środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty ósmy


Rozdział dwudziesty ósmy

At least tonight
It's just you and me and honestly
That's everything i need

 
Ledwo zdążyłem wejść do domu i od razu zostałem pociągnięty do stołu przez Kibę. Sasuke z lekkim ociąganiem podążył za mną. Widocznie minęliśmy pierwszą gwiazdkę.
Stół otoczony był przez wszystkie dzieciaki, Kakashi’ego, Kibę, który, tak między nami, wyglądał strasznie słodko w szarym golfie z podciągniętymi rękawami i Sasuke, z wciąż zaróżowionymi od mrozu policzkami.
Odmówiliśmy modlitwę, której przewodniczył Kakashi i zaczęliśmy łamać się opłatkiem. Otrzymałem tyle życzeń od małych dzieciaków, że jeśli się spełnią to przed dwudziestką umrę na cukrzycę od nadmiaru słodyczy, braku ruchu i kupy pieniędzy. 

- Moja pora? – usłyszałem szept przy uchu i aż się wzdrygnąłem, gdy poczułem jego ciepły oddech na szyi. Odwróciłem się, szczerząc zęby jak głupi i spojrzałem na Sasuke.
Był doskonały. Miał na sobie czarne rurki, białą koszulkę z długim rękawem, podciągniętym do łokci, a jego włosy wyglądały na tak kusząco miękkie, że ledwo zdołałem powstrzymać się przed schowaniem w nich twarzy. 

- Na to wygląda. – odpowiedziałem, wyciągając do niego swój opłatek. 

- Naruto. – zaczął pewnie, ale po chwili jak gdyby się speszył. – Szczęśliwych, wesołych świąt, cholernie dużo miłości, zrozumienia i spokoju. Sukcesów na lodzie, pięknej przyszłości i długiego życia. Chciałbym …- mruknął, ale załamał mu się głos. Podniosłem oczy ku górze, by nie peszyć go swoim wzrokiem i wtedy to zobaczyłem.
Złapałem go za koszulkę i przyciągnąłem do siebie, stając na palcach. Serce już dawno wyskoczyło mi z piersi i aktualnie pluskało się pewnie gdzieś w barszczu, a ręce drżały mi jakbym się naćpał klejem.
Gardło ścisnęło mi się, a kiedy spojrzałem w rozszerzone ze zdziwienia oczy Sasuke cała zawartość żołądka wywróciła mi się, jakbym miał tam mnóstwo motyli trzepoczących skrzydłami.
I wtedy to się stało. Byłem już wystarczająco blisko, by moje usta sięgnęły jego i wszelkie moje wątpliwości rozpłynęły się pod naciskiem pragnienia skosztowania tych bladych ust.
Nasze wargi objęły się. Jego usta były kuszące, idealnie wykrojone, tak cudownie miękkie i delikatne. Tak oszałamiająco zachłanne i namiętne, że ich ciepło przelewało mi się przez trzewia i rozgrzewało miednicę do granic możliwości. Przysunąłem się bliżej, tak blisko, że nasze klatki stykały się niepewnie, a ja mogłem rozkoszować się jego cudownym zapachem. Położyłem niepewnie jedną dłoń na jego szyi, a drugą wplątałem w jego przydługie kosmyki włosów, tak idealnie miękkie, jak sobie wyobrażałem.
To był pierwszy prawdziwy pocałunek w moim życiu. Nigdy nie pomyślałbym, że to jest tak przyjemne.
Jako iż wciąż byłem dość niepewny, na ile mi pozwoli, nie próbowałem wepchnąć mu się do ust. Poza tym, nawet nie wiedziałbym co potem zrobić.
To miał być ten jedyny raz, kiedy mogłem sobie pozwolić na chwilę słabości. Pierwszy i ostatni pocałunek z pierwszą miłością. Mówi się, że pierwsza miłość nie rdzewieje, więc i tak musiałbym pogodzić się z faktem, że będę nieszczęśliwy. Zapomniałem tylko o fakcie, że miałem spędzić tę noc w jego łóżku i po tym zdarzeniu jakoś nie mogłem sobie tego wyobrazić.
Odsunąłem się od niego powoli, czując jak jego ręce zsuwają się z moich bioder.
Dziwne. Wcześniej ich nie zauważyłem…
Czułem na nas spojrzenie czternastu par rozszerzonych oczu.
Obróciłem się do wszystkich i wskazałem palcem do góry. 

- Jemioła. – rzuciłem, jakby to miało wszystko wytłumaczyć. Miałem nadzieję, że jakimś cudem moje policzki nie ociekają szkarłatem od nadmiaru podniecenia i zażenowania.
- Poza tym, nie wiedziałem czym mógłbym przebić twoje życzenia. – palnąłem przepraszająco, po czym czmychnąłem do Kiby by teraz jemu złożyć życzenia.
Wiedziałem, że Sasuke wpatruje mi się tępo w plecy i strasznie mnie to denerwowało. Może jednak źle zrobiłem? Może powinienem się opamiętać? 

O tak, na pewno powinienem był się opamiętać. Co we mnie wstąpiło? Ja NIGDY nie całowałem kogoś od tak…w ogóle nigdy nikogo nie całowałem. Boże, a jeśli on mnie znienawidzi? 

- Tylko bez całowania. – rzucił wyszczerzony Kiba, wysuwając do mnie swój opłatek. 

- Chyba mam dość wrażeń jak na jeden dzień. – powiedziałem. Całe to przerażające ciepło wciąż mnie jeszcze nie opuściło, mimo delikatnego ciężaru na sercu, który przypominał mi, że być może nie przeżyję tej nocy. 

Życzenia Kiby, choć ułożone w tak zawiły sposób, by nikt nie domyślił się o kim mowa, podniosły mnie na duchu i dodały mi pewności siebie.
Tyłek do tyłu, klatka w górę, nos jeszcze wyżej, a oczy przed siebie. Sam seeeeeeeeeeeeks! 

Później poszło już jak z płatka. Zanim się obejrzałem, ucztowaliśmy już przy stole. Siedziałem naprzeciwko Sasuke, który od czasu do czasu słał mi zagadkowe spojrzenia, więc dosyć często uciekałem wzrokiem.
Mimo wszystko nie miałem ochoty na jedzenie. Skubałem na talerzu rybę, będąc świadomym świdrujących, onyksowych oczu.
Wciąż czułem jego oddech na moich ustach. Smak jego malinowych ust. Dłonie obejmujące mnie w talii.
Przecież nie proszę o tak wiele. Dlaczego wszystko co najgorsze zawsze musi spotkać mnie?
Dlaczego nie mógłbym teraz rzucić się na Sasuke i kochać się do białego rana na wigilijnym stole?

Czułem się po tamtym pocałunku dziwnie obnażony. Przerażała mnie myśl, że teraz, kiedy już zobaczyłem jak to jest, chciałbym to powtórzyć.
Znając moją naturę, pewnie nie wytrzymam zbyt długo zanim ponownie się na niego rzucę.

Spoglądałem na Sasuke przymrużonym wzrokiem. Opierał brodę na dłoni i gmerał w talerzu równie zainteresowany samą ideą jedzenia jak ja. Wydawał się być smutny, zmęczony i pokonany, cokolwiek by to nie znaczyło. Jego grzywka swobodnie opadała na czoło, wpadając lekko do oczu.
Mój wzrok bezwiednie obsunął się na jego ładnie wyeksponowaną przez koszulkę szyję.
Choćbym próbował się spierać, nie znalazłbym żadnego argumentu, dlaczego miałbym się w nim nie zadurzyć. Był moim ideałem. Chociaż do idealności brakowało mu mnie na jego kolanach…

Sytuację uratował Kiba, który zarzucił jakiś lekki temat. Konwersował z Kakashim, który nieumiejętnie karmił aktualnie małą dziewczynkę. Trzeba przyznać, że wyglądał przy tym niesamowicie słodko…


Po wspólnej wigilii wszyscy rzucili się do paczek przy choince. I ja podszedłem, by odnaleźć te pozostawione przeze mnie i podrzucić je ich właścicielom.
Długo zastanawiałem się, co powinienem był kupić i komu. Nie chciałem kupować niczego zbędnego, ani czegoś co nie miałoby sprawić przyjemności właścicielom.
Pierwszą paczkę podałem Kakashi’emu. Miał zdziwioną twarz, ale rozweseloną, gdy rozdarł bożonarodzeniowy papier i odsłonił książkę o wdzięcznym tytule: ,, Poradnik samotnego ojca – czyli jak nie osiwieć’’. Uznałem to za dość trafny prezent, gdyż książka była dość humorystyczna, przesiąknięta inteligentnym sarkazmem, dosłownie w stylu Kakashi’ego, a myśl że mógłby on jeszcze bardziej osiwieć wydawała się być strasznym dowcipem życia.
Prezent Kiby stanowił dla mnie wyzwanie. Nie miałem najmniejszego pojęcia, co mógłbym mu kupić. Kiba był chłopakiem, który potrafił być wszędzie naraz i ciężko było mi zdecydować się na cokolwiek. Kupując prezent Kakashi’emu, odnalazłem przy okazji ,, Kuchenną Kamasutrę – sto smakowitych pozycji’’ Świetna książka dla kogoś, kogo zdolności kulinarne ograniczają się do zupek w proszku i podgrzewania mikrofalą.
Z Sasuke miałem jeszcze większe przeprawy. Wyobrażacie sobie, co mógłbym kupić swojemu ukochanemu? To upiorne, ale mimo nieprzespanych nocy nie mogłem wpaść na pomysł, co mógłbym mu kupić. Po długim namyśle odrzuciłem pomysł z przewiązaniem się czerwoną wstążką i wskoczenia mu do łóżka i wybrałem coś bardziej…normalnego. Po rozmowie z Kibą poszperałem po Internecie i znalazłem coś, co z pewnością mu się spodoba.
Licytowałem dość namiętnie i udało mi się wygrać. Teraz patrzyłem jak Sasuke rozdziera papier, z którego wyjmuje koszulkę hokejową jego ulubionej, kanadyjskiej drużyny z podpisami całego składu. Jego oczy świeciły się jak jeszcze nigdy. W życiu nie widziałem piękniejszego chłopaka. Jego krtań zadrgała jakby przełykał ślinę, po czym przeniósł swoje spojrzenie na mnie z niemym podziękowaniem. Nie trwało długo i zostałem zamknięty w silnym uścisku. O dziwo nie czułem się skrępowany, jak po pocałunku. Czułem że jest to miejsce, w którym powinienem być.

Jeśli chodzi o prezenty dla mnie, to dostałem od Kakashi’ego książkę, która aż zaparła mi dech w piersiach. Wyobrażacie sobie nauczyciela, który kupuje uczniowi na gwiazdkę gejowskiego pornosa?
Nie miałem czasu długo się jej przypatrywać, bo starałem się dość szybko ukryć ją w tylniej kieszeni jeansów. Była dosyć małych rozmiarów, więc mi się udało. Na pewno jeszcze do niej zajrzę…
Od Kiby dostałem bokserki. Były czarne, a z obu stron widniały napisy. Z tyłu brzmiały słowa: ,,Instruktor seksu’’, z przodu zaś ,,Pierwsza jazda gratis’’, co niesamowicie trafiło w mój gust.
Od Sasuke zaś dostałem płytę naszego ulubionego zespołu, ATL, co przebiło wszystkie prezenty, jakie kiedykolwiek dostałem.

Zacząłem sprzątać ze stołu razem z Kakashim. Dzieciaki rozłożyły się na podłodze przed telewizorem, otaczając Kibę, a Sasuke dosiadł się do pianina i przygrywał piosenkę, od której aż miękły mi kolana.

Zabrałem większość talerzy i wraz z Kakashim poszliśmy do kuchni.

- Trafiłem? – zapytał uradowany, widząc moją speszoną minę.

- Nie wiem. Jak przeczytam to dam znać. – odparłem, jednak wyszczerzyłem do niego zęby.

- Jak przeczytasz i będziesz mieć wątpliwości lub czegoś nie zrozumiesz, to wal drzwiami i oknami. – bąknął, wkładając talerze do zlewu. Poszedłem za jego przykładem sycząc ,,dzięęęęki’’.

- Lubisz kakao? – zapytał w pewnym momencie, jakimś podekscytowanym głosem.
- Jasne.

- Sasuke też lubi. – mruknął, po czym czmychnął z kuchni. Tak proste zdanie, a brzmiało dla mnie tak komunikatywnie…

Wstawiłem więc mleko, wyjąłem kubki i zrobiłem kakao.
Może i jestem naiwny, ale przecież to może być tylko przyjaźń… Przecież zaniesienie mu kakao nie będzie wyglądało jakbym mu cokolwiek proponował…

***

Postawiłem kubek na pianinie i usiadłem obok niego na tym samym krześle. Sasuke przygrywał jakąś smętną piosenkę a ja jak zahipnotyzowany patrzyłem, jak jego długie, smukłe palce pieszczą białe i czarne klawisze.
Chyba mu nie przeszkadzałem, bo nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem.
Zgarbiłem lekko plecy zanurzając usta w napoju i przymknąłem z przyjemności oczy.
Kiedy je ponownie otworzyłem zdziwiłem się, bo opierałem głowę na ramieniu Sasuke, który nie przestawał wygrywać tej masochistycznej, żałobnej pieśni.
Zabrałem swoją głowę i wyprostowałem się przyglądając własnym kostkom.

- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał w pewnym momencie.
Co miałem odpowiedzieć?
,,No wiesz, kiedy się kogoś kocha i do tego dojdą hormony to…’’
Zajebista sprawa.

- Stałeś pod jemiołą… - bąknąłem, przygryzając dolną wargę.

- Och nie chrzań Uzumaki. Nie jestem debilem. – warknął, a piosenka stała się bardziej agresywna. Jego palce stukały w klawisze, a oczy wbijały się hardo w ścianę.

- Ale to prawda! – żachnąłem się, unosząc lekko brodę.

Zaraz zaboli, prawda?

Spojrzał się na mnie takim wzrokiem, że zabrakło mi tchu w piersiach.
Skrzywdziłem go?
Boże, jednak nie powinienem był. Już nigdy, nigdy, nigdy tego nie zrobię! Nigdy go nie obrzydzę, przyrzekam.

- Ja…tak tylko eksperymentowałem. – palnąłem, pierwsze lepsze co przyszło mi do głowy.

- Eksperymentowałeś? – niemalże wrzasnął, spoglądając na mnie przymrużonymi oczami. – Jak możesz się tak zachowywać? To…okropne! Czy inni już całkiem dla ciebie nie istnieją? Nic cię nie obchodzi co czują inni? – warknął, a melodia ucichła. – Pierdole to Uzumaki. Starałem się, usiłowałem, miałem nadzieję, że zrozumiesz, ale ty po prostu jesteś ślepym debilem! – krzyknął, a jego policzki zapłonęły czerwienią. Nie wiem czy to tylko moja wybujała wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego oczy się zaszkliły. – Miałem cię za kogoś lepszego… - warknął, lecz w tym momencie jego krzyki przerwało pukanie do drzwi.

Obrzucił mnie tak chłodnym spojrzeniem, że zjeżyły mi się włosy na karku a jakaś ogromna gula stanęła mi w gardle.
Bolało. Te wszystkie słowa bolały, ale podświadomie wiedziałem, że ma racje.
Chryste Panie. Jak mogłem pomyśleć, że on może coś do mnie czuć?
Do jakiejś zwykłej, zużytej szmaty. Brzydkiego pierdolca jakim byłem.
Chciało mi się płakać.

Sasuke ruszył gwałtownie do drzwi, z rozmachem je otwierając. Kiba wpadł do pokoju w tym samym momencie, w którym mój ojciec przekroczył próg domu. Szarżą pokonał długość przedpokoju, krzycząc.

- Gdzie on jest?!

Nigdy w życiu nie miałem gorszej wigilii.

- Proszę natychmiast wyjść z tego domu! – krzyknął Kiba, odgradzając mnie od nadbiegającego ojca.

- Zabieram go do domu i ani mi się waż sprzeciwiać! – krzyknął władczo, odpychając chłopaka na bok i łapiąc mnie za nadgarstki. Jednym mocnym szarpnięciem poderwał mnie do góry i zaczął ciągnąc do wyjścia.
Próbowałem się mu wyrwać, ale jego uścisk był jak imadło. Ból był niesamowicie silny, jakby włożyć rękę pod tramwaj.

Dynamicznym krokiem doszliśmy do korytarza, gdzie przy nadal otwartych drzwiach stał Sasuke. Kiedy byliśmy już blisko wyjścia udało mi się w końcu uwolnić, lecz przez siłę jaką w to włożyłem przewróciłem się do tyłu na tyłek.

Ojciec już sięgał po mnie ponownie, kiedy Sasuke odepchnął go na przeciwległą ścianę i zamachnął się do ciosu.
Przymknąłem oczy będąc świadomym, że brunet zaraz pobije mojego ojca. Kiedy przez chwilę nic nie usłyszałem, otworzyłem ze zdziwienia oczy. Kiba trzymał nadgarstek Sasuke tuż przed twarzą mojego taty. Zdążył w ostatniej chwili. Dzięki Bogu, Nie chciałem, by Sasuke ponownie miał przeze mnie problemy. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Co więcej, nie chciałem by mój tato oberwał, mimo tego, do jakiego stanu mnie doprowadził. To wciąż był mój tato…

- Sasuke, grozi ci wyrok. Nie ma sensu. – powiedział spokojnie.

- Na miłość boską, chociaż ty zachowałeś tutaj rozum! – warknął mój ojciec.

Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy Kiba zacisnął dłoń w pięść, zamachnął się i z całej siły przywalił mojemu ojcu w twarz. Tato uderzył plecami o ścianę, lekko zdezorientowany. Z nosa zaczęła sączyć się mu krew.

- Proszę natychmiast opuścić mój dom, panie Uzumaki. Mam nadzieję, że więcej nas pan nie odwiedzi. – powiedział tonem tak zimnym, że nawet Uchiha się wzdrygnął.

- Co? – zapytał niedowierzając i przykładając dłoń do nosa. Po chwili, kiedy dostrzegł na palcach krew zbladł jeszcze bardziej i jęknął przeciągle.
Jego spojrzenie powędrowało do mnie, wciąż leżącego na posadzce.
Wytrzymałem jego stanowcze spojrzenie i przywołałem na twarz tyle chłodu i opanowania, ile tylko zdołałem, mimo że wewnątrz mnie wszystko płonęło ze złości, żalu i rozczarowania.

Tato wzruszył ramionami, poprawiając w ten sposób kurtkę na ramionach i nie zaszczycając mnie już nawet spojrzeniem wyszedł za drzwi bez słowa.

Kiba trzasnął drzwiami.

***

Siedziałem pod kaloryferem z podkurczonymi nogami. Drżącymi ramionami obejmowałem kolana.
Kiba przez cały ten czas siedział obok mnie, milczący i spokojny jak nigdy.
Sasuke po całym tym zdarzeniu wyjął z kieszeni paczkę pieprzonych papierosów i wyszedł gdzieś na zewnątrz.

- Przepraszam, że uderzyłem twojego ojca. – westchnął niemalże niedosłyszalnie, roztrzepując dłonią brązowe kosmyki. Wziąłem kilka z nich w palce i leniwie zawijałem je sobie, a w duszy płonąłem od natłoku uczuć, rozczarowań i nieporozumień.

- Należało mu się. – rzekłem, wzruszając ramionami i opierając głowę na jego ramieniu. – To straszny palant.

- To wciąż twój tato. Co zamierzasz z tym zrobić? – zapytał, przekładając swoją rękę za moją szyję i spuszczając dłoń z mojego prawego ramienia.

- Nie wiem. Kiedy go uderzyłeś… naprawdę chciałem, żeby cierpiał. On nic nie rozumie. Jest takim ślepym, głupim ignorantem. – warknąłem, zaciskając zęby.

- Nawet nie dałeś mu szansy, idioto.  – westchnął, i pomimo jego słów zabrzmiał bardzo delikatnie.

- Powinien się domyślić. – zaoponowałem, nadymając ze złości policzki.

- Taa, jakby to przy tobie było takie jasne. Cały czas go unikasz, poza tym, on jest twoim ojcem. Jeśli masz jego geny, to znaczy, że raczej słabo u niego z logicznym myśleniem. – bąknął Kiba, a ja zachichotałem. Mój śmiech wydawał się w tym momencie tak niepasujący do sytuacji, a jednak było mi z nim dobrze. Kiba także się śmiał. Tak szczerze i lekko, jak ja.

Zadzwonił telefon. Kiba próbował powoli wstać, jednak zachwiał się niepewnie i jego tyłek zaliczył ostre zderzenie z posadzką. Zarechotałem głośno, gdy Kiba w końcu wstał i niepewnie ruszył do telefonu, masując sobie pośladek.

- To obrońca Sasuke. Pewnie chodzi o termin jego sprawy. – rzucił Kiba, łapiąc za telefon.

Odebrał go i odwrócił się plecami do mnie.
Na mojej twarzy nadal widniał delikatny uśmiech, mimo całej tej chorej sytuacji.

Patrzyłem na plecy Kiby, który prowadził zaciętą konwersację, jednak nie usłyszałem żadnego słowa.
Po chwili Kiba odłożył telefon na stół i obrócił się do mnie.
Serce zabiło mi niebezpiecznie widząc jego zatroskaną, niepewną minę.

- Coś nie tak? – zapytałem i opierając się dłonią o gorący kaloryfer niepewnie wstałem.
Kiba tylko wzruszył ramionami i przygarnął mnie do siebie, zaciskając mnie w szczelnym uścisku.

- Są wieści ze szpitala. William nie żyje. Ponoć od dwóch lat cierpiał na AIDS, więc jego organizm był już zbyt obciążony. – wydukał, silniej zaciskając ramiona.

William nie żyje… Sasuke trafi do więzienia… a ja mogę mieć AIDS…
A ja myślałem, że już gorzej być nie może.

Załkałem cicho chowając twarz w jego szyi.

- Nie mów nikomu o tym AIDS. Nie chcę by o tym wiedzieli, szczególnie że mogę…

- Nie powinieneś tego ukrywać. – westchnął, wypuszczając mnie z ramion.

- Przyrzeknij, że nikomu nie powiesz! – warknąłem przez łzy.

Po chwili ciszy, Kiba powoli pokiwał głową, spuszczając oczy na ziemię.

- Przyrzekam. – szepnął.

***

Leżałem twarzą do ściany. Sasuke właśnie poszedł pod prysznic, więc mogłem sobie pozwolić na urojenie paru łez. Łkałem cicho, zdobiąc pościel lśniącymi łzami.
Przeżyłbym wszystko, nawet to, że William mnie zgwałcił…ale AIDS? Chryste, mam szesnaście lat, nie uważasz, że to zbyt dużo jak na jedno życie?
Za co?
Dlaczego mi to robisz?

Podciągnąłem nogi do siebie i zwinąłem się w kłębek. Tępe spojrzenie wbiłem w ścianę, nasłuchując dźwięku bosych stóp Sasuke na panelach. Po chwili materac delikatnie ugiął się, jakby Uchiha ważył zaledwie kilka kilogramów, a ja poczułem jego nierówny oddech na moim karku.

Atmosfera była tak gęsta, że ciężko mi się oddychało. Zacząłem zastanawiać się, co mógłbym w takiej sytuacji zrobić. Jeśli faktycznie mam AIDS, jak dalej potoczy się moje życie?

W tym krótkim momencie, w tak ciężkiej sytuacji uzmysłowiłem sobie, że nigdy nie będę mógł żyć szczęśliwie z Sasuke. Zawsze znajdzie się coś przeciwko nam.
Poza tym, on wcale mnie nie kocha.
Jeśli jednak William mnie zaraził, to oznaczałoby koniec mojego dotychczasowego życia.

- Naruto… - usłyszałem delikatny szept Sasuke. – Naruto, śpisz?

Milczałem. Bałem się odezwać.

- Naruto. Przepraszam za to, co powiedziałem. Wiem, że śpisz, ale…
Prawda jest taka, że cię kocham. I już nie wytrzymam tego dłużej. – szepnął drżącym głosem, a we mnie coś się rozbiło. Moje serce zabiło szybciej, choć tak strasznie bolało.

Po chwili poczułem jego ręce, które oplotły mnie w pasie.

- Kocham cię. – powtórzył.

Kocha mnie.

To i tak niczego nie zmienia. Jestem tylko jakimś głupim, chorym na AIDS zauroczeniem.

2 komentarze:

  1. Głupi William... Dobrze mu tak! Mam nadzieje że zdychał powoli i boleśnie... (powinien tu być jakiś bonus dla czytelników opisujący śmierć Williama ^^)
    Taki słodki rozdział ;-; znowu! ^^
    I te słowa 'kocham Cię' takie piękne :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha dobrze Williamowi tak! Wiedział, że ma AIDS i jeszcze zgwałcił Naru! No wrrrr... xD

    OdpowiedzUsuń