Rozdział drugi
Drogi pamiętniku!
W nowej
szkole jest mi nadspodziewanie dobrze. Właściwie, jest lepiej niż kiedykolwiek.
Oczywiście nowe liceum wiąże się z tym, że muszę dużo czasu poświęcać nauce,
ale w sumie mi to nie przeszkadza.
Ludzie w mojej klasie są super, może poza takimi pseudo-emo
typkami.
Poza tym, myślę o dołączeniu do kółka biologicznego. Jeżeli
nie wyjdzie mi z łyżwami – marzę o pediatrii. No, ale jeszcze wszystko przede
mną, nie?
Zaraz znowu muszę zbierać się do szkoły. Złe jest to, że
muszę wychodzić o siódmej rano, żeby zdążyć na piechotę. Nie lubię tego całego
gwaru w metrze, więc zawsze chodzę piechotą, a po drodze zabieram też
Shikamaru, bo mu się już tłuszcz odkłada xD
Więc, życz mi powodzenia na kolejny dzień szkoły :D Dzisiaj mój pierwszy trening od
rozpoczęcia roku. Wrócę późno, lekcję zrobię jeszcze później, a jeśli nie będę
jeść kolacji…to i tak pójdę za późno spać. Dlatego od momentu wstania wypiłem
sześć szklanek coli, i muszę przyznać…że trochę mnie mdli -.-
Idę już, bo Shika się pewnie ,,upierdliwia’’ na mnie. Swoją
drogą, jemu wszystko jedno gdzie jest, z kim i co robi – tak czy siak wszystko
jest upierdliwe albo kłopotliwe. Nie ma to jak ten jego uroczy pesymizm ^^
Jeszcze tylko parę chwil i stałem w swojej koszuli z długim
rękawem, w czarno-zieloną kratkę, zapiętą tylko na dwa guziki u dołu i czarne,
luźne spodnie, masssssakrycznie zbyt obciągnięte na biodra.
Czego się nie robi, by być cool, nie?
Patrzyłem teraz w lustro, uśmiechnięty od ucha do ucha jak
rasowy playboy i próbowałem coś zrobić z tym sianem na głowie. Jeeez, każdy
włos sterczał mi w inną stronę. Sakura z Ino uparły się, że tak jest dobrze.
Już im miałem uwierzyć i zostawić je tak jak jest, ale jak usłyszałem ich
,,kawaaaaaiiiii’’ od razu chciałem opitolić się na łyso. Mimo to jednak razem z
dziewczynami stwierdziliśmy, że to daje mi duże szanse na konkursach…nie ma to
jak ktoś z Jury kto się w tobie zauroczy :D
- Uwielbiam brać ludzi na litość – mruknąłem sam do siebie i
szelmowsko się uśmiechnąłem.
Po chwili zarzuciłem swój granatowy plecak na ramiona i po
tradycyjnym trzaśnięciu drzwi, znalazłem się u boku Shiki, który właśnie chciał
pukać do drzwi.
- Yo….
- Siemka, Nara. Chodź jeszcze do spożywczaka, muszę kupić
gumy (ale z was świntuchy, ja wiem co sobie myślicie :D).
- Hmpf . – to tyle, jeśli chodzi o inteligentne rozmowy z
moim towarzyszem. Odwzajemniłem mu się wystawiając język i wydając coś w stylu
,, Nyyyy’’.
Ten tylko pokręcił głową i wszedł za mną do małego sklepiku
osiedlowego.
Rozejrzałem się po wnętrzu – nie było ono duże, ale półki,
obfite w towary aż uginały się pod ich ciężarem.
Zgarnąłem z półki jakieś miętówki i po zapłaceniu wyszliśmy,
spiesząc się do szkoły.
***
Trwała właśnie lekcja plastyki. Ogółem, jedno wielkie…spanie.
Jakaś tam Kurne – coś tam, nasza nauczycielka pieprzyła trzy
po trzy o przekazie wizualnym i jakichś kodach, a my, starając się oczywiście
udawać zainteresowanie w najmniejszym stopniu, zajęliśmy się własnymi sprawami.
Ktoś po klasie strzelał w ludzi obślinionymi, papierowymi
kulkami w głowy innych, ktoś chrapał trochę zbyt głośno, ktoś słuchał sobie
muzyki, a Sasuke….malował.
Dziwne, nie myślałem że ktoś jego pokroju może
sobie….malować?
A ja oczywiście myślałem o czekającym mnie dziś treningu.
***
Kiedy minęły wszystkie lekcje, wyszedłem ze szkoły. Miałem
jeszcze godzinę, żeby tu wrócić, dlatego chciałem skoczyć sobie na ławkę w
parku koło szkoły i może odrobić trochę zadań domowych, żeby później w domu
mieć mniej.
- Ey, Naruto, bijesz z nami na pizze ? – zapytała Ino,
wieszając mi się na ramieniu – nie daj się prosić. – mruknęła, robiąc słodkie
oczka.
- Niee, dzięki. – odparłem. Zadziwiające jak szybko się
asymilują. Pierwsze dni z nową klasą, a te już zebrały ¾ klasy na pizze.
Nieźle. – innym razem, obiecuję. Mam dzisiaj trening, i nie nadążę z robotą.
Ale bawcie się dobrze – dodałem, po czym wyminąłem ich i ruszyłem w stronę
parczku.
- Co za trening? – usłyszałem za sobą głos Nary
- Nieważne – odparły wspólnie Sakura z Ino. Obie wiedziały,
jakie treningi odbywam, ale prosiłem je by nikomu nie mówiły. Nie lubię
niepotrzebnego tłumu wokół siebie, ani rozgłosu. Szczerze, to nie lubię jak
znajomi patrzą jak jeżdżę. Trochę za bardzo się chyba wtedy wstydzę.
Po paru minutach wyciągnąłem się na ławce w parku, wyjmując
pierwszy zeszyt.
- Matma, Jeeez – zmotywowałem sam siebie, po czym
przygryzając długopis rozpocząłem główkować nad pierwszym zadaniem.
Kiedy skończyłem, zostało mi dziesięć minut, więc
pozbierałem swoje rzeczy, wrzuciłem je niedbale do plecaka i popędziłem na swój
trening.
***
Do budynku, w którym mieściło się lodowisko dotarłem chwilę
przed czasem, więc wparowałem do szatni i przywdziałem swoje nowiutkie,
błękitne łyżwy i popędziłem na lód.
Trochę się zmieszałem, akurat schodziła szkolna drużyna
hokeja. Dziwne było dla mnie to, że znaleźli się wśród nich także ten cały
Sasuke i jego kumpel, Inuzuka.
- O… Naruto, tak? – zaczepił mnie brązowowłosy.
- Taa, co jest – zapytałem, próbując się wyprostować i nie
chować głowy w ramionach.
- Jeździsz?
- Co? – niezbyt wiedziałem o co mu chodzi, a nie zamierzam
się przyznawać, że jeżdżę figurowo. Wyśmialiby mnie chyba.
- Czy umiesz jeździć na łyżwach? – zapytał. Dopiero teraz
spostrzegłem, że przysłuchuje się nam ten głupi brunet, Uchiha.
- Taa, trochę.
- No to git – uśmiechnął się do mnie – szukamy kogoś do
zespołu, może chciałbyś spróbować?
- Jaaa…Eeee… Nie, sorki, ale raczej nie znajdę czasu –
mruknąłem. Nie lubiłem hokeja, był dla mnie zbyt brutalny. Wolałem swoją
dziedzinę, w której miałem przynajmniej duże szanse wybicia się ponad
przeciętną. Byłem nie za wysoki, chudy i gibki, idealny do szybkiej, zwinnej
jazdy.
- Szkoda. Ale przemyśl to jeszcze – mruknął, opuszczając
halę razem z Sasuke.
- Jassssne, już pędzę – syknąłem. Niezbyt mnie
zainteresowali tą ofertą. Dzień bez sarkazmu jest dniem straconym, jak to mówił
Shikamaru. Powoli zaczynam go rozumieć.
***
Pierwsze zatoczone kółka, szybko zwrot łyżew, szarpnięcie
tułowiem i perfekcyjny wyjazd z zakrętu. Obrót, parę pchnięć tyłem i już
znalazłem się w powietrzu, robiąc podwójny obrót wokół własnej osi. Wyprowadzam
ręce, układam stopy i pewnie ląduję na ziemi.
Znów wychodzę na prostą, czas na sekwencję kroków. Lewa,
prawa, wymach z biodra, a później dwa obroty na lewej stopie, z rękoma
ułożonymi w górę. Wyprost z łokcia, po czym tupnięcie jakbym był jakimś
torreadorem.
Przyspieszam, oblizuję spierzchnięte usta, pochylam głowę i
zaczynam jazdę po łuku.
Wiatr smaga mi włosy, roztrzepując je jeszcze bardziej.
Widzę zadowoloną twarz mojej trenerki, Anko.
Anko trenuje mnie od ośmiu lat. Ma teraz dwadzieścia
dziewięć lat. Kontuzja pozbawiła ją szans na medal, więc teraz pracuje jako
trenerka.
Jest niezbyt wysoką brunetką, strasznie inteligentną i
przerażająco wygadaną.
Chociaż normalnie wydaje się miła, podczas moich treningów
wchodzi w męskie spodnie, dyryguje mną i każe latać jak szmatce. Despotka.
Mimo wszystko, nie mogłem trafić lepiej. W ciągu tych ośmiu
lat zaprzyjaźniliśmy się, a jej postawa wobec mnie lekko złagodniała z czasem,
chociaż nadal daje mi ostro popalić.
W tym roku mam wygrać złoto, tak mi mówi. Cały czas mnie
wspiera i każe mnie faszerować jakimiś oślizgłymi napojami, ,,dla zdrowia,, jak
to ona twierdzi. A ja myślę, że zwyczajnie się na mnie mści.
Szust.
Kręciłem się teraz wokół własnej osi, wykonując skombinowane
piruety, tak jak mnie uczyła.
Nie jeździłem od jakiegoś czasu, toteż odjeżdża mi lewa
stopa i padam na tyłek.
- Auuu – jęczę, po czym kładę się całkiem na lodzie. Tego mi
było trzeba. Tej szybkości i wolności, chłodu na mojej skórze, i zadowolenia z
siebie samego.
- Wstawaj nierobie. Nie puszczę Cię, dopóki nie poprawisz
tego piruetu – krzyczy do mnie, uśmiechając się jak totalna suka.
- Sama sobie poprawiaj – mruknąłem.
- Coś mówiłeś? – pyta, a w jej oczach dostrzegam płomienie.
- Yyy, nieeee – odpowiadam przestraszony, że mogła dosłyszeć
i kiedy już się podniosłem, zabrałem się za robotę.
Spojrzałem na zegarek – 19.00. A ja wciąż nie zrobiłem
perfekcyjnego piruetu. Trzeba przyspieszyć, bo nie wyrobię się z zadaniami
domowymi.
Zagryzłem wargi, ponownie przyspieszając i wszedłem ostro w
rotację wokół własnej osi, dając popis mistrzowskiej sekwencji piruetów.
Na koniec opadłem ponownie na tyłek, bynajmniej robiąc to z
błędu – byłem po prostu tak padnięty, że nie mogłem ustać na nogach.
- Ha! – zakpiłem ze zdziwionej miny Anko. Wiedziałem, że
właśnie była świadkiem popisowego numeru, godnego złotego medalu. Ona też chyba
to wiedziała, bo po chwili na jej twarzy namalował się potężnych rozmiarów
uśmiech, że tak powiem – od ucha do ucha.
Chwilę szczerzyliśmy się do siebie, ale po chwili poczułem,
że mokną mi spodnie od tego lodu, więc podniosłem się i skoczyłem do szatni,
popędzany przez Anko.
- Świetnie, Uzumaki, świetnie. Zasłużyłeś sobie na nagrodę –
powiedziała i posłała mi kolejny uśmiech.
- Jatta ! Co, co, COOO będzie nagrodą?
- Miałam dać Ci jutro wolne, ale że tak ładnie Ci poszło…
- Jatta
- To jutro też zrobimy sobie dodatkowy trening – dokończyła,
a mina całkowicie mi zrzedła.
- Jaaaaaak to! – krzyknąłem oburzony – niee, nie może tak
być…co to za nagroda? – zapytałem.
- A wolisz dostać karę? – zapytała z nadzieją w głosie,
pewnie marząc o perwersyjno-masochistycznej orgietce z osobnikami wieku 60+….
Nie mówiłem tego wcześniej, ale ta babka jest bardziej zboczona od niejednego
starego, stetryczałego perwersa.
- Neeeee – odparłem, zbierając z ławki ręcznik i wycierając
plecy od potu. Nigdy nie lubiłem brać prysznica w szkole, chociaż większość to
robiła. Nie było obowiązku, toteż nie chciałem latać w negliżu przed
potencjalnymi wyśmiewaczami.
Anko zostawiła mnie po chwili samego, abym mógł przebrać się
w suche i czyste ciuchy. Spakowałem swoją torbę, potrzepałem trochę włosy w
nadziei, że jakoś szczęśliwie się rozelektryzują i dadzą ułożyć. Próżne moje
nadzieje.
Kiedy wychodziłem już z hali było parę minut do dwudziestej,
toteż postanowiłem zaryzykować wbicie się w spocony tłum i nie tracąc czasu, który
mogłem poświęcić na sen, ruszyłem w stronę metra szykując drobne na bilet.
To było pierwsze, i zapewne ostatnie metro jakie w życiu
odwiedziłem. Nie było lepiej niż to sobie wyobraziłem – brud, spoceni, brzydcy
ludzie i spaczone nastolatki, upadlające się pod murkami.
Stałem właśnie przy automacie z biletami, wstukując
odpowiednie guziki, gdy poczułem klepnięcie w ramię. Automatycznie odwróciłem
się, trochę spłoszony.
- Yo. – odezwał się do mnie Inuzuka. Znowu był z tym
przeklętym, nadętym bufonem.
Czuć było od nich alkoholem, świeciły im się oczy. Cholernie
nie lubię alkoholu. Mój ojciec był alkoholikiem – zwyczajnie sobie nie radził,
po śmierci mojej mamy.
- Siemka.
Znowu ten wzrok. Co ja mu takiego zrobiłem, że się tak mnie
uczepił?
Po moich plecach prześlizgnął się dreszcz i napuchło mi
gardło.
- To jak?
- Co jak? – mój stan intelektualny równał się z ogólno
pojętym wyrażeniem – rżnąć głupa (bez erotycznych skojarzeń, drogie panie :D)
Te oczy były takieee…. puste. Cholernie puste, zbyt puste,
tak okropnie puste, że aż …. nadto puste…. Czy już mówiłem, że spalił mi się
mózg? A więc, owszem, samozapłon mózgu zainicjowany. Muszę odłożyć te
truskawkowe serki, coś źle mi robią z głową.
- Noo, chodzi o hokej…
- Aaa, wiesz, chyba podziękuję… - zacząłem, ale widząc jego
wyraz twarzy zrezygnowałem z artykułowania dźwięków i tylko wzruszyłem
ramionami.
- Szkoda, wiesz… na sportowców lecą laski…. – mruknął i
uśmiechnął się szelmowsko.
- Mhm, jasne. Sorki, ale neandertalsko – podobne lanie się
plastikowymi kijami po głowach i smyranie się po nogach, albo wbijanie krążka
gdzie popadnie raczej mnie nie interesuje.
- Nie lubisz łyżew, czy jak?
- Odpuść, proszę….Kiba, prawda? – zapytałem, by upewnić się,
że tak mu na imię.
- Hai.
- Wydajesz się spoko, ale serio, nie rajcuje mnie hokej.
Lecę, bo zaraz moja kolej – mruknąłem machając mu biletem przed nosem.
- O, mieszkasz niedaleko nas… - zaczął – jeśli nie masz nic
przeciwko, zabierzemy się razem z Tobą, okey? Sasuke już ma całkiem zblazowany
mózg. Po jednym piwie słania się na nogach i do każdego chce się tulić –
zarechotał, na co brunet wbił mu łokieć pod żebra. Kiedy usłyszałem jego syk,
nie wiem czemu, ale zacząłem się śmiać. Mimo iż mina Uchihy miała chyba udawać
złość, to tak naprawdę ją parodiowała. Wyglądało to na kłótnię małżeńską.
- Co cię tak śmieszy? – oburzył się piwnooki – to nie fair,
jak tylko ktoś mnie bije, od razu się wszyscy śmieją. Ludzie, co z wami –
zajęczał.
Muszę przyznać. Miałem tych dwoje za jakichś totalnych drani
itp. Itd., ale… Kiba jest nawet spoko.
A jeśli chodzi o tego całego Uchihe…
Muszę przyznać, że nie był zbyt rozmowny. I właściwie, nie
mam nic więcej do powiedzenia na jego temat. Może tylko tyle, że kiedy tyle
przy nim siedziałem w metrze, nie wydawał się już taki….psychopatyczny?
Niebawem dojechaliśmy na nasz przystanek. Ten wyglądał już
dużo lepiej niż ten przy szkole, toteż nie było tak strasznie. Kiba i Sasuke
szli teraz po obu moich stronach, gadając o czymś tam, a kiedy pytanie padało
do mnie, tylko rzucałem jakieś uniwersalki
lub potakiwałem głową.
- No, to my się już pożegnamy, jesteśmy na miejscu –
powiedział Kiba wyciągając dłoń w moją stronę.
A ja stałem jak ten ostatni debil, tuż pod drzwiami domu
dziecka. I nagle tak okropnie zrobiło mi się ich żal. Spojrzałem na twarz Kiby.
Nie widać tam było żadnego skrępowania, czy bólu, tak jakby, niewiele go
obchodziło czy ma rodzinę czy nie. Ale z Sasuke było inaczej.
Przez moment wydawało mi się, że się wstydzi tego, że jest
sam.
Ale później widocznie się wyprostował i wyzywająco mi się
przyglądał, dlatego też opamiętałem się, wstrzymałem napływ łez do oczu i
uścisnąłem dłoń Kiby. Już miałem obrócić się na pięcie i zniknąć, kiedy stało
się coś dziwnego.
Nawet Uchiha wyciągnął dłoń w moją stronę.
Uścisnąłem.
Była większa od mojej, zimna i taka…pewna. Uścisk trwał
tylko moment, ale zdawało mi się, że ściskamy sobie dłonie od godziny.
- To…nara.
- Nooo, spadaj już do domu – nakazał mi Kiba i posłał za mną
uśmiech.
Po chwili i oni zniknęli za drzwiami, a mnie dopadła jakaś
dziwna depresja.
Bogate miasto, metro, taka szkoła, lodowisko, basen itp., a
nieszczęść więcej niż we wszystkich odcinkach Mody na Sukces łącznie.
Cholercia. Może to dlatego tak się zachowuje Sasuke?
Oczywiście, pamiętałem co mówił mi Nara, odnośnie szaleństwa
jego brata i jego rodzinie… i wiedziałem, że jest sam, ale było mi wstyd o tym,
że nie pomyślałem, że mieszka w domu dziecka.
I tak oto ulotnił się mój dobry humor po długim wycisku
Anko.
Długo nie mogłem zasnąć, myśląc o tym, gdzie nocuje mój tato
i o tym, że być może nie tylko ja nie mogę zasnąć przez tą cholerną samotność.
Podoba mi się jak piszesz:P
OdpowiedzUsuńNiedawno trafiłam tutaj i jestem zachwycona, świetnie piszesz. <3
OdpowiedzUsuńMyślałam że to coś fajnego, ale zbyt dramatycznie a Naruto wydaję się być cyniczny. Niby nie ma przyjaciół jest samotny, ale nic szczególnego nie robi by to zmienić. Skoro mu to nie przeszkadza to czemu tak narzeka? Nie wiem czy dalej będę czytać twojego bloga.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
Skoro mu to przeszkadza *
UsuńHyhyhy gumy XD rżnąć głupa powiadasz XD no dobra, bez skojarzeń ^^
OdpowiedzUsuńPodoba mi się twój styl pisania. Zdaje się być taki ymm lekki? Nie mam pojęcia jak to opisać. Powiem tylko że przyjemnie się czyta :)
Pozdrawiam :*
świetneeeeeeee <3 mega podoba mi się twój styl pisania! i jeszcze dodałaś Shikę do opowiadania jako jednego z tych co się chyba będą częściej pojawiać! Ja ubóstwiam Shikamaru! Lof u! \arnuka
OdpowiedzUsuńNaruto strasznie mnie irytuje... Jest taki, och ciężko dokładnie powiedzieć jaki i to chyba najbardziej mnie denerwuje... Odcinek świetny ;)
OdpowiedzUsuń