Rozdział dwudziesty drugi
If
you're lost you can look - and you will find me
Time after time
If you fall I will catch you - I'll be waiting
Time after time
Time after time
If you fall I will catch you - I'll be waiting
Time after time
Słonko jak zwykle grzało mi policzek już od szóstej rano,
jakby nie mogło poczekać z pięć – sześć godzin aż wstanę . . .
No, przeważnie. Dziś nie mogłem zmrużyć oka, targany głupimi
myślami o potencjalnym gejostwie, o tym co to zmienia w moim życiu, i jak
szybko zdechne od AIDS. Urocze myśli, taaak.
Problem w tym, że ja nie chcę być pedałem. . .
Jęknąłem głośno w poduszkę, mając nadzieję, że gdy już się
uduszę, nie będę mieć takich problemów emocjonalnych.
Metroseksualny, też coś.
Nie powiem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie i nie brakuje mi kogoś bliskiego. Bądź co bądź samotność jest paskudna.
Ale nie chcę być z jakimś . . . chłopakiem.
Nie mam też nieskończonej ilości wyborów.
Albo zdechnę w samotności, albo jakiś pedał mnie czymś
zarazi, albo zakocham się w kimś paskudnie, a społeczeństwo zaciupie mnie kijem
na ulicy.
Git majonez, nie ma to jak sobie trochę posłodzić w
przyjemny, wtorkowy poranek.
Jedyne co utrzymywało mnie przy życiu było to, że odzyskałem
już chyba swoją nogę, więc niebawem znów zacznę ćwiczyć na lodzie. Chociaż
teraz zupełnie inaczej będę patrzyć na obcisłe stroje w cekiny . . . brrrr!
Pozostaje mi jeszcze kwestia Kiby. Nie mam pewności, że
nikomu nie powie. Chociaż w sumie, Kiba to Kiba, raczej nie ma szans na zdrade.
Najwyżej mnie zwyzywa i kopnie w dupe, ot co. I tak gorzej już nie będzie, więc
nie mam nic do stracenia.
Jeśli ojciec wywali mnie z domu, to i tak dobrze, biorąc pod
uwagę przyszłe ,,przyjemne’’ odwiedziny Williama z matką.
Do moich ust spłynęła żółć, na samą myśl o lepkich dłoniach
tego debila.
Chociaż bezcennym było zobaczyć go rozpłaszczonego na
lodówce przez Kibę… co nie?
Nie mogłem już dłużej znieść swojej obecności, więc zerwałem
się z łóżka i zacząłem szykować do szkoły. Postanowiłem zerwać z nadużywaniem,
czy może w ogóle z używaniem lakieru i zestawu gum do włosów, więc okres
przygotowań z godziny skrócił mi się do dziesięciu minut. Z całym tym wolnym
czasem zasiadłem na sofie w salonie, wyginając palce u dłoni i prychając na
opadającą grzywkę.
Mój wzrok powędrował samoistnie na moje bransoletki.
- O nie, tego się nie pozbędę! – zaprotestowałem, zakrywając
oczy, by mój mózg nie mógł nic na to poradzić.
Chyba dzisiaj coś ze złości rozwalę, aż tak mnie nosi. Kiedy
wybiła szósta trzydzieści, jęknąłem z braku rzeczy, którymi mógłbym zając
myśli.
Nie będąc do końca pewnym, co się dziś wydarzy, porwałem
stojącą obok torbę i ruszyłem do drzwi.
Już po chwili oddychałem wilgotnym, porannym powietrzem,
bardzo rześkim.
Niebo było dziś nadwyraz czyste, a słońce trzaskało po
twarzy tak mocno, że możliwym byłoby dojść do szkoły całkowicie spalonym.
Musiałbym zawiązać sobie biało-czerwony krawat i nazwać się
Andrzejem, jako przykrywka. Może by mnie nie poznali.
W kilku następnych minutach, rzuciłem pod nosem jeszcze parę
przekleństw, aż doszedłem do domu dziecka.
Krzywiąc usta i kierując oczy ku górze, uderzyłem w drzwi
trzy razy.
- Co jest? – zapytał zaspany Inuzuka, pocierając dłonią oko.
– a, to ty. – mruknął, otwierając szerzej drzwi i robiąc mi miejsce. Wszedłem,
z uniesionymi brwiami patrząc się na włosy Kiby. Myślałem, że to moje włosy są
nieposłuszne. . . ale TO…TO było . . .
A, szkoda gadać.
Chyba dopiero co go obudziłem, bo stał przede mną w samych
czerwonych bokserkach i szarym podkoszulku.
- Nie boisz się w takim stroju paradować przede mną? –
zapytałem, mrużąc oczy.
- Hmpf, ne. Geje zazwyczaj uważają, że jestem dla nich zbyt
seksowny żeby ich kręcić.
- Ano, to fakt. – przytaknąłem, gorzko się uśmiechając.
- A więc jednak? – sapnął, zaplatując ręce na klatce.
- Chyba. – mruknąłem, wzruszając ramionami i uciekając od
niego wzrokiem.
- To co, herbaty? – zapytał. Jego bose stopy zadudniły o
podłogę, a tuż za nim podreptałem ja, wcześniej zdejmując buty.
Zająłem miejsce przy stole, to samo co ostatnio, wpatrując
się w jego plecy.
- Wieć, kto cię kręci? – zapytał, kiedy opadł na krzesło
naprzeciwko mnie.
- No, chyba chłopaki, nie? – zapytałem, jakby próbując się
upewnić.
- Nie no, rezolutny się robisz . . . – sarknął, po czym
głośno parsknął śmiechem. – ale KTO cię kręci?
- Pytasz o dokładną osobę? – zapytałem, mrużąc oczy.
- Jezu, no nareszcie zgadłeś. Oczywiście, mnie pomiń. U mnie
nie masz szans. – powiedział, wystawiając mi język.
- Wciąż łudzisz się, że ktoś cię poderwie? – zironizowałem,
patrząc się na niego jak na debila.
- Oj, Uzumaki coś nie w sosie.
- A jak ty byś się czuł, gdybyś miał poczucie, że prędzej
czy później zdechniesz od AIDS?
- Dobry argument…Właściwie, to rewelacyjny, aż mnie zbiło z
nóg.
Ale przecież istnieją prezerwatywy… - bąknął, nadymając
policzki.
- Taaak? No coś ty. . .
- Grzeczniej Uzumaki, bo wyleje na ciebie wrzątek. – rzucił,
zalewając parującą wodą herbaty, po czym podał mi jedną z nich.
Położyłem łokcie na stół i oparłem głowę na dłoniach,
wpatrując się tępo w lodówkę.
- Nawet nie wiem co mam teraz zrobić… - zacząłem, krzywiąc
się.
- Chłopaka sobie poszukaj. – zaproponował Kiba, z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- Ta. Nawet nie wiem . . . Wiesz, gdzie ja znajdę
kogoś przystojnego, seksownego, inteligentnego, dowcipnego, kto urwałby mi
macice samym prychnięciem?
Pierwsze co usłyszałem, to odgłos bosych stóp tupających o
drewniane schody. Później dostrzegłem zgrabne łydki, granatowe bokserki w
kratke a jeszcze później biały podkoszulek, przez który widać było ładnie
zarysowany brzuch i klatkę. Kolejnym, co nie uszło mojej uwadze, były usta
szeroko rozciągnięte w ,,ziewie’’ i te czarno-czarne oczy, z delikatnymi
refleksami czerni na czarnych tęczówkach.
Uchiha, jak zwykle niczym nie skrępowany podrapał się w
głowę, przeczesawszy dłonią niesworną grzywkę.
Kiedy obróciłem głowę w stronę Kiby, moje spojrzenie zostało
zaatakowane przez nachalne ,, już nie musisz szukać ‘’ bijące z uśmiechu i oczu
Inuzuki.
- Jeszcze czego. – bąknąłem, teatralnie zbywając Sasuke,
stojącego przy szafce, oczywiście jakby było mi wciąż za mało nowości jak na
dwa dni – tyłem.
Skorciłem się w myśli, dziękując, że Uchiha nie śpi nago . .
.
- Weźcie mi tu nago nie paradujcie, tylko ubierać się i do
szkoły . . . – zacząłem, po czym zanurzyłem usta w chłodnej już herbacie.
- No, skoro tak. – rzucił Kiba. ,, Przypadkiem’’ ,
wstawiając z krzesła zrzucił na ziemię łyżeczkę.
- Oj, upadło mi…- wymruczał, po czym schylił się w jakiejś
głupiej parodii, wypychając zadek do tyłu. – I wyprost! – palnął, wyrzucając
ręce do góry.
Chyba się przeraził, gdy zobaczył mój lodowaty wzrok.
Gdyby nie obecność Sasuke, pewnie zacząłbym warczeć.
Kolejny raz, kiedy chciałem mu wpieprzyć, nastąpił jakieś
dziesięć sekund później, kiedy Kiba zaczął ssać swoją łyżeczkę, głośno przy tym
mrucząc.
Sasuke tylko pokręcił głową z podniesionymi brwiami, po czym
obrócił się na pięcie i wspiął się po schodach na górę.
- Wiesz co, nie chcę oceniać cię za szybko, ale mogłem
jednak nic nie mówić.
- No, to fakt. – rzucił spokojniej, siadając znów na
krześle. – Po prostu… Chciałem cię trochę od samobójczych myśli odciągnąć. –
przyznał, przy czym trzeba przyznać, wyglądał na szczerego. – Dobra, lecę się
ubrać. Niebezpiecznie paradować w bokserkach w takim towarzystwie. – mruknął,
idąc do pokoju.
- Tiaaa. – przyznałem, waląc głową w stół.
***
Leżałem na ławce podczas matematyki, wgapiając się w plecy
Uchihy. Kiba wypędził jakimś sposobem Narę z mojej ławki, i czułem, że nie
skończy się to zbyt fajnie.
- No więc? – zagadnął, szturchając mnie łokciem w bok.
Spojrzałem się na niego z wymalowanym na twarzy bólem.
- A to za co?
- Na zachętę. No więc? – powtórzył pytanie, mocniej je
akcentując.
- No więc co?
- No więc, jacy chłopacy ci się podobają?
- Em… no… - zacząłem, przygryzając wargę i przypatrując się
piórze, ssanym przez Uchihę.
Cholercia. . .
- Czyli że tak: wysoki, śniady brunet, wychudzony, o
zaniżonym poczuciu własnej wartości? – szepnął mi do ucha, po czym parsknął
urywanym śmiechem.
- ,, Zaniżonym poczuciu własnej wartości’’? Nie no, nieźle
bajerujesz. – bąknąłem, przypatrując się uważnie brunetowi.
- No, może odrobinę.
- Hmpf.
- Jesteś seme czy uke?
Serio, gdybym pił teraz herbatę, pewnie bym się opluł…
- Jezu, Kiba. Nie sądziłem, że będę żałować tak szybko.
- No kurde, jestem twoim przyjacielem, możesz mi powiedzieć.
- Móc to nie znaczy chcieć… - zaoponowałem, czując
wwiercające się we mnie spojrzenie.
Zadzwonił dzwonek. Nareszcie !
Wepchnąłem szybko zeszyt do torby, uciekając spoza zasięgu
wzroku.
Postanowiłem do domu wracać sam, żeby uniknąć niewygodnych
pytań, ale niestety Kiba dojrzał mnie jakoś i biegł za mną.
Miałem uczucie jak na filmach. Kiedy ktoś ciemną nocą cię
śledzi i nagle przyśpiesza kroku . . .aż chciałoby się brać nogi za pas.
- No więc? – powtórzył. Zaczynam nienawidzić tych dwóch
słów.
- Hmpf. Nie wiem. Niby jak miałem to sprawdzić? – rzuciłem,
wzruszając ramionami.
Nie wiem, czy to jakieś czary, ale ostatnio każdy chłopak. .
.
Przyciska mnie do muru, całując namiętnie. Nawet Kiba….teraz
. . .
- Um. – jęknąłem, pod nim, czując jak robi mi się gorąco.
Kiedy przejechał swoją dłonią po moim boku, zarzuciłem mu bezwiednie dłonie na
szyję…
- No – mruknął kiedy się odsunął – a więc jesteś uke!
–zagrzmiał, głośno się śmiejąc.
- Eeeee. – wyartykułowałem, otwierając oczy. – tylko po to
mnie całowałeś? I jeden pocałunek ma świadczyć o tym, że jestem ukiem?
- No, a co, jeszcze raz chcesz?
- Nieee, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie ,nie ma mowy! –
zaprotestowałem, odciągając go od siebie na długość ramion.
- Och, myślałem przez te wszystkie ,, Um! ‘’ ,, Ach ‘’ i ,,
Bierz mnie! ‘’, że ci się podobało . . .
- KE?! Przecież nie mówiłem ,, bierz mnie! ‘’.
Chyba tutaj oszaleję. Albo nie – najpierw, mimo że jestem
blondynem, osiwieję, a dopiero potem oszaleję!
- Gadaj se gadaj, swoje słyszałem. . .
- Wiesz co? Jesteś paskudnym manipulatorem.
- Cała przyjemność po twojej stronie. – bąknął, z szerokim
bananem na twarzy.
- No nie wiem nie wiem. Wiesz, w stosunku do Williama poszło
ci to strasznie mizernie…
- Nie łudź się, nie pocałuję cię więcej.
- Te…CO?!
- Słyszałeś, nie dam się podpuścić.
- Ale…Ale ja wcale nie chce, żebyś mnie całował! Wykluczone!
Odpada! – żachnąłem się, odwracając od niego wzrok.
- Każdy tak mówi. – odpowiedział, szeroko uśmiechnięty.
- No i się nie dziwię. – parsknąłem, wykorzystując tym razem
odpowiednio kontekst.
- Ty chyba serio nie chcesz dostać buziaka. – pogroził,
unosząc brwi.
- NO! Wreszcie zrozumiałeś! – przyznałem, sapiąc głośno.
- No, chyba że mowa o Sasuke. . . od niego pewnie chciałbyś…
- Kurde, co ci tak na jego punkcie odbiło?
- Oj no, widze jak na niego patrzysz. . . po prostu się
przyznaj…
- A potem mi odpuścisz? – zapytałem, mrugając znacząco.
- Mhm. Niech będzie.
- No to… możliwe, że trochę mi się podoba i. . . mnie
intryguje.
- Oj, mnie też intryguje, to normalne u niego. – przyznał
Kiba, szturchając mnie w ramię. – I co, nie możesz spać po nocy, płaczesz
często i czujesz się beznadziejnie gdy nie ma go obok, prawda? – zapytał,
intensywnie przy tym gestykulując rękoma.
- Nieeeeeeeee.
Nie, prawda?
Prawda?
Głupie sumienie….
- Czyli jednak ci źle! – bąknął, uciekając przed moją
piąstką.
- Tylko mnie nie goń, bo będzie kuku w nóżke. – rzucił,
całkowicie rozradowany. Cieszył się niczym dziecko.
- Kiba…nie mów nikomu nigdy o tym, dobrze? I w ogóle nie
mieszaj się w moje sprawy miłosne… - zacząłem, patrząc się na niego błagalnym
wzrokiem.
- W ,,niemieszaniu się w twoje sprawy miłosne ‘’ mam
rozumieć . . .
- Brak interwencji. Totalnie. Zero paplaniny o mnie
komukolwiek.
- Ze sobą też zabronisz mi gadać o tym?
- Nie, to akurat. . . na swój porypany sposób . . .
stabilizujące. Dobrze wiedzieć, że jest ktoś kto się nie zmieni.
- Ano, dobrze. No więc, co zamierzasz zrobić w kierunku
Sasuke?
- Hmmm…
Prawdopodobnie . . .
Aż mnie ściska z radości! Yatta! ;-;
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę, że piszę późno, ale to jest z-a-j-e-b-i-s-t-e :3
OdpowiedzUsuńKocham twoje bloga :*
Haha Sasu jaki emo xD
OdpowiedzUsuńNaru w końcu zrozumiałeś, że sasu jest (będzie) twój! :D
Ja chce spać, a to jest tak wciągające że nie mogę spać! :)
OdpowiedzUsuń