Rozdział
dwudziesty pierwszy
I tried
to read between the lines
I tried to look in your eyes
I want a simple explanation
For what I'm feeling inside
I gotta find a way out
Maybe there's a way out
Your voice was the soundtrack of my summer
Do you know you're unlike any other?
You'll always be my thunder, and I said
Your eyes are the brightest of all the colors
I don't wanna ever love another
You'll always be my thunder
So bring on the rain
And bring on the thunder
I tried to look in your eyes
I want a simple explanation
For what I'm feeling inside
I gotta find a way out
Maybe there's a way out
Your voice was the soundtrack of my summer
Do you know you're unlike any other?
You'll always be my thunder, and I said
Your eyes are the brightest of all the colors
I don't wanna ever love another
You'll always be my thunder
So bring on the rain
And bring on the thunder
Obudziły mnie podniesione głosy dochodzące z niższego
piętra. Zaspany, przetarłem piąstkami oczy, szeroko ziewając.
Byłem w łóżku sam, toteż zgadywałem, że głosy należały do
Uchihy i Kiby.
Wciągnąłem na siebie szybko spodnie i koszulkę, roztrzepałem
trochę sterczące włosy i wyszedłem z pokoju.
- Jak mogłeś? Wszystkiego bym się po tobie spodziewał, ale
nie tego.
- Jak mogłem co?
- Wchodzę do twojego pokoju i jak myślisz, co poczułem jak
was zobaczyłem, rozebranych do bokserek i przytulonych w siebie z uśmiechem na
twarzy? – krzyknął Uchiha, najpewniej uderzając dłonią w stół, przez co aż
wzdrygnąłem się z krzywym grymasem twarzy.
- To nie to co myślisz! Nigdy nie mógłbym ci tego zrobić! –
zaprotestował Inuzuka, a jego głos zawibrował echem po całym domu.
- Jasne, wiesz co? Daruj sobie takie wymigiwania, scena była
wystarczająco jednoznaczna.
Jak mogliście to robić, tuż pod moim nosem? Wiesz jak się
poczułem?
Zaraz zaraz….czy on aby nie pomyślał, że my… Chryste
Panie, toż to absurd!
W dodatku jest taki….nietolerancyjny.
Chociaż, dowiedzieć się, że twój najlepszy przyjaciel
robi coś takiego z twoim kumplem….albo…właściwie, kim ja dla niego jestem?
- Jezu Sasuke, nie panikuj. Ja nigdy bym nie mógł zrobić
tego z nim! – krzyknął Inuzuka, po czym głośno westchnął. – Nie, nie, nie, nie,
nie….nie, nie, nie, nie, nigdy, o mój boże, wykluczone, nie nie nie, nigdy w
życiu!
Super…. Teraz już przy najmniej wiemy, jak mało apetyczny
jestem dla ludzi… Więc albo to Kiba ma spaczony gust, albo William…
W tym momencie zszedłem na dół, patrząc na nich z
podniesionymi brwiami.
- Dzięki, że tak ochoczo stwierdziłeś, że nie jestem
interesujący… - sarknąłem, opadając na krzesło.
- Eeee. Sorka, musiałem się jakoś wybronić. – odparł. Był
strasznie czerwony, niemalże bliski płaczu. Pierwszy raz w życiu widziałem go w
takim stanie.
- Ta. Dlatego zaprzeczyłeś aż czternaście razy? – rzuciłem,
wykrzywiając usta.
Spojrzał się na mnie przepraszająco, po czym zerknął kątem
oka w stronę Sasuke.
- Czy jest już klarowne dla ciebie, że z nim nie spałem? –
zapytałem, podnosząc brwi jeszcze wyżej.
Spojrzał się nade mnie spode łba, zakładając ręce na klatce.
- Poza tym, to nie twój biznes, z kim chciałbym spać, a z
kim nie. Więc racz się odwalić i nie robić mi scen. – powiedziałem dobitnie,
wciągając w płuca tyle powietrza, ile zdołałem.
Widziałem przerażone spojrzenie Kiby i chyba…zdegustowany
wzrok Uchihy, utkwiony gdzieś na mojej krtani.
- Kiba, dzięki za upojną noc, ale będę już spadać. –
palnąłem specjalnie, powoli wstając z krzesła. Kiedy przechodziłem obok
bruneta, poczułem mocny uścisk na swoim nadgarstku.
Kiedy obróciłem twarz w stronę Uchihy, przeszyło mnie
ponownie lodowate spojrzenie, które mówiło ,, lepiej nie zasypiaj’’.
Wyrwałem swoją rękę z jego uścisku, i nie wiem dlaczego, ale
w tym momencie po moich plecach przeszły dreszcze, zrobiło mi się też bardzo
gorąco.
Hmpf. Nie panikuj Uzumaki, tylko wiej ile sił w nogach.
Tak też zrobiłem. Po drodze do domu rozmyślałem, jak wiele
zmieniło się przez ostatnich pare miesięcy.
Nowe miasto, nowi znajomi, Kiba, Shikamaru, William
i…Sasuke. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale czyjeś ręce stale pchały mnie w
towarzystwo Uchihy. Gdziekolwiek bym nie poszedł, stale widywałem, lub co
gorsza, wypatrywałem go w tłumie, stale na niego wpadałem, stale nasze losy
splatały się, jak w jakiejś badziewnej komedii romantycznej.
Nawet wychodząc do McDonaldu, człowiek zwyczajnie nie
wiedział, czy nie trafi na ,,pana cierpiącego’’.
Tak bynajmniej zaczęto nazywać go w szkole. Ostatnimi czasy
nie miewał zbyt dużo momentów radości, a jego twarz mogłaby służyć za papier
ścierny niektórym budowlańcom.
Było w nim tyle relaksu i naturalności, co w kawałku drewna.
***
Nie wiem dlaczego, ale zanim dotarłem do domu, zahaczyłem
najpierw o sklep osiedlowy. Zabrałem koszyk i ruszyłem, szukając sobie jakiejś
czekolady na poprawę nastroju.
Pozostało mi jeszcze rozwikłać problem z tą dupą ojca. . .
No i stało się. Przypadkiem wpadła na mnie kobieta,
szatynka.
Wy znacie ją raczej pod imieniem szmata, ja zaś wolę
określenie ,, Tylko-nie-to’’.
- Przepraszam. – rzuciła uśmiechając się, dopóki mnie nie
poznała.
Patrzyliśmy na siebie dłuższy czas, wykrzywiając do siebie
twarze w popisie rozmaitych form pogardzania kimś.
A, niech to licho.
Sapnąłem ciężko, zbierając się w sobie.
- Eh, chyba troszeczkę źle zaczęliśmy. – zacząłem niepewnie,
odwracając wzrok w bok. – Przepraszam za moje poprzednie zachowanie, obiecuję,
że to się już więcej nie powtórzy. – przyznałem, mając ochotę zasłonić sobie twarz
paczką Lays’ów.
Mogłem też oblać jej twarz kwasem, ale wolałem jednak nie
pogarszać swojej sytuacji.
- Naruto, prawda? – zapytała, na co tylko kiwnąłem głową. Te
Lays’y stały tak bliskoooo . . .
- To ja cię przepraszam. Troszeczkę się pośpieszyliśmy, tym
bardziej nie pomyśleliśmy, żeby z toba porozmawiać. – powiedziała, po czym
nastąpiła chwila przerwy. Odgłos mojego oddechu zdawał się być głośniejszy od
stada dzikich komandosów. – Czy wybaczysz nam, i dasz nam drugą szansę? –
zapytała, z wyraźną nadzieją w głosie. No i może odrobiną skruchy.
- Jeśli tylko da się pani zaprosić na kolację. Myślę, że
trzeba to zacząć jak należy.
- Niech będzie. – powiedziała, uśmiechając się promiennie. –
Czy nie miałbyś nic przeciwko, żebym przyprowadziła swojego syna? Moglibyście
się zaprzyjaźnić. Oczywiście, nie nalegam.
- Myślę, że to w porządku. A więc do jutra.
- Do jutra, Naruto. – powiedziała, po czym zniknęła mi
gdzieś pomiędzy regałami.
Tak więc zacząłem swój obchód jeszcze raz, zaopatrując się w
niezbędne składniki.
***
Kroiłem, siekałem, rąbałem i smakowałem, nie omijając przy
tym sporej ilości pieprzu.
Ojciec tylko wzruszał ramionami, gdy prosiłem go o pomoc.
Może to i dobrze, bo chociaż coś z tego wyjdzie, jeśli on się tego nie tknie.
Może trochę faktycznie za ostro potraktowałem tamtą kobietę.
W sumie, nic złego mi nie zrobiła, a mama umarła bardzo dawno temu.
Zawsze pozostanie delikatna mgiełka bólu, ale człowiek musi
nauczyć się dźwigać swój ciężar.
Jeśli kobieta będzie w porządku, obiecuję nie mieszać się w
ich sprawy uczuciowe i pozwole im być szczęśliwym.
Może to właśnie dzięki temu nauczyłem się szanować cudze
uczucia. Ale, wróćmy do gotowania.
***
Siedzieliśmy przy stole. Cała nasza czwórka. Zapytacie – kim
jest czwarta osoba?
Nie chcąc zdradzić od razu zbyt wiele, patrzyłem się na nią
z ogromnym lękiem.
Obiad był, wiadomo, wspaniały. Kucharz rewelacyjny, więc i
posiłek porządny.
I mimo tego, że uporczywie wgapiałem się w swój pełny
talerz, nie miałem ochoty na choćby malutki kęs.
Myślałem, że będzie mi chociaż odrobinę lżej, ale sytuacja
wyglądała okropnie. Bardzo napięta cisza, w powietrzu unosił się odór
zażenowania, strachu i …no właśnie… pożądania.
Bynajmniej nie chodziło tu o mojego ojca, tylko o Williama,
syna, jak się okazuje, Kumiko.
Ten, nie inny, który tak niedawno próbował mnie udusić
własnym językiem. Który wędrował tymi zgrabnymi palcami po moim brzuchu, i
niemalże penetrował mi motylami brzuch.
Myślałem, że kolacja z Kumiko będzie ciężkim przeżyciem, ale
to kolacja z Williamem jest ciężkim przeżyciem. Jakbym jeszcze nie miał
wystarczająco problemów, czułem jego spojrzenie utkwione we mnie. Było tak
natarczywe, że aż odgniótł mi się od niego policzek.
Przełknąłem powoli łyk kompotu, a odgłos połykania poniósł
się echem do piwnicy i spowrotem.
Wymacałem delikatnie komórkę w spodniach, i szybko napisałem
sms’a.
Kibuś, pomóż. Ogarnij się i wpadaj.
Ciekawe ile zajmie mu dotarcie tutaj…
***
Ledwo zdążyłem chwycić za widelec, gdy rozległ się odgłos
dzwonka.
- Spodziewasz się kogos? – zapytał tato.
- Oczywiście, że nie. Nie wiem kto to. – wyłgałem, wstając
od stołu i zbiegając na dół.
- W samą porę. – sapnąłem cicho, wciągając go do środka.
Efekt, jak na tak krótki czas był zniewalający. Koszula, i
to włożona w spodnie, w kolorze łososiowym, dopasowane jeansy. . . i tu trzeba
przyznać, że to był pierwszy raz, gdy zobaczyłem go w czymś innym niż worek
zwisający między nogami, oraz lekko nagumowane włosy.
Lekko zarumieniony, zawołałem:
- Tato, to kolega. Nie będzie wam przeszkadzać, jak z nami
zje? Zupełnie zapomniałem, że się z nim umawiałem.
Efekt był całkiem przewidywalny. Oczywiście – nie wypada
odmówić, więc wciągnąłem Kibę na górę, posadziłem go na swoim krześle i
skoczyłem po talerz z posiłkiem dla niego.
Kiedy wróciłem, stanąłem jak wryty, bo William dostawiał
nowe krzesło do stołu, tuż koło siebie.
Shit. Zły pomysł.
Jak mogłem być aż tak głupi?
Spojrzałem się błagalnie na Kibę.
Ten tylko, cham jebany, wzruszył ramionami.
Wyraz mojej twarzy bił na kilometr wyplutym ,,policzę się z
tobą później’’
***
- Więc, gdzie się umawialiście? – zapytała się w końcu
Kumiko, przerywając tę niezręczną ciszę.
- Na kino. – powiedziałem szybko, w momencie w którym Kiba
sypnął:
- Na laski.
Zmierzyłem go przymrużonym wzrokiem.
- Na kino z laskami, znaczy się. – odpowiedział kiba. –
koedukacyjna wycieczka, one obejrzą sobie film, a my je. – powiedział, co
zaskutkowało parsknięciem śmiechem i moim zakrztuszeniem się.
- No, wygadany to ty jesteś, nie ma co zaprzeczać.
- Wiesz, odniosłem takie samo wrażenie. – przyznał ojciec,
kładąc dłoń na dłoni Kumiko i uśmiechając się przy tym.
A ,,szmata’’ samo cisnęło mi się na usta.
- Wiecie, może podwieczorek zjemy na balkonie? – wybełkotał
szybko Kiba. – Idźcie przygotować tam krzesła, a ja pomogę tu Naru posprzątać.
– zaproponował, czym wykupił sobie u mnie upust.
Przyjęli to dosyć optymistycznie, poza Williamem, który od
pewnego czasu chaczył opuszkami palców po moim udzie. Wzdrygnąłem się,
dziękując Bogu za rezolutność Kiby.
- Chodź wodzireju. – mruknąłem, idąc do kuchni. Leszcz
podreptał za mną.
- No, to co na deser? – zapytał, pocierając rączki.
- Wiesz, nie było w planie deseru… Trzeba szybko coś
wykombinować.
- Hm… - mruknął, po czym szybko pobiegł do mojego pokoju.
Chciałem ruszyć za nim, ale wyszedł zanim zdążyłem poruszyć nogą. Niemalże
dostałem w twarz własnym portfelem.
Kiba aktualnie, zadowolony z siebie, machał sobie banknotem
przed twarzą, z szerokim bananem na ustach.
- No, to ja zaraz wracam. Szykuj pucharki. – powiedział, po
czym zniknął.
Odwróciłem się do lady, obierając banany i krojąc je w
plasterki.
***
Spiąłem się od razu po pierwszym palcu, sunącym po moim
lewym boku. Zadrżałem mimowolnie, opierając dłonie na ladzie.
Po chwili poczułem wilgotne usta na swojej szyi i zapach
Williama.
Pierwsza jego dłoń wtargnęła pod moją koszulkę, siejąc
spustoszenie w mojej głowie i zmuszając mnie do zagryzienia warg. Chłopak,
niczym nie spięty, spokojnie wsunął od tyłu kolano między moje nogi, dociskając
mnie biodrami do lady.
Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili ciężar
zniknął, a zaraz po tym ostry huk. To William, odrzucony przez Kibę, wpadł
ostro na lodówkę niemalże nie zabijając się przy okazji.
- Lepiej żebyś więcej tego nie próbował, bo urwe ci jaja. –
syknął Inuzuka, a mi aż przeszły ciarki przez ton jego głosu.
Albo przez widok rozpłaszczonego na lodówce Williama.
Nieme podziękowania kierowane w stronę Kiby pozostały bez
odpowiedzi, dopóki William się nie ulotnił, cały czerwony.
- Co to miało być? – zapytał mnie Kiba, kładąc reklamówkę
obok mnie. – te całe ,,oh, ah, ummmm’’ czy jak to tam ci szło?
- Ten no… On trochę mnie unieruchomił. . .
- Ta, fiutem przybił cię do ściany, świetna wymówka. –
sarknął, napinając policzki.
- Co właściwie cię to tak obchodzi? – zapytałem, nadymając
policzki i marszcząc brwi.
- No nie wiem. Najpierw błagasz o ratunek, a potem
orgietkujesz sobie w najlepsze z jakimś fagasem w kuchni. Świetny początek
znajomości.
- Kurde, Kiba, obiecuję, że wszystko ci wyjaśnie, jak tylko
. . .
- Jak tylko co? - zapytał.
- Jak tylko sam to ogarnę. Mam mętlik w głowie. – mruknąłem,
wrzucając lody do pucharka.
Przez chwile widziałem, jak bardzo był zmartwiony, ale potem
wzruszył ramionami, rzucając luźne ,, Rób co chcesz’’, jakby go to w ogóle nie
obchodziło.
Westchnąłem głośno, kontynuując przygotowanie deseru.
Kiedy Kiba wyszedł, odchyliłem głowę do tyłu. Miałem ochotę
płakać. Co to miało niby być? Dlaczego tak bardzo chcę tego dotyku, mimo że mnie
obrzydza i mam ochotę strzelić Williamowi w twarz?
Dlaczego, kiedy mnie objął, wszystko inne odeszło? Dlaczego
kiedy mnie objął, niemalże rozpłynąłem mu się w dłoniach?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
***
Nie potrafiłem już dłużej siedzieć przy nich, więc gdy tylko
podałem deser, przeprosiłem i wykręciłem się niestrawnością. Zamknąłem się w
swoim pokoju, nasuwając słuchawki na uszy i opierając nogi na ścianie.
Chciałem tylko odrobine spokoju, wyczyszczenia myśli i
odzyskania chęci do życia…w samotności.
Nie było mi to dane, bo ledwo zdążyłem wygodnie się ułożyć,
ktoś zapukał delikatnie do drzwi.
- Mogę? – zapytał Inuzuka z przepraszającą miną.
- Rób co chcesz. – odburknąłem, nadymając policzki.
Usiadł lekko obrażony na moje słowa na fotelu koło łóżka.
- Zapytam cię o coś, tylko zanim odpowiesz, dobrze się
namyśl, okey? To co odpowiesz nie będzie miało wpływu na naszą przyjaźń, po
prostu chce wiedzieć…
Czy czujesz, że jesteś gejem?
Cholera. Dlaczego wszyscy o to pytają? Co to ich wszystkich
obchodzi?
Czy to, że sam przed sobą nie chcę odpowiedzieć, czyni mnie
gejem?
Ja…sam nie wiedziałem. Nie wiedziałem…. Nie wiedziałem…
Zagryzłem delikatnie wargę, ale tak jak kiedyś pytanie to
było proste, tak dziś. . .
Czułem, że szklą mi się oczy.
- Mogę zostać sam? – wychrypiałem, ocierając dłonią łzy.
- Jasne. Jak coś, pójdę już do siebie. Pamiętaj, to niczego
nie zmienia.
Przeciwnie. To zmienia wszystko.
Niezły obrót sprawy:P
OdpowiedzUsuńJa pierdole jakby ten cały William stałprzedemną to wzięłabym nóż i przytkałabym mu go do gardł powoli zjeżdżając na dół podcinając jego skóre. Potem powoli i boleśnie zaczełabym wbijać ostrze w jego brzuch i wyjmując jego flaki a w jego ostatnich chwilach życia podcinałabym mu powieki i policzki powoli odcinając mu język... Przerażjąca druga strona prawdziwej 'ja' się odezwała ^^ To źle ;-; Kot smutas :<
OdpowiedzUsuń