GaaNaru – It's a damn cold night
Nie potrafił po nim płakać. Bardzo się starał, ale wszystko
pełzło na niczym.
Nawet teraz, na jego pogrzebie, nie potrafił uronić jednej
cholernej łzy.
Jego tato odszedł, a on nawet nie potrafił…
Całe życie wszyscy mówili mu, że powinien być silny. Teraz
nie marzył o niczym innym, tylko o byciu słabym. Chciał pozbyć się tego bólu,
żalu i tęsknoty.
Chciał zrobić cokolwiek, byleby zapomnieć i zakopać te
wszystkie bolesne wspomnienia.
Teraz, kiedy odszedł i on, pozostał sam. Nie miał już
nikogo.
Co miał teraz począć. Wrócić do szkoły? Uczyć się i lizać
dupę nauczycielom?
Pogrzeb się skończył i wszyscy ,,bliscy’’ rozeszli się.
Niektórzy składali blondynowi wyrazy ubolewania, a chwilę później szli z
dziećmi do kawiarni i śmiali się wesoło.
A on…a on nawet nie potrafił zapłakać.
Każdego następnego dnia, wychodził z domu gdy jeszcze
świtało i wracał, gdy było już ciemno. Zapalał lampkę nocną przy łóżku ojca i
włączał w jego sypialni telewizor. Nastawiał na DVD jego ulubiony film i
zapętlał go. Później szedł do siebie i kładł się spać.
Starał się żyć tak, jakby on nadal tu był. Jak gdyby zaraz
miał tu wejść i zakrzyknąć od progu, że przywiózł jego ulubione lody.
Jakby…obiecywał, że nigdy nie odejdzie.
Ale odszedł. Odszedł i nie wróci.
***
Nadszedł świt. Jak to weszło mu już w nawyk, stał ubrany
przed lustrem i czekał aż zegar wybije 6:50. W godzinę odejścia swojego ojca,
wyszedł z domu nie zamykając drzwi, by dać możliwość powrotu.
Skierował swoje kroki na cmentarz. Pierwsze cieplejsze
promyki pieściły jego policzki, jakby dodawając mu otuchy.
Choć nie dodawały.
Usiadł na ławce przed pomnikiem ojca. Siedział i czekał, aż
pojawi się jakiś znak. Nawet gdy parę godzin później, nie stało się nic,
siedział i nigdzie się nie ruszał.
Modlił się. Modlił się o to, by mógł w końcu zapłakać. By
ten cały cholerny ból odszedł i już nigdy nie wrócił.
***
Szukamy wśród otaczających nas ludzi oznak człowieczeństwa.
Ile razy się oglądamy, dostrzegamy tylko wykrzywione w grymasie niechęci i
obrzydzenia twarzy. Jedni obgadują, niszczą innym życie, jeszcze inni niszczą
swoje życie. Jedni myślą, że żyją dla siebie, inni doszukują się w życiu
wyższych celów, większych wartości i Boskiego natchnienia, próbując żyć dla
innych. Jeszcze inni żyją z kimś, ale większość z nas żyje obok nich. Obok
ludzi, którym każdy z nas mógłby zaoferować tak wiele… - gdybyśmy tylko ich
spostrzegli.
Mijamy ich, czasem dodajemy jakieś powitanie, ale jeśli
spytać nas, kim ten ktoś dla nas jest…słowo ,,nikim’’ ubieramy w ciekawsze i
łagodniejsze synonimy.
Szukamy poetyckiego wytłumaczenia celu naszego życia.
Nazywamy to wędrówką, poznaniem, testem, Darem. Chcemy wierzyć, że nasze życie
ma większy sens, wpleciony w kurtynę wielkiego Planu.
Tego wieczoru nastąpiło jednak coś niespotykanego – człowiek
zapragnął żyć przy kimś, dla nich obu. Jego serce wiedziało. Zadudniło głośno w
jego piersi, rozgrzewając klatkę i dodając skrzydeł. Jego ręce drżały od
nadmiaru adrenaliny, a oczy świeciły jasnym blaskiem, intensywniejszym nawet od
poświaty gwiazd. Silniejszym, od spokojnego płomienia znicza.
***
Nawet nie drgnął, gdy obok niego usiadł rudy chłopiec. Byli
podobnej budowy, tak samo przygarbieni i mieli tak samo wykrzywione w sztucznym
uśmiechu twarze.
Nowy chłopiec szanował potrzebę ciszy drugiego. Dlatego
jedyne co robił, to czekał razem z nim.
Czekał, aż zapłacze.
Schemat jest podobny. Człowiek nie potrafi pogodzić się ze
stratą czegoś, czego się niedoceniało. I ile byśmy nie płakali, nigdy nie
zostanie nam to zwrócone. Czy bycie dorosłym polega na akceptacji śmierci? Na
oczekiwaniu, aż odbierze nam ona wszystkich, by na końcu mocno nas uścisnąć?
Czy kiedy już umrze, ktoś zapłacze po nim?
- W porządku? – mruknął miękko rudzielec, pocierając ramiona
w próbie ogrzania. Mimo wczesnego lata, wieczory wciąż były chłodne.
- Mhm.
- Twój tato ma fajnych sąsiadów. – odpowiedział, szurając
butem o piasek. W tym niecodziennym dla niego działaniu, cel był prosty –
oszczędzić delikatnemu człowiekowi bólu, którego on zaznał już wiele lat temu.
- Wytłumacz. – poprosił blondyn, pierwszy raz zerkając na
rudego chłopca.
Więc wytłumaczył. Opowiedział mu historie ludzi okalających
jego ojca. O tragicznym wypadku małżeństwa, samobójstwie nastoletniej
dziewczyny, mężczyzny, który oddał wszystko co miał domu dziecka i wielu
innych, godnych zapamiętania.
- A tych dwoje? To małżeństwo? – zapytał blondyn, wiercąc
się na ławce.
- To moi rodzice. Gdybym opowiedział ci o ich losie,
zacząłbyś płakać. – odparł, smutno uśmiechając się do swojego towarzysza.
- Co jeśli chcę płakać? – rzekł na to, twardym wzrokiem
mierząc chłopca.
- Nie powinieneś.
- Czy naprawdę muszę być silny?
- Nie. Nie musisz. – mruknął chłodno, przygryzając dolną
wargę. – ale życie nie trwa po to, byś płakał za tym, co było, lecz po to, byś
czekał na jutro. Nie powiem Ci, że kiedyś ich spotkasz, bo nie mam tej
przyjemności wiedzieć. Nie powiem, że wszystko będzie dobrze.
- Nic już nie będzie dobrze. – powiedział pewnie,
przymykając powieki. Błękit tych cudownych oczu zgasł na moment, pozwalając
otrzeźwieć z ich uroku rudemu chłopcu.
- To nie tak. Nic już nie będzie jak dawniej, ale jeszcze
wszystko może być dobrze. – mruknął, próbując naprawdę uwierzyć w wyrzucane z
temperamentem przez siebie słowa.
Blondyn potarł zimne policzki i pociągnął nosem.
- Mimo to, chcę zapłakać.
- Na płacz nigdy nie jest za późno. – odparł rudzielec,
wymuszając delikatny uśmiech. – Powinienem już wracać. – powiedział, nie mogąc
dłużej patrzeć, jak ten blondyn cierpi.
I on też zostawił go tu samego.
Skulił się. Kolejne słone krople spływały po jego gładkich,
zaróżowionych od mrozu policzkach. Słony smak rozlał się po dolnej wardze.
Płakał i nie potrafił tego powstrzymać. Pamiętał wszystko:
każdy spontaniczny uśmiech jego taty, każdy drobny gest i zwyczaj.
Nie wylewał łez dlatego, że tak powinno być. Płakał, bo
kolejny raz los był dla niego niesprawiedliwy, brutalny i chłodny. Bo odszedł
człowiek, który na to nie zasłużył. Który wciąż powinien być tutaj, tuż przy
nim.
Potrzebował kogoś, kto ochroni go przed bólem.
***
Płakał także dnia następnego. Nie szczędził wylewania bólu w
każdym kolejnym dniu, przez okrągłe siedem dni. Każdej godziny ból rozrywał go
od środka.
Kiedy teraz patrzył w lustro, widział tylko cień dawnego
siebie. Straszliwie chudy i przygarbiony, jego oczy straciły dawny blask a
włosy zmatowiały. Drżące ręce i nogi nie wytrzymywały już bez snu i jedzenia.
Serce nie biło już tak jak kiedyś – dla kogoś.
Uśmiech nie pojawiał się na jego twarzy od, wydawałoby się,
wieków.
Wyszedł, kiedy było jeszcze ciemno. Szukał jakiegoś celu,
dla którego mógłby żyć. On także wpadł w tą pułapkę, próbując udawać, że życie
ma jednak większy sens i jest istotniejsze od choćby kartki papieru spadającej
z biurka. Chciał udawać. Nie zniósłby myśli, że nic ani nikt na niego nie
czeka, a życie niesie ze sobą tylko ból, pod różnymi postaciami: samotności,
zazdrości, niespełnienia i wielu uczuciach, o których można rzec: ludzkie.
Usiadł na ,,swojej’’ ławce. Na tej, której niemalże od
tygodnia nie opuszczał.
Niebo rozdarła błyskawica, a jego drobne ciało zadrżało pod
wpływem chłodnego deszczu.
Jeszcze bardziej przygarbił ramiona, obejmując się własnymi
rękoma. Przymknął oczy.
***
Nie pamiętał, żeby zasypiał, ale całkowicie stracił rachubę
czasu. Chyba było już późno w nocy, albo może raczej wypadałoby napisać:
wcześnie rano.
Poczuł delikatny materiał, pieszczący jego ramiona i szyję.
Ktoś przykrył go kocem.
Dopiero kiedy uchylił powieki, dojrzał rudą czuprynę
chłopca, siedzącego na ławce obok. Jego szeroko otwarte, zielone oczy,
spuszczone na ziemię. Brodę opierał na kolanach, przyciągniętych rękoma do
klatki.
Zawiał mocniejszy wiatr, zatrzepotało włosami chłopca i
dopiero wtedy ten zorientował się, że jego towarzysz już nie śpi.
- Będziesz chory. – stwierdził miękko, z troską wymalowaną w
oczach.
- Co z tego? – odparł hardo blondyn, przypatrując się
płomieniowi znicza.
- Przestań. – warknął rudy. – Nie zachowuj się jak dziecko,
które nie dostało lizaka. Jest jeszcze wiele przed tobą, jeśli tylko weźmiesz
się w garść.
- A ty? Podbiłeś świat bez rodziców? Masz cudowne życie?
Walczysz o to, co kochasz? – zapytał drwiącym głosem, wykrzywiając twarz w
paskudnym uśmiechu.
- Czemu taki jesteś?
- Głupie pytanie. Nie mam już nikogo.
- Takim postępowaniem, na pewno nigdy nikogo nie
zdobędziesz. – odparł sucho. Wszystkie mięśnie jego twarzy były napięte do
granic możliwości. Mokre od deszczu kosmyki kleiły mu się do czoła,
zgniłozielona koszulka już dawno przywarła do jego ciała, ukazując ładnie
wyrzeźbiony brzuch i klatkę.
- Kto by mnie chciał? – rzucił w eter. Nie uzyskał
odpowiedzi.
W zielonookim wszystko się zagotowało. Miał ochotę uderzyć
go w twarz, przytulić go lub…cokolwiek, byleby nie siedzieć tutaj bezczynnie.
- Coś ci powiem. Życie nigdy nie będzie cudowne i łatwe…
- Powtarzasz się. – wtrącił Uzumaki, odwracając wzrok z jego
torsu na gwiazdy. Lekko zarumienione policzki nie były jednak spowodowane
chłodem, lecz zażenowaniem własną reakcją.
- Nie przerywaj mi. Będziesz cierpieć. Ludzie będą cię
ranić. Będziesz patrzeć na ich śmierć, będziesz widzieć jak się upadlają.
Będziesz też ciężko pracować, by cokolwiek zarobić i mieć życie na poziomie. I
może nikt inny cię nie pokocha.
- Super optymistycznie… - warknął, kiedy na powrót chwycił
się go płacz.
- Ale jeśli mi pozwolisz, chcę być obok ciebie. Chcę każdego
dnia odkrywać cię. Pragnę odebrać ci cały ten ból…
- Co ty…- zaczął, ale wystarczył jeden rzut okiem na rudego,
żeby zamilkł.
- Zrobię wszystko, byś nie musiał żyć tak jak ja. Rozumiem,
jeśli to co czuję cię odpycha i obrzydza. Nie będę mieć do ciebie żalu, jeśli
się do mnie nie odezwiesz, ale wystarczy jedno słowo, a będę dla ciebie zawsze,
tuż obok. Tylko – szepnął, robiąc dłuższą przerwę – daj mi szansę.
Może nie było to tak poetycko powiedziane, jak zamierzał.
Próbował ubarwić proste słowa w piękne wersy, tak jak inni ludzie robią, by
urozmaicić sobie życie. Ale czasem surowa prawda jest lepsza, niż
najpiękniejsze kłamstwo.
I może nawet dodałby coś więcej, gdyby tylko nie miał tak
ściśniętego gardła i żołądka tuż pod językiem.
Teraz jemu drżały ręce i nogi. Był wdzięczny za to, że
siedzi.
Ale Uzumaki nawet na niego nie patrzył.
Siedział nadal wpatrzony w znicz, jakby zupełnie nim
zahipnotyzowany.
- Masz ochotę na kakao? – szepnął, jak gdyby próbował ukryć
drżenie głosu.
Oczy Gaary całkowicie się rozszerzyły. W końcu jednak się
opanował, na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech. Pokiwał głową, a kiedy już
wstał, podał dłoń Uzumaki’emu.
Kocham to. :3
OdpowiedzUsuńNie przepadam za GaaNaru, ale to było wyjątkowo słodkie <3 Oby tak dalej, trzymam kciuki :>
OdpowiedzUsuńPrzepiękne :) Wielki talent !
OdpowiedzUsuńBardzo piękne uwielbiam Gaara x Naruto
OdpowiedzUsuń