Rozdział szósty
You're not alone
Together
we stand
I'll be
by your side
You know
I'll take your hand
When it
gets cold
And it
feels like the end
There's
no place to go
You know
I won't give in
No,
I won't give in
Uniosłem rękę, przyglądając się jej. Jak wiele mógłbym nią
zrobić, gdyby tylko starczyło mi odwagi i chęci? Przyjrzałem się moim palcom,
zjechałem wzrokiem aż do łokcia. Zacisnąłem pięść, rozluźniłem ją.
Macie czasami takie uczucie, że, tak jak piasek przesypuje
się z ręki do ręki, tak i wasze życie przelatuje wam, a wy nie potraficie go
zatrzymać?
Jedynym sposobem, jest zaciśnięcie dłoni, ale miejsca i tak
pozostanie tylko dla ostatniej porcji piasku.
Czy powinniśmy chwytać życie w swoje ręce, czy też
słuszniejszym będzie czekać i patrzeć, co nam przyniesie los?
Ten masochistyczno – destrukcyjny charakter zawdzięczam
burzy, która właśnie niedawno rozpętała się na dobre. Całe nasze osiedle
zostało odcięte od prądu, a co za tym idzie, straciłem możliwość naładowania
odtwarzacza muzyki, obejrzenia telewizji, wysłuchania wieży, czy nawet, ku
mojej zgubie – zapalenia światła.
Otaczały mnie świeczki. W moim pokoju dało się czuć wyraźny
zapach pomarańczy dobywający się z zapachowych podgrzewaczy ustawionych na
parapecie, półkach, biurku.
Od patrzenia w płomień jednej z nich, ulokowanej właśnie na
biurku, mam w oczach ciemne plamy, uniemożliwiające mi patrzenie naprzód.
Co jakiś czas oblizuję wargi, w nadziei, że właśnie w tym
momencie los ma zamiar mi coś przynieść.
Ale los to bzdura – myślę, kiedy mija kolejne piętnaście
minut. Oblizałem jeszcze raz wargi i zerwałem się z krzesła.
Narzuciłem na siebie w przelocie kurtkę i wyszedłem na
zewnątrz, nie zaczepiony nawet przez ojca, który, korzystając z braku prądu,
popadł w narkolepsję.
W moje nozdrza uderzyło świeże powietrze,
takie…elektryzujące, rzucające wyzwanie.
Patrząc na zachmurzone, ciemne niebo i przecinające je od
czasu do czasu świetlne błyski, przeczesałem dłonią swoje niesforne kosmyki i
luźnym krokiem poszedłem przed siebie, do domu dziecka.
Musiałem się nieźle namęczyć, gdyż budynek ten ulokowany
jest na lekkim wzgórzu – toteż większą część drogi pokonałem pod górkę.
Dodatkowym ciężarem zdawał się być fakt braku muzyki, który automatycznie
budził we mnie chowane pokłady złości i agresji, prowadzącej do, wspomnianej
już przeze mnie, destrukcji.
W całej tej burzy brakowało mi tylko jednego – siekącego,
ostro przecinającego powietrze deszczu, oraz szumu towarzyszącego ulewie. Poza
moją ulubioną muzyką, tylko dźwięk kropel bijących w podłoże, czy nawet
parapet, działał na mnie tak kojąco, tak bardzo mnie radował.
W następnych kilku minutach, dotarłem pod drzwi domu
dziecka, ledwo zdążając przed prawdziwą ulewą. W chwili, gdy pierwszy raz
stuknąłem piąstką o ciemnokasztanowe drzwi budynku, niebo rozbłysło kolejną
błyskawicą, a zaraz po tym rozległ się głośny huk i pierwsze, ogromne krople
deszczu spadły na moją głowę.
Zanim doszedł do mnie szczęk otwieranych zamków i zobaczyłem
stojącego w przejściu Kibę, szeroko szczerzącego się do mnie, byłem już mokry
od stóp do głów.
- Um. Wbijasz? – zapytał, robiąc mi miejsce.
Ogromnie wdzięczny mu w duchu, postąpiłem trzy kroki naprzód
i znalazłem się w wąskim przedpokoju, utrzymanym w brzoskwiniowych barwach.
Prawie cała prawa ściana była pokryta ogromnymi lustrami, ułożonymi w
przepiękną mozaikę. Spojrzałem na siebie, w moje odbicie i nie mogłem
powstrzymać głośnego jęku.
Mój wygląd całkowicie mnie dobija.
W następnej chwili, zanim zdążyłem zareagować, Kiba zdołał w
nadzwyczaj pewnym geście zerwać ze mnie kurtkę i odwiesić na wieszak.
- Kiba, proszę, powiedz, że trzymasz tu gdzieś z trzy-cztery
puszki lakieru do włosów i porządną, mocną suszarkę? – zagadnąłem, spoglądając
na nadal uśmiechniętego szatyna.
- Ciszej, głupi! – syknął, zatykając mi usta. – O nic nie
pytaj, nie wychylaj się i nie pokazuj, to zaraz coś zobaczysz. – mruknął, z
zawadiackim uśmieszkiem.
Nie miałem możliwości zadawania jakichkolwiek pytań, gdyż
zaraz po krótkiej przemowie, Inuzuka porwał mnie za rękaw od mojej błękitnej
bluzy i pociągnął w głąb domu.
Pytającym wzrokiem wpatrywałem się w niego. Doszliśmy do
jakiegoś pomieszczenia. Kazał mi cicho stanąć we framudze drzwi i nie wychylać
się do światła. On sam zaś wszedł do pomieszczenia i usiadł na podłodze.
Dopiero teraz rozejrzałem się po tym pomieszczeniu. Tak jak
mówiłem – prąd został odcięty od całej dzielnicy, więc także tutaj wszystko
oświetlane było małymi podgrzewaczami, ulokowanymi niemal wszędzie, gdzie tylko
się dało.
Następnym, co zaobserwowałem, była spora paczka dzieci w
różnym wieku, siedzących naokoło…krzesła.
Zaś na krześle siedział…on. Ten zamknięty w sobie chłopak,
który doprowadzał mnie do szaleństwa tą ciszą. Trzymał w dłoniach czarną
gitarę.
Po chwili, kiedy już Kiba podparł się dłońmi za plecami, po
pomieszczeniu rozeszły się pierwsze, delikatne dźwięki instrumentu,
wydobywające się pod komendą szybkich palców Uchihy.
(http://www.youtube.com/watch?v=zEMTBs9FHbc&feature=related – polecam poczekać aż buforowanie dokończy
się, a dopiero później lecieć dalej z czytaniem tekstu. )
You'r e not
alone
Together we stand
I'll be by your side
You know I'll take your hand
When it gets cold
And it feels like the end
There's no place to go
You know I won't give in
No, I won't give in
Keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
Just stay strong
Cause you know I'm here for you
I'm here for you
There's nothing you can say
Nothing you can do
There's no other way when it comes to the
truth
So, keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
So far away
I wish you were here
Before it's too late
This could all disappear
Before the door's closed
And it comes to an end
With you by my side
I will fight and defend
I'll fight and defend, yeah, yeah
Keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
Just stay strong
Cause you know I'm here for you
I'm here for you
There's nothing you can say
Nothing you can do
There's no other way when it comes to the
truth
So, keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
Hear me when I say
When I say I believe.
Nothing's gonna change
Nothing's gonna change destiny
Whatever's meant to be
Will work out perfectly
Yeah, yeah, yeah, yeah
La da da da, la da da
da
La da da da da da da
da da
Keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
Just stay strong
Cause you know I'm here for you
I'm here for you
There's nothing you can say
Nothing you can do
There's no other way when it comes to the
truth
So, keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
Ahh, ahh
Keep holding on
Ahh, ahh
Keep holding on
There's nothing you can say
Nothing you can do
There's no other way when it comes to the
truth
So, keep holding on
Cause you know we'll make it through
We'll make it through
Przeszły mnie ciarki, kiedy tylko usłyszałem głos bruneta.
Niemalże zmiażdżyłem dłonią framugę drzwi. Był niesamowity. Sposób, w jaki grał
i śpiewał, całkowicie oderwał mnie od rzeczywistości. Co jeszcze potrafi, o
czym prawie nikt nie wie?
Kiedy tylko piosenka się zakończyła, a ostatnie dźwięki
dobywające się z instrumentu ucichły, rozległy się głośne oklaski, których
koordynatorem był Inuzuka.
Widząc ich wszystkich, całą, tą dziwnie zżytą rodzinę, na
moją twarz wpłynął delikatny uśmiech.
Widząc te dzieci, nie ubrane u Pragi czy Dolce&Gabana,
ale zadbane i szczęśliwe, zastanowiłem się nad tym, jak naprawdę powinno
wyglądać moje życie.
Swój wolny czas spędzałem… na wydawaniu pieniędzy,
zarobionych przez mojego ojca. Wiedziałem, że zawsze dostanę to, czego chcę,
poza obecnością ojca w domu.
W tym momencie wydałem się sobie okropnie żałosnym gnojkiem.
Gdybym miał wskazać punkt zwrotny w moim całym pieprzonym
życiu, z perspektywy czasu uważam, że to właśnie ta chwila, ta piosenka, to
miejsce.
Przygryzłem wargę, a po chwili cicho zakląłem, kiedy
poczułem smak krwi.
To, jak żyję w tym momencie, to za mało. Czas coś zmienić
Dobiłem ostatnie kilka oklasków razem z pozostałymi.
Przyglądałem się w tym czasie uśmiechniętemu brunetowi. To był pierwszy raz,
kiedy widziałem jego uśmiech. Nie wydawał się być tym samym chłopakiem, co na
co dzień był w szkole.
Może to moja romantyczna natura, może to cały ten dzień
wycisnął na mnie takie piętno, ale totalnie się rozczuliłem.
Powinienem mniej pić. Gdybym się odwodnił na maksa, nie
miałbym czym płakać.
To, co stało się w następnym momencie, wydało mi się
nierealne. Kiedy tylko przeszyły mnie te ciemne, zazwyczaj puste oczy, całe
moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Z jego twarzy spełzł uśmiech, a zastąpił go
kwaśny grymas. Moje nogi były jakby wrośnięte w ziemie, chociaż przysiąc
mógłbym, że chcę uciekać, schować się od tego spojrzenia.
Tak szybko, jak biło moje serce w tym momencie, tak szybko z
pokoju ulotnił się obojętnym krokiem posiadacz tych ,,szklanych oczu’’.
Spuściłem lekko wzrok, biorąc głęboki oddech. Kątem oka
dostrzegłem Kibę, uważnie mi się przyglądającego. Po chwili wstał i podszedł do
mnie, klepiąc mnie w ramię.
- Wszystko dobrze? Strasznie zbladłeś…
- Powiedz mi. On mnie nienawidzi? – zapytałem, przykładając
dwa pierwsze palce prawej dłoni do piekących od zębów warg.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia, czego właśnie byłem świadkiem.
Nie jestem jego powiernikiem czy coś. To mój przyjaciel, ale nawet ja nie wiem,
o czym on czasami myśli. – przyznał się, wymuszając lekki uśmiech. – Najlepiej
będzie, jeśli do niego pójdziesz i z nim pogadasz. – dodał jeszcze i mrucząc
coś do dzieciaków, poszedł do innego pomieszczenia, a cała zgraja ruszyła za
nim.
Ja także ruszyłem za nim, bo za cholerę nie wiedziałem,
gdzie jest to ,,do niego’’, a nie chciałem szwędać się sam po cudzym domu.
Wszedłem do sporych rozmiarów kuchni, utrzymanej w
brązowo-waniliowym kolorze. Kiba stał z nożem w ręku siekając chleb, a kilka
dzieciaków obsiadło długi, sporych rozmiarów stół, niecierpliwie czekając na
kolację.
- Kibuuuś? – zapytałem, zanim zdążył uciąć trzecią kromkę
chleba. – Zostaw to i daj mi trochę czasu, to teraz ja się czymś pochwalę. –
mruknąłem, wyciągając mu z dłoni narzędzie.
Już po chwili latałem od lewej do prawej strony blatu,
siekając pomidory, mieszając makaron i trąc ser.
- Nikt z nich nie ma uczulenia na coś z tego? – zapytałem w
przelocie, ocierając czoło z potu.
- Yyy…ne. – powiedział, zaglądając mi przez ramię na
patelnię z mielonym mięsem.
- Patrzeć możesz, ale nie podjadaj. – Skarciłem go. Kurcze!
Znów karcę ludzi – skarciłem sam siebie w myślach.
- Okey okey. Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz.
- Ja też nigdy bym nie pomyślał, że będę robić posiłek dla
dziesięciu osób.
- Uuu, a więc Sasiowi też się dostanie papu. – Ucieszył się,
klaskając w dłonie.
- Boże, Kiba, odstaw dragi. – mruknąłem, cicho chichotając.
- Nigdy! – palnął, co spowodowało tylko głośniejszy śmiech z
mojej i jego strony.
Niedługo potem nałożyłem posiłek dla dzieciaków, Kiby i
Sasuke.
- No, to ja zajmę się jedzeniem i pilnowaniem bachorków, a
ty mu to zaniesiesz, tak? – zapytał, patrząc na mnie z bananem na twarzy.
- Kiba, ja nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- Dobry dobry, wszystkie moje pomysły są dobre.
- Um, to miało mnie przekonać?
- No taaa! – powiedział, wkładając mi jeden z talerzy w
dłonie i wypychając mnie z pomieszczenia. – piętro, na lewo, ostatnie drzwi w
korytarzu, wisi na nich plakat All Time Low.
- All Time….
- Low. – dokończył za mnie. – Taki zespół.
- Wiem, słucham. – powiedziałem. Klepnął mnie jeszcze w
ramię, dziwnie szeroko uśmiechnięty i wypchnął z pomieszczenia. – Leć.
- Frunę! – zaśmiałem się i zniknąłem mu z oczu.
Biegnąc na górę, prawie potknąłem się o jeden ze schodów.
Ale kiedy już dotarłem na piętro, zobaczyłem masę drzwi, różnie obklejonych
rysunkami, imionami, zdjęciami. Tak jak wskazywał mi Kiba, dotarłem do
ostatnich drzwi po lewej stronie. Podszedłem do nich, czując, jak moje płuca
wychodzą przez gardło.
Trzy puknięcia i czekałem. Po chwili otworzył mi drzwi nie
kto inny, jak ten palant.
Spojrzał się najpierw w moje oczy, a później przeniósł wzrok
na talerz.
- Dla ciebie. – powiedziałem, wręczając mu talerz.
- Um, dzięki. – mruknął – wejdź. Nie wiedziałem, że Kiba
potrafi robić takie smakołyki. – powiedział, wąchając potrawę.
- Bo chyba nie umie. – bąknąłem – to ja ugotowałem.
Kiedy spełniłem jego polecenie, znalazłem się w idealnie
czystym pokoju, o granatowych ścianach. Jego okno wychodziło akurat w stronę
mojego domu, toteż dojrzałem nawet swój dach. Podłoga była wyłożona
ciemnobrązowymi panelami, a chociaż zmniejszało to optycznie pokój, całość
wydawała mi się bardzo ciepła.
Uchiha położył talerz na biurko i na moment gdzieś zniknął,
po to, bym po chwili oberwał białym ręcznikiem w twarz.
- Jesteś cały mokry. Wytrzyj się i daj mi moment, to
skombinuję ci ubrania. – powiedział, przechodząc koło mnie.
Szybko wytarłem swoje wilgotne włosy, sprawiając, że były w
jeszcze gorszym nieładzie niż zwykle.
Po chwili Sasuke wręczył mi czarny polar i jeansy, w tym
samym kolorze, lekko wytarte na kolanach. Spojrzał się na mnie, jakby na coś
oczekując, a ja byłem świadomy ogromnych buraków na moich policzkach.
- Yyy, to ten, zostawię cię samego, żebyś mógł się przebrać.
- Dzięki – odparłem, a kiedy tylko wyszedł do łazienki, ja
zająłem się przebieraniem.
Nie powiem, żeby były to super dopasowane ciuchy o radosnych
kolorach, do jakich przywykłem, ale były w sumie fajne. Lekko przyduża polarowa
bluza zwisała mi do połowy ud, a w zadługich rękawach podwinąłem lekko
mankiety, tak, że nie wyglądałem jak ostatnia sierota.
Jeansy także pozostawiały dużo do życzenia w pojęciu ogólnie
,,dopasowanej odzieży’’, a nogawki słaniały się w części po podłodze.
Wciągnąłem nosem powietrze, odurzając się zapachem jego
bluzy.
Marcepan, kto by pomyślał?
- Możesz wejść – krzyknąłem, a po chwili drzwi się otworzyły
i wszedł Sasuke. Chwilę mi się przyglądał, z podniesioną lewą brwią i lekkim
uśmiechem na twarzy.
- Jedz, bo ci ostygnie. – mruknąłem, lekko skrępowany tym
uśmiechem.
- Mhm. – powiedział, zabierając się za posiłek. – TO jest
pyszne! – prawie krzyknął, pałaszując spaghetti. – gdzie nauczyłeś się tak
gotować? – zapytał, przerywając na moment jedzenie.
- Sam się uczyłem. Musiałem zadbać o siebie i ojca.
- A co z twoją mamą?
- Umarła po porodzie. – rzuciłem, chyba nieświadomie
wyłamując kostki u rąk.
- Sorki, nie wiedziałem.
- Ey, spoko. Bądź co bądź, to ty tutaj jesteś… no wiesz.
- Poszkodowany? Samotniejszy? – wyliczał, ale mu przerwałem.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. Słuchaj, to o to chodziło
w McDonaldzie, prawda? O mojego ojca. Nie potrafię jednak zrozumieć, czemu aż
tak krytycznie na niego spoglądałeś. – mruknąłem, na co lekko spuścił wzrok i
uchylił usta. Po chwili potarł piąstką oko i ponownie podniósł na mnie wzrok.
- Dobra, przyznaje, trochę byłem zazdrosny, to wszystko.
Miałem paskudny dzień. – powiedział, rozpoczynając jedzenie i tym samym
urywając naszą rozmowę.
Usiadłem na jego łóżku. Miękki materac ugiął się lekko pod
moim ciężarem. Cicho westchnąłem, wlepiając gały w plecy bruneta. Ma ładne
plecy…
Ziewnąłem przeciągle, przymykając jedno oko. Dopiero teraz
opuścił mnie cały dzisiejszy stres i problemy, a napięte mięśnie ustąpiły i
pozwoliły mi się lekko rozluźnić. Oparłem się plecami o ścianę za łóżkiem,
przymykając oczy. Towarzyszyło mi ciche ,,wsiorbowywanie’’, czy jak to się
mówi, makaronu przez bruneta i krople deszczu tłukące o parapet. Jeszcze raz
zerknąłem na szerokie plecy Sasuke, zjeżdżając wzrokiem bezwiednie w dół i
ponownie zamknęły mi się oczy ze zmęczenia.
Jak mogłeś/mogłaś skończyć w takim momencie?! GRR. Czekam na więcej. :c
OdpowiedzUsuńUbóstwiam Cię. :3
Kiedy kolejny rozdział? Bo już nie mogę się doczekać. Jeśli możesz, to informuj mnie na gg: 6063170. ;-)
OdpowiedzUsuńMatko to jest świetne *u* bardzo wciąga. Tak się cieszę, że zaczęłam czytać jak już doszło więcej rozdziałów :>
OdpowiedzUsuńGlee - Keep holding on? <3
OdpowiedzUsuńJezu, jakie to jest świetne! I ta nagła zmiana zachowania Sasia ^^ Takie to piękne ;') *wyciera łezke z oka*
OdpowiedzUsuńNooo! Takiego Saska to ja lubię! :D
OdpowiedzUsuńI to jest jeden z tych odcinków, które można czytać w kółko... Jeszcze ten cover <3 po tym odcinku mogę śmiało powiedzieć ze Cię Kocham! Jesteś genialny ;)
OdpowiedzUsuń