środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty


I'm a circle incomplete, I'm a heart that barely beats.
All the memories stay forever as tattoos.
I'm a star without a sky. I'm hello with no goodbye.
I'm the dreams we had that never will come true. That's me with no you.

I'm a mark, I'm a martyr, I'm a victim, I'm a jerk,
I'm an engine that just doesn't seem to start.
I'm a kingdom with no king, I'm a king without a crown.
So I fall down on my knees, and I pray nobody sees.
You got my attention, now please come back to me.

- Chodzimy razem do szkoły. – odparł, szybko mrugając.
- Aha. – odpowiedziałem rezolutnie, oblizując wargi.
- Więc, co się stało?
- Wiesz co…chyba nie uwierzysz, ale…Hmpf. Nakryłem mojego ojca uprawiającego seks z jakąs dupą. – mruknąłem, kręcąc nosem.
- Łał.
- Nooo. Właśnie. – przyznałem, kiwając głową.
- Co teraz będzie z twoją matką? Będziesz z rozbitej rodziny? – zapytał, maczając palec w mojej truskawkowej polewie i oblizując go.
- Przypominam Ci, że tutaj pracujesz. – palnąłem, mrużąc oczy.
- Nie, już jestem po. – mruknął, ponownie zamaczając palec w polewie.
- Moja matka umarła przy porodzie. – powiedziałem, wpychając sobie do ust kolejną łyżeczkę lodów.

Parę godzin później nadal żartowaliśmy sobie ze wszystkiego dookoła. Zabawiliśmy się w dostrzeżenie najbardziej dziwnego człowieka w kawiarni, i było zadziwiająco dużo kandydatów na pierwsze miejsce. Niczym małe zoo, pełne rozszalałych szympansów.      
William okazał się nadwyraz interesujący i inteligentny. Jego zdolność odcinania się była wręcz imponująca, nawet dla mnie. Rozmowa podążała w strasznie dziwnych kierunkach, ale o dziwo strasznie mi się to spodobało. To było takie…niecodzienne.
Zjadłem już chyba trzeci pucharek, kiedy zebrałem się na pożegnanie.
- Dobra, czas się zwijać, raczej mam już wolną chatę. – powiedziałem, podnosząc się z krzesła.
- Ok. Pozwolisz się odprowadzić? – zapytał, z tym swoim szelmowskim uśmiechem.
- Eeee. Ta, czemu nie. – wzruszyłem ramionami, po czym dodałem – Muszę jeszcze skoczyć do kibelka.
- Okey, poczekam na Ciebie.
Nie będę zbytnio opowiadać, co zrobiłem, a czego nie, ale akurat myłem dłonie, gdy poczułem mocne pociągnięcie za ramię. Już po chwili zostałem przygnieciony do ściany. Chciałem wydać z siebie jakiś odgłos, krzyk, ale nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, zostałem przymknięty pocałunkiem. Dopiero teraz odzyskałem minimalną zdolność do logicznego myślenia, rozpoznałem więc w osobie napastnika Williama. Chciałem zaprotestować, ale chłopak nie dawał za wygraną. Poczułem jak jego chłodne dłonie wdzierają mi się pod koszulkę i mimowolnie jęknąłem.
Nigdy jeszcze nikogo nie całowałem, co akurat przemknęło mi przez myśl. Nie wiedziałem, że to może być tak…intensywne.
Szczególnie, że William wydawał się być aż nadto skupiony.
Robiło mi się gorąco, jego ciepłe, miękkie wargi odbierały mi resztki elokwencji. Chyba się brzydziłem. Całą tą akcją, jego dotykiem i tym, jak na to reagowałem. Szybko siebie znienawidziłem, gdy zacząłem łaknąć więcej pieszczot, a jego zapach pobudził mnie po same knykcie.
Kiedy poczułem jego kolano, lokujące się między moimi udami, krew wróciła mi do twarzy z szybkością błyskawicy. Jęknąłem mu protestująco w usta, po czym z całych sił przyjebałem mu kolanem w krocze.
Chłopak nie wydawał się być zdrowy. Całkiem posiniał na twarzy, zgarbił się i klnął zawzięcie.
Nim zdążyłem pomyśleć, dałem nogi za pas. Rwałem na kogucie uciekając gdzie pieprz rośnie, zostawiając jęczącego chłopaka za sobą.
Przynajmniej to on teraz jęczy, nie ja – uznaję to za niemały powód do radości.
Nigdy nie sądziłem, że potrafię tak szybko biegać. Noga za nogą, wiatr rozwiewał moje lekko przydługie włosy. Nie wiedziałem, czy policzki pieką mnie od zimnego wiatru, czy wstydu, czy może…podniecenia?
Tak czy siak – piekły mnie niesamowicie. Starałem się biec, i o niczym nie myśleć. Zostawiałem wszystko, zapominając o bożym świecie, o problemach, troskach. Biegłem by po prostu biec, nie by dobiec.
Znów to pieprzone życie się komplikuje. Wszystko przez tę depilację! Gdyby nie ona, nie miałbym takiego pieprzonego brania!
W końcu z braku sił opadłem na ławkę w parczku. Odchyliłem głowę do tyłu, obserwując gwiazdy. Było już bardzo późno, nie dostrzegłem nikogo wokół. Tym lepiej dla mnie, bo nie potrafiłem już dłużej powstrzymywać łez.
***
- Gdzieś ty się podziewał! – wrzasnął, gdy tylko trzasnęły za mną drzwi, a kurtka zawisła na wieszaku.
- Co cię to obchodzi? – warknąłem, marszcząc brwi i wykrzywiając wargi.
- Uważaj jak się do mnie zwracasz, bo… - krzyknął, lecz zdążyłem mu przerwać.
- BO CO!? Znowu będziesz pieprzył jakąś szmatę? Wielkie dzięki, o niczym innym nie marzę! – warknąłem, rzucając kurtkę na wieszak i wbiegając na górę po schodach.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy w pół drogi napotkałem rzeczoną szmatę, w szlafroku ojca.
- No zajebiście kurwa! – ryknąłem, omijając ją szerokim łukiem.
- Ja już chyba pójdę – usłyszałem zmartwiony, a może wręcz przerażony głos szatynki.
- I bardzo dobrze. – syknąłem, po czym pchnąłem drzwi od swojego pokoju.
Zastanawiałem się, czy rzucić się na łóżko, czy wyjść przez okno. Czekała mnie kolejna awantura z ojcem.
Jak zwykle niemyśląc dużo, podciągnąłem okno do góry i przeniosłem nogi nad framugą, siadając na parapecie. Chwilę później zszedłem po drewnianej krateczce na winogrona do ogórdka, a stamtąd już prosta droga ku wolności.
Przymknąłem za sobą cicho furtkę, żałując, że nie zabrałem kurtki. Przynajmniej tym razem mam porządne buty…
Nie wiem dlaczego, ale nogi same pociągnęły mnie w stronę całodobowego sklepu, gdzie ostatnim razem spotkałem Sasuke. Może miałem nadzieję go tu zastać? Może gdybym widział go w tak podłym nastroju jak ostatnio, poczułbym się lepiej?
Wiem, że to bardzo egoistyczne podejście, ale całkowicie nie wiem co mam robić.
Cholercia.
I gdy tak siedziałem sobie na tej ławce, wymachując nogami i myśląc o tym, jak bardzo chciałbym umyć sobie zęby po zajściu z Williamem, spostrzegłem w ciemności dwie chyboczące się postacie. Marszcząc brwi udało mi się w końcu dojrzeć niewyraźne sylwetki dwóch chłopaków, a gdy znaleźli się w zasięgu latarni…
- Kiba? – zapytałem zdziwiony. Chłopak uśmiechał się do mnie od ucha do ucha. Trzymał w pasie upitego do nieprzytomności Uchihę, który opierał głowę na jego barku.
- Eee, ta, mnie też jest miło ciebie widzieć. – odciął się, poprawiając sobie uchwyt na Sasuke. – Ależ nie, nie potrzebuję żadnej pomocy, on wcale nie jest ciężki, nie musisz się fatygować. – parsknął, podchodząc bliżej.
- Ty to wiesz jak ładnie poprosić o pomoc.
- Co nie? – zapytał uśmiechnięty, gdy chwyciłem Sasuke pod ramie z drugiej strony.
- Co właściwie się wam stało? Obaj nie wyglądacie najlepiej. – spytałem, chociaż starałem się z całej siły zatuszować ciekawość.
- Sasuke miał…nienajlepszy dzień. – mruknął krzywiąc się. Strasznie śmierdziało od nich alkoholem.
- To ja się nie pytam jak u was wygląda ,,zły’’ dzień.
- A wiesz, że nie jest tak źle?
- Nie sądze. – uciąłem, idąc tuż obok nich. Kierowaliśmy swe kroki ku domu dziecka. Całe szczęście, nie było to tak daleko jak mogłoby się wydawać.
- A ty czemu tu tak siedzisz? Płakałeś? – zapytał, nie patrząc się na mnie.
- Mam nienajlepszy dzień…- mruknąłem.
Widziałem szczytującego ojca a jeden chłopak próbował mnie zgwałcić. – dodałem w myślach. – ciekawe w takim razie, jak wyglądałby u mnie mój ,,zły’’ dzień.
- O nic nie pytam.
- I tak bym ci nie odpowiedział.
- Koloryzujesz – sapnął. – nikt mi się na dłuższą metę nie oprze.
- Może, ale jeśli chcesz coś ze mnie wydusić, weź bardzo długą kąpiel uprzednio. – dodałem, marszcząc nos.
Kiedy doszliśmy do ich domu, złapałem upitego Uchihe za nogi i razem wnieśliśmy go na górę. Kiedy niedbale rzucony, padł trupem na łóżku, odetchnąłem głęboko, czując na sobie wzrok Kiby.
- Co jest? – spytałem, wiedząc, że łatwo nie odpuści.
- Nieee, nic – palnął, wzruszając ramionami. – Chodź, zrobię ci herbatę. – mruknął, kierując swe kroki do kuchni.
Podreptałem niechętnie za nim, kręcąc nosem.
***
Trzymany przeze mnie w łapkach kubek, pełen parującego wywaru, przyjemnie rozgrzewał wnętrze moich zmarzniętych dłoni.
- Przestaniesz się na mnie gapić? – sapnąłem, nie patrząc nadal na niego.
- Nie… - mruknął zdawkowo, dziko mrugając z wielkim bananem na ustach.
- I nie ma innego sposobu, żeby się ciebie pozbyć?
- No raczej…
- Eh. – sapnąłem podirytowany. Potem jeszcze parę razy moje białka okrążyły swoją orbitkę obczajając głównie sufit, po czym dodałem:
- Zostałem pocałowany przez chłopaka, w dodatku przyłapałem szczytującego ojca i jego nową dupę.
Jakoś…delikatnie to przyjął.
- I jak było?
- Co?
- No, jak cię pocałował….
- Kibaaaa…
- Unikasz odpowiedzi, Uzumaki. Wal. Teraz już tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – bąknął, popijając gorącą herbatę.
- To było…hmpf… Czemu akurat to cię zainteresowało, zamiast mojego ojca-lekkich-obyczajów, puszczającego się z jakąś szmatą na MOJEJ ulubionej kanapie…?
Wzruszył tylko ramionami, co jeszcze bardziej mnie podirytowało.
- Sam nie wiem co mu odwaliło. Ledwo go poznałem, pracuje w kawiarni. Poszedłem na moment do kibelka, i tam mnie…um, chciałem powiedzieć, że zdybał, ale raczej źle byś na to zareagował prawda? – zapytałem, ale pauza nic nie dała – no i tam…tak jakby…trochę….i potem no…. Ten teges….no kurcze, wiesz o co mi kaman.
- Zdybał cię? – zapytał, cicho parskając śmiechem.
- Tak jakby.
- I co, uciekłeś mu?
- Eeee. Powiedzmy, że i ja swoim kolanem chciałem pobudzić jego krocze, bardzo agresywnie.
- Uuu. Biedaczek.
- Pracuje w kawiarni, pewnie obłoży sobie lodem. – zauważyłem, stukając palcami w stół.
- No cóż, czyli jednak nie jesteś gejem?
- Jednak!? Co ma znaczyć to ,,jednak’’?
- Eeee. Pij herbatę, bo ci wystygnie. – zripostował, odwracając wzrok.
- . . . – Moje oczy pewnie wyglądały w ten sposób – oO - . . . – wymowna cisza działa lepiej, niż jakiekolwiek słowa, których Kiba i tak nie słucha.
- Co teraz zamierzasz? – zapytał, siorbiąc herbatę.
- Nie wiem. Będę unikać tamtej galerii i malować usta psim kałem.
- Um, to na pewno go od ciebie odgoni. Nie ma to jak genialny pomysł. Kto wie, może opublikujesz własną linię kosmetyków, i kałem przebijesz nawet Hannę Montannę. – zauważył. Spojrzeliśmy się na siebie, by po chwili parsknąć nieopanowanym śmiechem.
- A co wam się stało?
- Hmm… Problemy rodzinne. – bąknął, szeroko uśmiechnięty.
- W to raczej trudno uwierzyć. – zauważyłem ostrożnie, by nie sprawić mu przykrości.
- No raczej. Ale mógłbyś odpuścić.
- Nieee. Ty mi spokoju nie dałeś, ja też nie zamierzam.
- Powiedzmy, że . . . Sasuke ma problem z takim jednym gościem, którego strasznie nie cierpimy. Najchętniej złapałbym go za włosy i wymalował mu twarz twoim kałowym błyszczykiem, ale na ten czas jest to cholernie utrudnione, i jeszcze całkiem sporo czasu zanim będę mógł się na nim wyżyć.
- Jezu. Dobrze, że to nie ja mam z tobą konflikt.
- Aha, Sasuke też tak mówi.
Ziewnąłem przeciągle, po dopiciu herbaty do końca.
- Pewnie jesteś śpiący. – mruknął, zbierając kubki i wstawiając je do zlewu. – Chodź, dam Ci jakiś ręcznik. Łóżka nie dostaniesz, bo nie ma, więc ewentualnie mogę przenocować cię w swoim.
- Aha. – mruknąłem, znowu ziewając i zasłaniając usta ręką.
***
Obtarłem jeszcze mokre kosmyki włosów białym, puchatym ręcznikiem i wyszedłem z łazienki. Najgorsze było to, że nie bardzo miałem ze sobą piżamę, więc musiałem paradować w samych błękitnych bokserkach.
Wrrrr.
- No, to kładź się już, a ja też skoczę pod prysznic.- powiedział, po czym poszedł do łazienki.
Spojrzałem się na drugie łóżko, na którym spał mały Kami. Wydawał się być taki beztroski i spokojny. No i taki słodziutki w sumie.
Walnąłem się do łóżka Kiby i obróciłem twarzą do ściany.

2 komentarze:

  1. Jak zwykle genialne. Ale już bym chciała aby Sasu i Naru się zeszli... >.<

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za dupek! Głupi Will XD skradł Narusiowi pierwszy pocałunek! A to miał zrobić Sasuś! A nie jakiś tam William!
    Za mocno przeżywam... Ale jak się uśmiałam z rozmowy o lini kosmetyków (kał lol co to za pomysł? XD zazdroszcze xd ja bym nigdy na takie coś nie wpadła ^^).
    No nic idę dalej ;-;

    OdpowiedzUsuń