środa, 9 stycznia 2013

Rozdział trzynasty


Rozdział trzynasty

I sat by the phone today, waiting for you to call so I
Could pick it up and say hello to you and you would say hello to me
Just like my dreams
Is there a reason why you’re gone, I didn’t mean to be so wrong
I tried so hard to be the best that I could be, but still it seems
I always end up alone

Is there something inside me that I don’t see
Is there something wrong here with the way I love

Down, you can’t hold me down
Cause when no one is around I wont be standing here
just waiting for you to come back home again
Down, you can’t hold me down
Because I finally understand that what you did is not so bad
in fact it’s better for me

Budzik elektryczny na szafce przy moim łóżku wyświetlił piątą rano. Nie mogłem już dłużej udawać, że wszystko jest okey, a na sen raczej nie miałem zbyt szerokich perspektyw.

Zwlokłem swoje ciało, zrobiłem szeroki rozkrok… i na tym skończyła się moja poranna…albo nie, świtanna gimnastyka, jeśli taki przymiotnik w ogóle istnieje.

Wiecie czego szczerze nienawidzę? Tych worków pod oczami, które akurat dzisiejszego dnia, przez tą rypaną bezsenność powiększyły się do rozmiarów Sahary.

Nie mogłem już dłużej patrzeć na siebie w tym lustrze. Strasznie mnie ono postarzało i pogrubiało. Powinienem je stłuc.

Znowu to samo. Chcę coś zniszczyć ot tak, przez głupie widzi mi się. Za łatwo to wszystko mi przychodzi. Ten drań znowu miał rację – ojciec daje, ja szastam.

Kurczaczek….

Za trzy godziny powinienem być w szkole. Akurat starczy mi czasu, żeby naszprycować kilogramem materiałów pirotechnicznych moje włosy, by dały się jakoś ułożyć, wziąć prysznic i…możecie mówić, że jestem metroseksualny, ale za żadne skarby nie zrezygnuje z truskawkowego peelingu!

Normalnie, dzięki pobudce o piątej rano, zrobiłbym super-ulti-mega-grande-big-giga wypasione śniadanko, ale od kiedy Sasuke tak mi wygarnął, straciłem cały apetyt.

Muszę się z nim później rozliczyć. Powinienem nasłać na niego Anko – ta to zrobi porządek z każdym gburem!

Rozpływając się w fantazjach pół erotycznych nad losem Sasuke, w przypadku kiedy Anko dorwałaby się mu do skóry, zacząłem niedbale wpychać swoje książki do plecaka.
Najstraszniejsza będzie lekcja historii – nienawidzę historii, a nauczyciel jest strasznym kiepem. Nie widziałem bardziej niekompetentnego debila.

Za to, na całe szczęście, mam dziś matematykę, biologię i chemię.

Kiedy skończyłem już się pakować, rozpocząłem inicjację zabiegów sanitarnych, już wcześniej przeze mnie wspomnianych. Postanowiłem jednak zrezygnować z tego śniadania i wklepałem sobie z tonę kremu pod oczy, próbując załagodzić efekty nieprzespanej nocy. Zdążyłem jeszcze rzucić się na łóżko ojca i pooglądać z dwadzieścia minut kreskówki, na jego niedawno zakupionej plaźmie – 40 cali.

Było już kilka minut po siódmej, toteż zacząłem się zbierać.
Ubrany w zielone spodenki w liście i koszulkę w kolorze czerwonej pomarańczy z szarymi zakończeniami rękawków, lekko postrzępionymi, z włosami postawionymi w górę (przysiągłbym, że kiedy będę mieć je lekko dłuższe, będę musiał stawiać je sobie ciekłym azotem) i sześcioma rzemyczkowatymi bransoletkami na lewej ręce, otworzyłem wejściowe drzwi. Tuż przed progiem mojego domu stał zadyszany Nara, czekający na….no na mnie chyba… (xD – dop. Blue ).

- Yo.

- Siemka. Jak zwykle oszczędzasz słownictwo.

- Hm?

- Cedź przez zęby, będzie ich mniej… - rzuciłem grymasząc nosem. Zarzuciłem plecak na ramię, zatrzasnąłem tyłeczkiem drzwi i ruszyliśmy przed siebie.  – wiesz, duże lepiej by było, gdybyś na wejście rzucił na przykład: ,, No siemka kochany Narusiu, alohaaaa, jak ci minęła nocka? Świetnie w ogóle wyglądasz, masz cudne włosy i tyłek, chodźmy już to pochwalę się tobą w szkole! ‘’ – krzyczałem, próbując parodiować zachowanie Sakury i Ino.

- Narusiu? – palnął, robiąc z ust dziubek, zasysając od wewnątrz policzki i podnosząc brwi do granic możliwości. – Mogłbyś to trochę ograniczyć? Może być….hm…. : ,, Yo Narusiu’’ ?

- Uff. – odparłem niechętnie. – Ewentuaaaaalniee…. Ale to by było takie suuuuperrrrr! – wydarłem się, skacząc po samym środku jezdni.

- Dobra, coś jest nie tak. Co się stało? – zapytał, wodząc uważnie za mną wzrokiem.

- Czemu pytasz?

- Boże, Narusiu, ty zazwyczaj jesteś wesoły, ale teraz to już przerysowujesz wszelkie pojęte normy. To co jest nie tak tym razem? – zapytał.

Chyba już wiem, dlaczego mógłbym nazwać go przyjacielem. Znamy się zaledwie z…miesiąc, a już zdołał mnie rozgryźć.

- Uchiha…. – rzuciłem zdawkowo, próbując uniknąć jego wiercącego spojrzenia. – Nie lamp się tak na mnie, bo się zbytnio podniecisz. – warknąłem, trąc butem o krawężnik. – No dobra, dobra, już mówię, tylko proszę, zamknij te cholerne oczy! – syknąłem, nie mogąc dłużej wytrzymać tego jego ,,gwałcicielskiego wzroku’’.

- Mów. – rzucił, po czym czekał. Czekał, czekał i czekał i…na szczęście, nigdzie się nie ruszał.
Dobrze mieć takiego przyjaciela.

- Coś mu odpier-papier. Ostatnio tak mi wygarnął, że aż mi w pięty poszło. Raz sam mnie piorunuje wzrokiem, patrzy na mnie jakby chciał mnie zabić, później się mną opiekuje, mówi, że chce się zaprzyjaźnić….

- On tak powiedział!? – wrzasnął, ale po chwili się opanował, i dał mi dokończyć.

- …a później mówi, że jednak mam sobie taką przyjaźń włożyć w dupę.

- Jest gejem. – mruknął.

- Serio? – zapytałem. Aż mnie zatkało.

- Eee, nie, ale było by super…. Widzieć te zrezygnowane laski – bezcenne!  - zarechotał. Zdzieliłem go w głowę otwartą dłonią.

- Ty! Dzięki wielkie za taką pomoc. Masz mnie tutaj wspierać, a nie gdybać co by było gdyby.

- No sam nie wiem, on ma czasem takie odpały. Sraj na niego ciepłym kałem, to najlepsze co można na to poradzić.

- Hmpf. – wyartykułowałem. – To takie….

- Upierdliwe?

W tym momencie oboje nie wytrzymaliśmy i parsknęliśmy tak niepohamowanym śmiechem, że zatrzęsły się mury szkoły, która wyrosła nam przed oczami.

- Ajajaj, cholercia – syknął Nara, prąc na przód tuż przy moim boku. – Chcę wakacji! – zaryczał.

- No chodź, chodź, Naruś cię pocieszy – zachichotałem, kiedy otarł wymuszone łzy w moje ramię.

- Tylko bez smarkania! – warknąłem, widząc do czego zmierza.

- Ehhh, trudno. – powiedział, pociągając nosem. – wiesz, nie ma się co przejmować Uchihą.
Zresztą, skoro masz mnie, to po co ci on?

- Wiesz, dobre pytanie… Tyle, że on jest fajny, wyluzowany i inteligentny…….

- Nie no, dzięki za subtelność! – bąknął nieswojo wzruszając ramionami.

- Proszę. Chodź, zaraz dzwonek. Pierwsza matma.


***

- Uzumaki, gratuluję. – powiedział na głos Asuma, wyczytawszy już uprzednio część nazwisk. To właśnie dziś nasz matematyk wpadł na pomysł, by – o Jezus – oddać nam nasze kartkówki z logiki. – jedyna piątka w klasie.

Dalej nie pamiętam, kogo wyczytywał, bo lekko odpłynąłem. Usłyszałem tylko, że Nara, dzięki niezawodnemu sposobowi spisywania od…no, zgadnijcie od kogo…? Ode mnie….
Dostał czwórkę, Kiba dostał trzy na szynach, a Uchiha….banię.

- No, mamy pierwszego kandydata do oceny niedostatecznej na semestr. – syknął nauczyciel, wbijając wzrok w pół-leżącego na ławce bruneta. – Zamierzasz ukończyć pierwszą klasę, panie Uchiha?

- Może. A jeśli zdam, to w drugiej klasie nadal będzie się pan tak czepiał? To może jednak się rozmyślę. – warknął, podnosząc się do siadu.

- Gdybyś był tak samo kreatywny na kartkówce, jak teraz, wymyślając jak się odgryźć, miałbyś spokojnie z trzy-cztery.

- Gdyby pan na kartkówce tak bardzo mnie wkurzył, to nie zaliczyłbym nawet na jeden… - mruknął.

Miał smutno – wkurzone oczy. Dziwne połączenie. Dziwne, bo nadal były piękne…
Westchnąłem cicho, czego po chwili pożałowałem. Czarny ogień tych oczu automatycznie pokierował się na mnie, mrożąc mi krew w żyłach.
Nie lubię, jak tak na mnie patrzy. Aż ciary przechodzą po plecach.
Wysiliłem się na pogardliwy wyraz twarzy. Jeśli już uważa mnie za dupka, to….będę srać na niego ciepłym kałem…czy mokrym stolcem….sam nie pamiętam, jak ładnie poetycko nazwał to Shikamaru.

Odpowiedział mi tylko jeszcze gorszym grymasem twarzy, po czym ponownie spojrzał się na nauczyciela.

- Jałowa dyskusja, przepraszam, ale muszę wyjść do pielęgniarki. – syknął, wrzucił zeszyt do torby i wyszedł z klasy.

Zetknąłem jeszcze spojrzenie ze spojrzeniem Inuzuki, który marszczył groźnie brwi, jakby mówił ,,byleby tylko nie zrobił czegoś głupiego’’

Moja ręka wystrzeliła w powietrze i nie czekając na pozwolenie nauczyciela, odezwałem się:

- Może za nim pójdę? Wydawał się być chory – skłamałem. Zły humor raczej nie wypada nazywać chorobą.

- Leć. – rzucił Asuma, kiwając głową w przód i w tył.

Nie trzeba było mi powtarzać. Ruszyłem z kopyta na korytarz, rozglądając się za czarnymi włosami i granatową bluzką.

Spotkałem go dopiero na drugim piętrze. Siedział w poprzek parapetu z podciągniętymi nogami i brodą wspartą na kolanach.


Korzystając z okazji, że mnie nie przyuważył, stałem tam i gapiłem się na jego policzek, po którym spływała łza. Może to, że słowa są źródłem nieporozumień, to prawda?
Może źle go rozumiałem? A może w ogóle nie rozumiałem?
Może krzyczał do mnie o pomoc, a ja nie reagowałem? Ile tak naprawdę człowiek może znieść sam?

Do moich ust napłynęła żółć i aż w trzewiach poczułem, jak szybko zabiło mi serce.

Do dzieła Naru, do dzieła…

No więc, zrobiłem to….znaczy się…wpieprzyłem się na parapet naprzeciw Uchihy, mimo iż jego rozmiar był bardzo….slim. Końcowym tego efektem, była strasznie niewygodna pozycja, którą dzieliłem razem z chłopakiem przede mną.
Usiadłem tak jak on, ale że nie było tu dużo miejsca, nasze stopy się stykały, a kolana poprzeplatały tak, że teraz jedno jego kolano znalazło się pomiędzy moimi, a drugie kolano stykało się z szybą w oknie.

Nie zwracał na mnie uwagi. Zastanawiam się, jak można być tak oziębłym. Normalnie, gdyby jakiś chłopak był przyłapany na popłakiwaniu to raczej próbowałby to zakryć czy coś. A on siedział niewzruszony i nadal beczał, naprzeciwko mnie.
Czekałem. Czekałem, bo nie umiałem wydusić z siebie słowa. Cała moja odwaga wyparowała, kiedy spojrzałem w te pieprzone oczy.

Spuściłem wzrok na swoje przedramię i zacząłem bawić się moim bransoletkami.

Wiecie, dobre było chociaż to, że od razu nie zepchnął mnie z tego parapetu, ale pozwolił mi trwać przy sobie.

- Pewnie nie wydusisz nic sam z siebie, co? – zapytał smutno.

Przełknąłem głośno ślinę, próbując rozluźnić obolałe gardło.

- Za bardzo boję się do ciebie odezwać, żeby czegoś nie zepsuć. – odparłem, spoglądając ponownie w jego tęczówki.

- Głupi.

- Nie głupi, rozważny. – odpowiedziałem, próbując nie odwrócić wzroku.

Z jednej strony ten chłopak strasznie mnie odpychał tym zimnem, z drugiej jednak….
Równie dobrze mógłbym połknąć młotek, popływać w kleju, później wskoczyć do basenu wypełnionego opiłkami żelaza i położyć się na magnesie wielkości samochodu.

- Trochę za ostro cię wczoraj oceniłem, przepraszam. Wcale tak nie myślę.

- Spoko. To jak, powiesz mi, co się stało? – zapytałem, próbując jakoś go rozgryźć.

Pokręcił tylko głową i przytknął policzek do chłodnej szyby.

- W razie gdybyś zmienił zdanie, to masz mój numer.

- Mhm.

- Słuchaj, odnośnie tej matmy… Jeśli chcesz, to mogę ci pomóc. – mruknąłem, w niepewności oczekując na jego reakcję.

Tym razem tylko pokiwał głową i westchnął.

- Kiba pewnie sra ogniem… - rzucił w pewnym momencie, kiedy i ja przykleiłem się policzkiem do tej super chłodnej szyby.

W odpowiedzi tylko podniosłem lewą brew.

- Przez tego swojego brata stała się z niego niezła mamuśka. Od razu wszystkim się przejmuje. Gdyby chociaż raz przejął się tak bałaganem, to może byłoby mi to na rękę, ale na dłuższą metę, to jest strasznie męczące. – Bąknął, przyłączając się do zabawy moimi bransoletkami. – masz dziwny styl.

- Dziwny? – zaintrygował mnie. Dlaczego mój styl ma być niby dziwny?

- Taki…Wakacyjny, radosny, luźny.

- To nazywasz dziwnym? – zapytałem, a na mojej twarzy wymalował się szeroki uśmiech.

- Spójrz na mnie… Dla mnie wszystko co nie jest ciemne, jest dziwne. – odparł, wyszczerzając do mnie wszystkie swoje bielutkie ząbki. – o, ta jest super. – powiedział, wskazując na jedną z bransoletek, z czarno-granatowych cieniutkich rzemyczków, splatanych ze sobą w warkocz, na który wsunięty był podłużny, rurkowaty, drewniany koralik koloru czarnego.

Jednym ruchem odsupłałem go z nadgarstka, chwyciłem w swoją dłoń nadgarstek Uchihy i zaplotłem mu na ręce ,,tą super’’ bransoletke.

- Proszę. – powiedziałem, szeroko się uśmiechając.

- Nie no, weź przestań, nic nie będziesz mi sponsorować.

- To nie sponsoring, to prezent. Za trzydzieści – czterdzieści lat stwierdzisz, że byłeś dupkiem, bo tak mnie zwyzywałeś.

- Już wiem, że jestem dupkiem, więc nie licz na rekompensatę za te czterdzieści lat.

- Oki. Jakoś przeżyję tą jedną bransoletkę. Mam ich zbyt dużo, więc żeby każda ubrana była raz na miesiąc, muszę nosić po sześć dziennie, jak widać.

- Łał – wymknęło mu się.

Siedzieliśmy tak jeszcze długo, wpatrując się na uczniów na szkolnym podwórku. Mógłbym powiedzieć, że nawet zbyt długo, bo minęła mi jeszcze historia – zgadnijcie…. Nie żałowałem.

Dużo rozmawialiśmy. Przeważnie o pierdołach, jedzeniu, książkach (okazało się, że tak samo jak ja, dużo czyta) i Kibie. Przeważnie uśmiech nie schodził mi z twarzy.


Ani razu nie przeszły mnie zimne ciarki po plecach. Nie taki straszny, jak się go maluje.


- No! Ja się zbieram, zaraz biologia, a nie chcę mieć przesrane u Tsunade. Idziesz?

- Mhm. – rzucił, wkładając sobie do ust ostatni kawałek mojej kanapki. – Odnośnie tej matmy… - powiedział, kiedy połknął ostatni kawałek. – jak będę mógł się odwdzięczyć?

- Hmmm…..a wiesz, jest coś takiego.

- Praca z plastyki, huh? – zagadnął, oglądając się do tyłu. – wszyscy nagle wpadli w panikę i rzucają mi się na szyję. Ale jak pomożesz mi z matmą, to ja nauczę cię rysować.

- OK! – zawarliśmy umowę.  – to kiedy masz czas? – mruknąłem, wpatrując się w niego z uśmiechem.

- Eeee… Piątek. Wpadniesz do mnie? Kiba się ucieszy… - rzucił, odwracając głowę w bok.

- Luz. Chodź, bo dzwonek był już dawno.

- Mhm.

Wiecie… życie bez problemów, zdecydowanie bardziej podchodzi mi do gustu. Nie chodzi o to, że jestem leniwy – broń boże! Ale kiedy już nie ma problemu, mogę zacząć rozkoszować się każdą chwilą w życiu.
W dodatku brak tej jednej historii, na którą razem z Sasuke nie poszliśmy, wpłynął na mnie równie dobrze, jak bożonarodzeniowe prezenty.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszający rozdział ;') taki piękny! Zazdroszcze Ci jak cholera takiego talentu <3 Nie marnuj go i wykorzystaj najlepiej jak potrafisz. Ten rozdział to prawdziwy cud i przywiązałam się do niego... Jak z resztą do tego opowiadania. Bo wiesz, zawsze gdy czytałam opowiadania SasuNaru to Sasuke był TYLKO oschłym draniem bez uczuć napakowanym kasą.
    Tylko tyle mogę Ci tu napisać bo nie potrafię odróżnić emocji <3
    Jezu jak ja Cię lubie! A twoje dopiski są zaaawsze w genialnych momentach ^_-

    Pozdrawiam i życzę weny abyś nadal mógł pisać notki :]

    OdpowiedzUsuń