Rozdział czternasty – część pierwsza
Poniedziałek minął mi dosyć szybko. Jedynym problemem stały
się dla mnie niektóre pyłki, które przez moje cholerne uczulenie pierniczą mi
cały czas wolny.
Na całe szczęście, nie zdążyłem na nowo skłócić się z
Uchihą, toteż dzień skończył się wspaniałym zachodem słońca, bez większych
ekscesów.
We wtorek, przez cały dzień wypatrywałem na korytarzu i na
zajęciach oczu bruneta. Niestety – ku ogólnemu zrozpaczeniu ze strony
wszystkich szkolnych lachonów, nie pojawił on się w szkole.
Sytuacja ta ponowiła się dnia następnego, to jest, w środę.
Znów wiele minut spędziłem wyszukując jego czarnej czupryny.
Przyszedł…a właściwie, przybłąkał się do szkoły dopiero na
trzecią, czwartkową lekcje, szedł obok Kiby. Chociaż wprawnym okiem można było
dojrzeć, że był przez niego wręcz prowadzony.
Włosy miał w totalnym nieładzie – gdyby nie ich kolor,
mógłbym powiedzieć, że wyglądają tak samo jak moje, kiedy ich nie rozczeszę
wieczorem i nie zużyję całej tuby lakieru.
Oczy jego były mętne, jak jeszcze nigdy wcześniej. Usta
lekko popękane, uchylone, z widocznymi śladami po przegryzieniach.
Za duża, biała i cienka koszulka z długim rękawem i
kapturem, a na biodrach ledwo wiszące czarne spodenki do łydek.
A na lewym nadgarstku czarna bransoletka luźno dopięta,
którą podarowałem mu w poniedziałek…
Niestety nie zdążyłem nawet rzucić krótkiego ,,cześć’’ bo
zostałem wepchnięty do sali przez bezkształtną masę uczniów.
Mimo iż wiele razy próbowałem znaleźć chociaż minutę na
pogadanie z Sasuke, nie została mi ona dana.
Jezu, ludzie, czy wyście się na mnie uwzięli dzisiaj?
Zrezygnowany, po zakończeniu ostatniej lekcji dzisiejszego
dnia, pożegnałem się z Shikamaru i ruszyłem w stronę szkolnego lodowiska.
Machnąłem ręką do kasjera, bo widywał mnie tutaj ostatnio
tak często, że zawsze częstował mnie jakimś ciastkiem i rubasznym dowcipem, z
którego, w większości przypadków, śmiałem się tylko z grzeczności.
Dzięki sprawnym operacjom Anko, miałem wykupiony stały
karnet w ,,promocyjnej’’ cenie. Toteż wchodziłem i siedziałem tutaj aż do
oporu.
Jeśli mam się usamodzielnić, muszę stanąć na podium. A żeby
mogło to być możliwe – muszę się teraz pomęczyć.
Mówi się – Im więcej potu i łez na treningach, tym mniej
krwi przelanej w boju.
Wszedłem na trybunę, na której siedziała Anko. Przywitała
się ze mną krótkim ,,yo’’ i poklepała miejsce obok siebie.
Zdziwiony, skomentowałem to tylko podniesieniem brwi.
- Nie będę dziś jeździć?
- Jeszcze nie. Uspokój się i patrz. – mruknęła, odrywając na
chama połowę mojego batonika, podarunku od kasjera.
- Yyy, ta, częstuj się.
- Zamierzam….. – powiedziała z pełnymi ustami, po czym
oblizała dolną wargę.
- To na co patrzymy? – zagadnąłem, oglądając pustą taflę
lodowiska.
- Trzy…dwa….jeden! – mruknęła, a ja w jednej chwili pojąłem,
o czym ona mówi.
Na taflę wleciało stado galopujących komandosów…czytaj –
szkolna drużyna hokejowa.
- Super…. Chciałem pojeździć, a nie patrzeć jak inni się
pocą… - syknąłem w momencie, gdy na taflę, tuż za wszystkimi graczami, wpłynął
Sasuke. Rozwichrzył sobie włosy dłonią i nałożył kask. Zrobił parę szybkich
pchnięć i dotarł na środek tafli.
- Na jazdę jeszcze przyjdzie czas… Umówiłam się z trenerem,
wchodzisz w drugiej połowie. – zagruchała wesoło, bezkarnie częstując się moim
batonikiem.
- Wiesz… Jeśli byłaś głodna to bym poprosił o drugi batonik
dla ciebie. – powiedziałem, patrząc się na nią oskarżycielsko.
- Lepiej byś powiedział ,, to bym poprosił o drugi batonik
dla siebie’’ – odparła, niczym nie zażenowana. – Patrz! – krzyknęła, kiedy
krążek po raz pierwszy wpadł do bramki.
Okazało się, że Uchiha jest napastnikiem, a Kiba….nosi wodę
drużynie…
Uwierzyliście? Oczywiście żartowałem. Kibuś jest…bramkarzem.
Nawet ładnie sobie dynda po tej bramce, wymachując, na pierwszy rzut oka,
bezładnie rękoma i nogami.
Gra rozpoczęła się na poważnie. Czarny krążek co chwila
przelatywał po gładkim lodzie, a banda spoconych, sapiących, rozgrzanych i
nabuzowanych hormonalnie pawianów ganiała za nim krzycząc i wymachując kijami.
Neandertalczycy górą!
Syknąłem głośno, kiedy Sasuke został wbity przez jakiegoś
bladego debila w niebieskiej koszulce drużyny w bandę tak, że ta aż się
zatrzęsła. Miałem ochotę złapać za ten kask i walić jego głową w taflę lodu.
Na szczęście nie było to nic poważnego, bo już po chwili
Sasuke wpieprzył im gola…czy jak to tam nazywają w tej grze.
Następnie dosyć często atakowano jego bramkę, lecz na
szczęście Kiba czuwał i nie dawał się zmylić. On ma nosa do takich spraw.
Gwizdek przeciął powietrze z głośnym świstem. Chwila przerwy
zakończyła się dla mnie tragicznie:
- No, mały, spadaj na lód. Tam chłopaki wprowadzą cię w
grę…- powiedziała, klepiąc mnie w ramię.
- Boję się… - zapiszczałem na serio przerażony, trzymając
dłonie złożone w piąstki na kolanach.
- No leć, mamusia czuwa – zironizowała Anko, popychając mnie
na przód.
Westchnąłem głośno prąc na przód do drużyny Sasuke.
Kiedy doszedłem do ich kręgu, pierwszy dopadł mnie Kiba.
- Siemka! Wiedziałem, że jak poszczuję Anko, to ona wepchnie
cię na lód! Mi się nie odmawia, młotku.
- Młotku? – zapytałem, równo z Uchihą. Spojrzeliśmy po sobie
i cicho zachichotaliśmy, patrząc się na nic nie rozumiejącego Kibę.
- No dobra, nie ma na co czekać. – powiedział Kiba,
oprzyrządzając mnie.
- Mam nadzieję, że to zmniejszy ból… - syknąłem cicho,
wpatrując się w swoją nową, pomarańczową koszulkę i kask.
- Nie licz na to. – powiedział Sasuke, wpychając mi ten
wcześniej omówiony hełm na głowę i dobijając go kokoskiem. – dasz sobie radę? –
zapytał, spoglądając na mnie niepewnie.
- Mhm.
- Bylebyś się utrzymał na nogach, a będzie dobrze. –
mruknął, nadal nie puszczając dłoni z mojego ramienia. – staraj się nie stracić
przytomności…
Kurde, cóż za zaufanie, ho ho ho.
Akurat utrzymanie się na nogach będzie najprostsze… gorzej z
przytomnością… Już teraz prawie mdleję z przerażenia…
Gra rozgorzała na nowo. Przez pierwsze dziesięć minut
sprawnie unikałem wszelkich ataków na moją osobę, jednak już w jedenastej
minucie oberwałem kijem pod kolano.
Moim oprawcą okazał się wysoki chłopak z długimi blond
włosami zawiązanymi w kitkę. Jego szeroka szczęka i ciemne oczy nadawały mu
strasznie demoniczny wygląd. Uśmiech na całą szerokość twarzy przerażał mnie do
szpiku kości.
Kiedy oberwałem kijem lekko zawyłem, bardziej z szoku niż
bólu, ale przeciwnicy znaleźli sobie powód do żartów. Po chwili poczułem
niezliczoną ilość klepnięć w ramię, przez całą moją drużynę, jakby mówili ,, do
piachu z nimi’’.
Parę razy nawet lekko się popisałem, robiąc tak wymyślne
uniki i manewrując krążkiem tak sprytnie, że przechodziłem przez najtwardszą
ochronę.
Mecz jednak nie miał się dla mnie skończyć ani szybko, ani
bezboleśnie. Fruwałem od bandy do bandy, próbując zaoszczędzić sobie bólu. Raz
nawet ktoś wziął uderzenie na siebie, żebym ja nie oberwał.
- Jazda Uchiha, co się dzisiaj z tobą dzieje? – piszczał
trener hokeja. – moja babcia rusza się lepiej!
- Bo ma Parkinsona! – krzyknęła chórem cała drużyna, a ja
głośno parsknąłem śmiechem. Po chwili znowu poczułem klepnięcie w ramię, tym
razem od Kiby.
- Dajesz Naruś. – mruknął, przecinając powietrze kijem. –
Bierz ich!
- Łof – warknąłem, po czym czmychnąłem w środek pobojowiska.
Następne parę minut pamiętam jak przez mgłę. Czułem się jak
szeregowiec Rian, pół-czołgając, pół-pełznąc, przemieszczając się na pole
przeciwnika. Szybkim manewrem ominąłem tego strasznego blondyna, który
zdziwiony patrzył się za mną, spoglądając na moje swobodne pląsy.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Kiedy mam już prędkość, to….
Trach!!!
- Nic mnie nie zatrzyma – wyjęczałem sam do siebie, leżąc
jak deska na lodzie.
Kiedy roztrząsałem z Kibą i Sasuke, jak to się mogło stać,
długo dochodziliśmy do tego, co się właściwie stało.
Końcowym efektem naszej dedukcji jest:
Pieprzony debil (ten straszny blondyn) okazał się być tak
samo popierdolony, jak wydawał się być z wyglądu. Okazało się, że: jeśli debil
z punktu A wyrusza z prędkością światła do punktu B (czyli mojej pozycji)
wymachując niebezpiecznie kijem, to jest jakieś….100% szansy na to, że kiedy
już mnie dopadnie, skosi mnie kijem po kostkach. Efektem tego jest blondyn z
seksownym tyłeczkiem, wymachujący rękoma w powietrzu, zanim jego żuchwa zetrze
się z lodem. Blondyn z punktu B, przemieszcza się do piekła, czyli szkolnej
pielęgniarki, gdzie trzymany za ramiona przez Inuzukę i Uchihę zostaje
usztywniony prymitywnymi bandażami, a towarzyszą temu przeraźliwe skowyty.
Dziękuję,
Czytała Krystyna Czubówna.
( xD – dop. Blue … xD)
Wiecie… jeszcze dostałem porządny opieprz od Anko, za to, że
tak się dałem ,,jebanemu pedałowi’’. Przynajmniej obiecała mi, że go sklepie,
gdy tylko go dorwie….
Wiem co pomyśleliście… - ,,łaaaaaaaaał.’’
Szkoda mi tego kolesia…
- Dajesz Naruś… - zaczął Kiba, podając mi moje nowiutkie,
używane kule. Stanąłem na nich niepewnie, stawiając pierwszy, chwiejny krok.
- Mam ci przypominać, że ostatnim razem, przez takie
,,dajesz Naruś’’ skręciłem kostkę?
- Noooo soreeeczka! – zajęczał. – Nic się wielkiego nie
stało, zwykła kontuzja… Pomyśl, że jeszcze dostaniesz odszkodowanie! – zachichotał,
próbując załagodzić sytuację.
- Pomyśl, że przez to może przelecieć mi koło nosa dwieście
pięćdziesiąt tysięcy dolarów, debilu! – wściekłem się… Autentycznie aż się
wkurzyłem. Kostki pobielały mi przez mocno zaciśnięte palce.
- ILE!? – zaryczali razem, i Inuzuka i Uchiha.
- Dwieście. Pięćdziesiąt. Tysięcy. – syknąłem. - Konkurs.
- Jaki?
- Nie ważne, teraz to już za późno, nie dam rady z tą kostką
się przygotować.
- No ale jaaaaki! – zajęczał Inuzuka, wieszając się na
moim ramieniu.
- Spadaj bejbe. – mruknąłem, strącając jego dłoń. – Kurde,
jak Anko dopadnie tego blondyna, strach się bać co z nim zrobi.
- Eeee…. Znaczy się, ten blondyn trafił do szpitala…. –
zaczął Inuzuka, ale Sasuke trzepnął go w ucho. – Sasuke go pobił! – ryknął,
po czym dał dyla przed pięścią Uchihy.
- Czemu? – zapytałem, spoglądając na bruneta z podniesionymi
brwiami.
- Nie ważne.
- Za mnie? – zapytałem, uchylając lekko usta.
- Nie…. Eeee… nie.
- Mhm, no taaa, już już. – zachichotał Kiba, ponownie uchylając
się przed atakiem Sasuke.
- Eeee.. Dzięki, Sasuke… - zacząłem.
- Mówiłem, że nie zrobiłem tego dla ciebie. Chciałem po
prostu kogoś uderzyć, a debil się napatoczył, ot co. – warknął, ale tym razem
jego dłoń sięgnęła celu.
- Aj aj aj! – zajęczał Kiba, rozmasowując potylicę.
- Ale nie będziesz mieć sprawy ani nic? – zapytałem, ostro
zaniepokojony.
- A kto by się zainteresował sierotą? – zaczął, ale nie
odwróciłem od niego wzroku. – Mam kuratora, najprawdopodobniej.
- Łał.
- Nooo. – odezwał się Kiba, wynurzając głowę z krzaków.
- Eeee.. Raczej nie dam rady wepchnąć się do metra z tymi
kulami… Pomożecie mi dojść?
- Mhm. – potwierdzili oboje. – Dalej Naruś! – dodał Kiba,
tym razem unikając mojej dłoni.
- Wrrrr.
- Mrrrau! – odpowiedział mi Kiba, podążając tuż przed nami.
– Wiecie co, muszę jednak zrobić zakupy jeszcze. Ale Sasuke chyba da rade sam
cię odprowadzić, więc – do jutra! – powiedział, a my nim zdążyliśmy cokolwiek
odpowiedzieć, straciliśmy go z oczu.
- Głupio wyszło z tym pobiciem. – powiedział Sasuke,
szurając butem o żwirek.
- Kurde, przeze mnie będziesz mieć kłopoty.
- Noooo. Ale spoko, poradzę sobie.
- Mhm. – mruknąłem, z nikłym cieniem uśmiechu wymalowanym na
ustach. – Dzięki.
To jak, jutro się spotykamy?
- A chce ci się z taką nogą?
- A chcesz siedzieć w pierwszej klasie? No to jutro kujemy
matmę.
- Hmpf.
- Tak tak, jestem super! – wyszczerzyłem do niego cały
garniturek ząbków.
- Tak tak, jesteś super. – pokiwał głową. – Dalej Naruś,
robi się późno. Powiesz mi co to za konkurs?
- Jak zdasz matmę na cztery, to tak. – powiedziałem, na co
on tylko zmrużył oczy.
- Tylko na cztery? Mało mnie cenisz.
- Przywyknij. – powiedziałem, po czym wystawiłem mu język.
Niestety przez te kule nie udało mi się odskoczyć i zarobiłem szybki pocisk w
potylicę.
- Auuuu. – zawyłem. – Boli mnie noga, może chcesz mnie
ponieść?
- Mnie boli głowa, ale to nie znaczy, że masz za mnie
myśleć.
- Gbur.
- Kaleka.
- Dupek.
- Ciota.
- Drań.
- Och, przymknij się młocie. – bąknął, po czym oboje głośno
się roześmialiśmy. Głównie z mojej miny, kiedy znowu nazwał mnie młotem.
***
- Jeszcze chwila. – powiedziałem, macając kieszonki w
spodniach, w poszukiwaniu kluczy. Kiedy tylko je odnalazłem, bez wahania
wsunąłem jeden z nich w zamek i przekręciłem.
Drzwi grzecznie ustąpiły pod naciskiem moich dłoni i po
chwili znaleźliśmy się w środku.
- No, to teraz tylko wczołgam się po schodach i będę u
siebie. – mruknąłem sarkastycznie, marszcząc nos. – napijesz się czegoś?
- A co masz?
- A co chcesz?
- To zależy od tego, co masz….
- A co byś chciał, gdybym miał wszystko?
- Pewnie coś do picia… - sarknął, mierzwiąc włosy. – więc co
mi zaproponujesz?
- Herbatę.
- Łe, to nie. Daj kawę.
- A skąd wiesz, że ją mam?
- A masz?
- A naprawdę chcesz?
- Jeśli masz…
- No to mam.
- Geeeez… Super. – sarknął, kręcąc głową.
- Oki. Rozgość się. – powiedziałem, po czym ruszyłem na
górę.
Już pierwszy ze schodków stał się dla mnie barierą nie do
przebicia. Rozjechały mi się kule, więc dyndałem jak ten palant na jednej
nodze.
Na tej samej, jednej nodze, pokonałem drogę na drugi
schodek, wskakując niczym mały, kaleki zajączek.
- No, to jedną – szóstą mam już za sobą. – warknąłem,
gotując się do kolejnego susa.
- No, dalej Naruś. – zachichotał Uchiha za moimi plecami,
oparty o szafkę bawił się tym wspaniałym widokiem.
- Pomógłbyś zamiast cieszyć mną oczy.
- Pfff. – syknął, ale po chwili podłożył mi jedną rękę pod
kark, drugą pod kolana, a kiedy wypuściłem kule, zgarnął mnie w swoje ramiona.
- Subtelnie… - zacząłem, ale mi przerwał.
- Nikomu ani słowa, że się na to zgodziłem, bo zabiję.
- Ale jak nikomu nie powiem, to ta myśl mnie zadręczy….
Przecież wiesz, że jestem zdolny wypaplać wszystko… - zacząłem protestować, ale
po oczach poznałem, że nie czas na to. – No dobra dobra, niech ci będzie. No,
dalej Sasuś! – zakrzyknąłem wymachując zdrową nogą.
- Kurde, ta odzywka faktycznie wkurza.
- Noooo. Mówiłem! – zaśmiałem się, kiedy stęknął po
pierwszym przebytym schodku.
- U! – powiedział, po kolejnym schodku. – zu!- stęknął, po
następnym. – ma! – szepnął, po trzecim schodku. – ki! – wyjęczał, po czwartym.
– Idziesz. – sapnął. – na. -… - dietę… - chyba skończył. Bidulek strasznie
zapuchł, na policzki wlał się karmazyn. Szybko nabierał i wypuszczał powietrze,
głośno stękając. (Nooo, ale z was zboczki xD – dop. Blue)
- Jestem szczupły! – zaprotestowałem.
- Chyba nigdy sam siebie nie dźwigałeś.
- To ty jesteś cieniutki, anorektyczku. Żwawo, hopsa! –
poganiałem go, dopóki nie dotarliśmy do kuchni.
- Gghhhhghghhh. – zabulgotał, opadając na najbliższe
krzesło.
Wstawiłem czajnik i zacząłem wywiązywać się z obietnicy
kawy. Powiedzmy, że chyba zasłużył. Jeśli nie wniesieniem mnie na górę, to
pobiciem tamtego dupka.
***
- No, to ja się zbieram. – powiedział, odkładając kubek. –
Do zobaczenia jutro?
- Mhm. Jeśli nie dam rady podejść, to najwyżej ty wpadniesz
tutaj, oki?
- Nooo….Oki. Nara.
- Pa. – rzuciłem za nim. – odprowadziłbym cię do drzwi, ale
myśl o samotnym powrocie na górę po tych schodach zbytnio mnie przeraża.
- Yyy… Spoko. Do jutra! – krzyknął już zza drzwi.
- Tiaaaa. – mruknąłem cicho pod nosem.
"Czytała Krystyna Czubówna" XD mój Boże, jesteś moim mistrzem <3 ahahahhah
OdpowiedzUsuńTo takie..emm moim zdaniem słodkie że pobił tamtego gościa... Jakkolwiek to brzmi xD
OdpowiedzUsuńNo dopisek autora znów w genialnym momencie xD hahaha Krystyna Czubówna XD dobre dobre xD za dużo nawaliłam tu tych 'xD' no ale trudno ^^