miejsca, nasze
stopy się stykały, a kolana poprzeplatały tak, że teraz jedno jego kolano
znalazło się pomiędzy moimi, a drugie kolano stykało się z szybą w oknie.
Nie zwracał na mnie uwagi. Zastanawiam się, jak można być
tak oziębłym. Normalnie, gdyby jakiś chłopak był przyłapany na popłakiwaniu to
raczej próbowałby to zakryć czy coś. A on siedział niewzruszony i nadal beczał,
naprzeciwko mnie.
Czekałem. Czekałem, bo nie umiałem wydusić z siebie słowa.
Cała moja odwaga wyparowała, kiedy spojrzałem w te pieprzone oczy.
Spuściłem wzrok na swoje przedramię i zacząłem bawić się
moim bransoletkami.
Wiecie, dobre było chociaż to, że od razu nie zepchnął mnie
z tego parapetu, ale pozwolił mi trwać przy sobie.
- Pewnie nie wydusisz nic sam z siebie, co? – zapytał
smutno.
Przełknąłem głośno ślinę, próbując rozluźnić obolałe gardło.
- Za bardzo boję się do ciebie odezwać, żeby czegoś nie
zepsuć. – odparłem, spoglądając ponownie w jego tęczówki.
- Głupi.
- Nie głupi, rozważny. – odpowiedziałem, próbując nie
odwrócić wzroku.
Z jednej strony ten chłopak strasznie mnie odpychał tym
zimnem, z drugiej jednak….
Równie dobrze mógłbym połknąć młotek, popływać w kleju,
później wskoczyć do basenu wypełnionego opiłkami żelaza i położyć się na
magnesie wielkości samochodu.
- Trochę za ostro cię wczoraj oceniłem, przepraszam. Wcale
tak nie myślę.
- Spoko. To jak, powiesz mi, co się stało? – zapytałem,
próbując jakoś go rozgryźć.
Pokręcił tylko głową i przytknął policzek do chłodnej szyby.
- W razie gdybyś zmienił zdanie, to masz mój numer.
- Mhm.
- Słuchaj, odnośnie tej matmy… Jeśli chcesz, to mogę ci
pomóc. – mruknąłem, w niepewności oczekując na jego reakcję.
Tym razem tylko pokiwał głową i westchnął.
- Kiba pewnie sra ogniem… - rzucił w pewnym momencie, kiedy
i ja przykleiłem się policzkiem do tej super chłodnej szyby.
W odpowiedzi tylko podniosłem lewą brew.
- Przez tego swojego brata stała się z niego niezła mamuśka.
Od razu wszystkim się przejmuje. Gdyby chociaż raz przejął się tak bałaganem,
to może byłoby mi to na rękę, ale na dłuższą metę, to jest strasznie męczące. –
Bąknął, przyłączając się do zabawy moimi bransoletkami. – masz dziwny styl.
- Dziwny? – zaintrygował mnie. Dlaczego mój styl ma być niby
dziwny?
- Taki…Wakacyjny, radosny, luźny.
- To nazywasz dziwnym? – zapytałem, a na mojej twarzy
wymalował się szeroki uśmiech.
- Spójrz na mnie… Dla mnie wszystko co nie jest ciemne, jest
dziwne. – odparł, wyszczerzając do mnie wszystkie swoje bielutkie ząbki. – o,
ta jest super. – powiedział, wskazując na jedną z bransoletek, z czarno-granatowych
cieniutkich rzemyczków, splatanych ze sobą w warkocz, na który wsunięty był
podłużny, rurkowaty, drewniany koralik koloru czarnego.
Jednym ruchem odsupłałem go z nadgarstka, chwyciłem w swoją
dłoń nadgarstek Uchihy i zaplotłem mu na ręce ,,tą super’’ bransoletke.
- Proszę. – powiedziałem, szeroko się uśmiechając.
- Nie no, weź przestań, nic nie będziesz mi sponsorować.
- To nie sponsoring, to prezent. Za trzydzieści –
czterdzieści lat stwierdzisz, że byłeś dupkiem, bo tak mnie zwyzywałeś.
- Już wiem, że jestem dupkiem, więc nie licz na rekompensatę
za te czterdzieści lat.
- Oki. Jakoś przeżyję tą jedną bransoletkę. Mam ich zbyt
dużo, więc żeby każda ubrana była raz na miesiąc, muszę nosić po sześć
dziennie, jak widać.
- Łał – wymknęło mu się.
Siedzieliśmy tak jeszcze długo, wpatrując się na uczniów na
szkolnym podwórku. Mógłbym powiedzieć, że nawet zbyt długo, bo minęła mi
jeszcze historia – zgadnijcie…. Nie żałowałem.
Dużo rozmawialiśmy. Przeważnie o pierdołach, jedzeniu,
książkach (okazało się, że tak samo jak ja, dużo czyta) i Kibie. Przeważnie
uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Ani razu nie przeszły mnie zimne ciarki po plecach. Nie taki
straszny, jak się go maluje.
- No! Ja się zbieram, zaraz biologia, a nie chcę mieć
przesrane u Tsunade. Idziesz?
- Mhm. – rzucił, wkładając sobie do ust ostatni kawałek
mojej kanapki. – Odnośnie tej matmy… - powiedział, kiedy połknął ostatni
kawałek. – jak będę mógł się odwdzięczyć?
- Hmmm…..a wiesz, jest coś takiego.
- Praca z plastyki, huh? – zagadnął, oglądając się do tyłu.
– wszyscy nagle wpadli w panikę i rzucają mi się na szyję. Ale jak pomożesz mi
z matmą, to ja nauczę cię rysować.
- OK! – zawarliśmy umowę. – to kiedy masz czas? –
mruknąłem, wpatrując się w niego z uśmiechem.
- Eeee… Piątek. Wpadniesz do mnie? Kiba się ucieszy… -
rzucił, odwracając głowę w bok.
- Luz. Chodź, bo dzwonek był już dawno.
- Mhm.
Wiecie… życie bez problemów, zdecydowanie bardziej podchodzi
mi do gustu. Nie chodzi o to, że jestem leniwy – broń boże! Ale kiedy już nie
ma problemu, mogę zacząć rozkoszować się każdą chwilą w życiu.
W dodatku brak tej jednej historii, na którą razem z Sasuke
nie poszliśmy, wpłynął na mnie równie dobrze, jak bożonarodzeniowe prezenty.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńWzruszający rozdział ;') taki piękny! Zazdroszcze Ci jak cholera takiego talentu <3 Nie marnuj go i wykorzystaj najlepiej jak potrafisz. Ten rozdział to prawdziwy cud i przywiązałam się do niego... Jak z resztą do tego opowiadania. Bo wiesz, zawsze gdy czytałam opowiadania SasuNaru to Sasuke był TYLKO oschłym draniem bez uczuć napakowanym kasą.
OdpowiedzUsuńTylko tyle mogę Ci tu napisać bo nie potrafię odróżnić emocji <3
Jezu jak ja Cię lubie! A twoje dopiski są zaaawsze w genialnych momentach ^_-
Pozdrawiam i życzę weny abyś nadal mógł pisać notki :]