środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty pierwszy


Rozdział dwudziesty pierwszy

I tried to read between the lines
I tried to look in your eyes
I want a simple explanation
For what I'm feeling inside
I gotta find a way out
Maybe there's a way out

Your voice was the soundtrack of my summer
Do you know you're unlike any other?
You'll always be my thunder, and I said
Your eyes are the brightest of all the colors
I don't wanna ever love another
You'll always be my thunder
So bring on the rain
And bring on the thunder

Obudziły mnie podniesione głosy dochodzące z niższego piętra. Zaspany, przetarłem piąstkami oczy, szeroko ziewając.
Byłem w łóżku sam, toteż zgadywałem, że głosy należały do Uchihy i Kiby.
Wciągnąłem na siebie szybko spodnie i koszulkę, roztrzepałem trochę sterczące włosy i wyszedłem z pokoju.

- Jak mogłeś? Wszystkiego bym się po tobie spodziewał, ale nie tego.

- Jak mogłem co?

- Wchodzę do twojego pokoju i jak myślisz, co poczułem jak was zobaczyłem, rozebranych do bokserek i przytulonych w siebie z uśmiechem na twarzy? – krzyknął Uchiha, najpewniej uderzając dłonią w stół, przez co aż wzdrygnąłem się z krzywym grymasem twarzy.

- To nie to co myślisz! Nigdy nie mógłbym ci tego zrobić! – zaprotestował Inuzuka, a jego głos zawibrował echem po całym domu.

- Jasne, wiesz co? Daruj sobie takie wymigiwania, scena była wystarczająco jednoznaczna.
Jak mogliście to robić, tuż pod moim nosem? Wiesz jak się poczułem?

Zaraz zaraz….czy on aby nie pomyślał, że my… Chryste Panie, toż to absurd!
W dodatku jest taki….nietolerancyjny.
Chociaż, dowiedzieć się, że twój najlepszy przyjaciel robi coś takiego z twoim kumplem….albo…właściwie, kim ja dla niego jestem?

- Jezu Sasuke, nie panikuj. Ja nigdy bym nie mógł zrobić tego z nim! – krzyknął Inuzuka, po czym głośno westchnął. – Nie, nie, nie, nie, nie….nie, nie, nie, nie, nigdy, o mój boże, wykluczone, nie nie nie, nigdy w życiu!

Super…. Teraz już przy najmniej wiemy, jak mało apetyczny jestem dla ludzi… Więc albo to Kiba ma spaczony gust, albo William…

W tym momencie zszedłem na dół, patrząc na nich z podniesionymi brwiami.

- Dzięki, że tak ochoczo stwierdziłeś, że nie jestem interesujący… - sarknąłem, opadając na krzesło.

- Eeee. Sorka, musiałem się jakoś wybronić. – odparł. Był strasznie czerwony, niemalże bliski płaczu. Pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie.

- Ta. Dlatego zaprzeczyłeś aż czternaście razy? – rzuciłem, wykrzywiając usta.

Spojrzał się na mnie przepraszająco, po czym zerknął kątem oka w stronę Sasuke.

- Czy jest już klarowne dla ciebie, że z nim nie spałem? – zapytałem, podnosząc brwi jeszcze wyżej.

Spojrzał się nade mnie spode łba, zakładając ręce na klatce.

- Poza tym, to nie twój biznes, z kim chciałbym spać, a z kim nie. Więc racz się odwalić i nie robić mi scen. – powiedziałem dobitnie, wciągając w płuca tyle powietrza, ile zdołałem.
Widziałem przerażone spojrzenie Kiby i chyba…zdegustowany wzrok Uchihy, utkwiony gdzieś na mojej krtani.

- Kiba, dzięki za upojną noc, ale będę już spadać. – palnąłem specjalnie, powoli wstając z krzesła. Kiedy przechodziłem obok bruneta, poczułem mocny uścisk na swoim nadgarstku.
Kiedy obróciłem twarz w stronę Uchihy, przeszyło mnie ponownie lodowate spojrzenie, które mówiło ,, lepiej nie zasypiaj’’.
Wyrwałem swoją rękę z jego uścisku, i nie wiem dlaczego, ale w tym momencie po moich plecach przeszły dreszcze, zrobiło mi się też bardzo gorąco.

Hmpf. Nie panikuj Uzumaki, tylko wiej ile sił w nogach.

Tak też zrobiłem. Po drodze do domu rozmyślałem, jak wiele zmieniło się przez ostatnich pare miesięcy.
Nowe miasto, nowi znajomi, Kiba, Shikamaru, William i…Sasuke. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale czyjeś ręce stale pchały mnie w towarzystwo Uchihy. Gdziekolwiek bym nie poszedł, stale widywałem, lub co gorsza, wypatrywałem go w tłumie, stale na niego wpadałem, stale nasze losy splatały się, jak w jakiejś badziewnej komedii romantycznej.
Nawet wychodząc do McDonaldu, człowiek zwyczajnie nie wiedział, czy nie trafi na ,,pana cierpiącego’’.
Tak bynajmniej zaczęto nazywać go w szkole. Ostatnimi czasy nie miewał zbyt dużo momentów radości, a jego twarz mogłaby służyć za papier ścierny niektórym budowlańcom.

Było w nim tyle relaksu i naturalności, co w kawałku drewna.

***

Nie wiem dlaczego, ale zanim dotarłem do domu, zahaczyłem najpierw o sklep osiedlowy. Zabrałem koszyk i ruszyłem, szukając sobie jakiejś czekolady na poprawę nastroju.
Pozostało mi jeszcze rozwikłać problem z tą dupą ojca. . .

No i stało się. Przypadkiem wpadła na mnie kobieta, szatynka.
Wy znacie ją raczej pod imieniem szmata, ja zaś wolę określenie ,, Tylko-nie-to’’.

- Przepraszam. – rzuciła uśmiechając się, dopóki mnie nie poznała.
Patrzyliśmy na siebie dłuższy czas, wykrzywiając do siebie twarze w popisie rozmaitych form pogardzania kimś.
A, niech to licho.
Sapnąłem ciężko, zbierając się w sobie.

- Eh, chyba troszeczkę źle zaczęliśmy. – zacząłem niepewnie, odwracając wzrok w bok. – Przepraszam za moje poprzednie zachowanie, obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy. – przyznałem, mając ochotę zasłonić sobie twarz paczką Lays’ów.
Mogłem też oblać jej twarz kwasem, ale wolałem jednak nie pogarszać swojej sytuacji.

- Naruto, prawda? – zapytała, na co tylko kiwnąłem głową. Te Lays’y stały tak bliskoooo  . . .
- To ja cię przepraszam. Troszeczkę się pośpieszyliśmy, tym bardziej nie pomyśleliśmy, żeby z toba porozmawiać. – powiedziała, po czym nastąpiła chwila przerwy. Odgłos mojego oddechu zdawał się być głośniejszy od stada dzikich komandosów. – Czy wybaczysz nam, i dasz nam drugą szansę? – zapytała, z wyraźną nadzieją w głosie. No i może odrobiną skruchy.

- Jeśli tylko da się pani zaprosić na kolację. Myślę, że trzeba to zacząć jak należy.

- Niech będzie. – powiedziała, uśmiechając się promiennie. – Czy nie miałbyś nic przeciwko, żebym przyprowadziła swojego syna? Moglibyście się zaprzyjaźnić. Oczywiście, nie nalegam.
- Myślę, że to w porządku. A więc do jutra.

- Do jutra, Naruto. – powiedziała, po czym zniknęła mi gdzieś pomiędzy regałami.

Tak więc zacząłem swój obchód jeszcze raz, zaopatrując się w niezbędne składniki.

***

Kroiłem, siekałem, rąbałem i smakowałem, nie omijając przy tym sporej ilości pieprzu.
Ojciec tylko wzruszał ramionami, gdy prosiłem go o pomoc. Może to i dobrze, bo chociaż coś z tego wyjdzie, jeśli on się tego nie tknie.

Może trochę faktycznie za ostro potraktowałem tamtą kobietę. W sumie, nic złego mi nie zrobiła, a mama umarła bardzo dawno temu.
Zawsze pozostanie delikatna mgiełka bólu, ale człowiek musi nauczyć się dźwigać swój ciężar.
Jeśli kobieta będzie w porządku, obiecuję nie mieszać się w ich sprawy uczuciowe i pozwole im być szczęśliwym.
Może to właśnie dzięki temu nauczyłem się szanować cudze uczucia. Ale, wróćmy do gotowania.

***
Siedzieliśmy przy stole. Cała nasza czwórka. Zapytacie – kim jest czwarta osoba?
Nie chcąc zdradzić od razu zbyt wiele, patrzyłem się na nią z ogromnym lękiem.
Obiad był, wiadomo, wspaniały. Kucharz rewelacyjny, więc i posiłek porządny.
I mimo tego, że uporczywie wgapiałem się w swój pełny talerz, nie miałem ochoty na choćby malutki kęs.
Myślałem, że będzie mi chociaż odrobinę lżej, ale sytuacja wyglądała okropnie. Bardzo napięta cisza, w powietrzu unosił się odór zażenowania, strachu i …no właśnie… pożądania.
Bynajmniej nie chodziło tu o mojego ojca, tylko o Williama, syna, jak się okazuje, Kumiko.
Ten, nie inny, który tak niedawno próbował mnie udusić własnym językiem. Który wędrował tymi zgrabnymi palcami po moim brzuchu, i niemalże penetrował mi motylami brzuch.

Myślałem, że kolacja z Kumiko będzie ciężkim przeżyciem, ale to kolacja z Williamem jest ciężkim przeżyciem. Jakbym jeszcze nie miał wystarczająco problemów, czułem jego spojrzenie utkwione we mnie. Było tak natarczywe, że aż odgniótł mi się od niego policzek.
Przełknąłem powoli łyk kompotu, a odgłos połykania poniósł się echem do piwnicy i spowrotem.

Wymacałem delikatnie komórkę w spodniach, i szybko napisałem sms’a.

Kibuś, pomóż. Ogarnij się i wpadaj.

Ciekawe ile zajmie mu dotarcie tutaj…

***

Ledwo zdążyłem chwycić za widelec, gdy rozległ się odgłos dzwonka.

- Spodziewasz się kogos? – zapytał tato.

- Oczywiście, że nie. Nie wiem kto to. – wyłgałem, wstając od stołu i zbiegając na dół.

- W samą porę. – sapnąłem cicho, wciągając go do środka.
Efekt, jak na tak krótki czas był zniewalający. Koszula, i to włożona w spodnie, w kolorze łososiowym, dopasowane jeansy. . . i tu trzeba przyznać, że to był pierwszy raz, gdy zobaczyłem go w czymś innym niż worek zwisający między nogami, oraz lekko nagumowane włosy.
Lekko zarumieniony, zawołałem:

- Tato, to kolega. Nie będzie wam przeszkadzać, jak z nami zje? Zupełnie zapomniałem, że się z nim umawiałem.
Efekt był całkiem przewidywalny. Oczywiście – nie wypada odmówić, więc wciągnąłem Kibę na górę, posadziłem go na swoim krześle i skoczyłem po talerz z posiłkiem dla niego.
Kiedy wróciłem, stanąłem jak wryty, bo William dostawiał nowe krzesło do stołu, tuż koło siebie.

Shit. Zły pomysł.
Jak mogłem być aż tak głupi?
Spojrzałem się błagalnie na Kibę.
Ten tylko, cham jebany, wzruszył ramionami.
Wyraz mojej twarzy bił na kilometr wyplutym ,,policzę się z tobą później’’

***

- Więc, gdzie się umawialiście? – zapytała się w końcu Kumiko, przerywając tę niezręczną ciszę.

- Na kino. – powiedziałem szybko, w momencie w którym Kiba sypnął:
- Na laski.
Zmierzyłem go przymrużonym wzrokiem.

- Na kino z laskami, znaczy się. – odpowiedział kiba. – koedukacyjna wycieczka, one obejrzą sobie film, a my je. – powiedział, co zaskutkowało parsknięciem śmiechem i moim zakrztuszeniem się.

- No, wygadany to ty jesteś, nie ma co zaprzeczać.

- Wiesz, odniosłem takie samo wrażenie. – przyznał ojciec, kładąc dłoń na dłoni Kumiko i uśmiechając się przy tym.

A ,,szmata’’ samo cisnęło mi się na usta.

- Wiecie, może podwieczorek zjemy na balkonie? – wybełkotał szybko Kiba. – Idźcie przygotować tam krzesła, a ja pomogę tu Naru posprzątać. – zaproponował, czym wykupił sobie u mnie upust.

Przyjęli to dosyć optymistycznie, poza Williamem, który od pewnego czasu chaczył opuszkami palców po moim udzie. Wzdrygnąłem się, dziękując Bogu za rezolutność Kiby.

- Chodź wodzireju. – mruknąłem, idąc do kuchni. Leszcz podreptał za mną.

- No, to co na deser? – zapytał, pocierając rączki.

- Wiesz, nie było w planie deseru… Trzeba szybko coś wykombinować.

- Hm… - mruknął, po czym szybko pobiegł do mojego pokoju. Chciałem ruszyć za nim, ale wyszedł zanim zdążyłem poruszyć nogą. Niemalże dostałem w twarz własnym portfelem.
Kiba aktualnie, zadowolony z siebie, machał sobie banknotem przed twarzą, z szerokim bananem na ustach.

- No, to ja zaraz wracam. Szykuj pucharki. – powiedział, po czym zniknął.

Odwróciłem się do lady, obierając banany i krojąc je w plasterki.

***

Spiąłem się od razu po pierwszym palcu, sunącym po moim lewym boku. Zadrżałem mimowolnie, opierając dłonie na ladzie.
Po chwili poczułem wilgotne usta na swojej szyi i zapach Williama.
Pierwsza jego dłoń wtargnęła pod moją koszulkę, siejąc spustoszenie w mojej głowie i zmuszając mnie do zagryzienia warg. Chłopak, niczym nie spięty, spokojnie wsunął od tyłu kolano między moje nogi, dociskając mnie biodrami do lady.

Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili ciężar zniknął, a zaraz po tym ostry huk. To William, odrzucony przez Kibę, wpadł ostro na lodówkę niemalże nie zabijając się przy okazji.

- Lepiej żebyś więcej tego nie próbował, bo urwe ci jaja. – syknął Inuzuka, a mi aż przeszły ciarki przez ton jego głosu.
Albo przez widok rozpłaszczonego na lodówce Williama.

Nieme podziękowania kierowane w stronę Kiby pozostały bez odpowiedzi, dopóki William się nie ulotnił, cały czerwony.

- Co to miało być? – zapytał mnie Kiba, kładąc reklamówkę obok mnie. – te całe ,,oh, ah, ummmm’’ czy jak to tam ci szło?

- Ten no… On trochę mnie unieruchomił. . .

- Ta, fiutem przybił cię do ściany, świetna wymówka. – sarknął, napinając policzki.

- Co właściwie cię to tak obchodzi? – zapytałem, nadymając policzki i marszcząc brwi.

- No nie wiem. Najpierw błagasz o ratunek, a potem orgietkujesz sobie w najlepsze z jakimś fagasem w kuchni. Świetny początek znajomości.

- Kurde, Kiba, obiecuję, że wszystko ci wyjaśnie, jak tylko . . .

- Jak tylko co? - zapytał.

- Jak tylko sam to ogarnę. Mam mętlik w głowie. – mruknąłem, wrzucając lody do pucharka.

Przez chwile widziałem, jak bardzo był zmartwiony, ale potem wzruszył ramionami, rzucając luźne ,, Rób co chcesz’’, jakby go to w ogóle nie obchodziło.

Westchnąłem głośno, kontynuując przygotowanie deseru.

Kiedy Kiba wyszedł, odchyliłem głowę do tyłu. Miałem ochotę płakać. Co to miało niby być? Dlaczego tak bardzo chcę tego dotyku, mimo że mnie obrzydza i mam ochotę strzelić Williamowi w twarz?

Dlaczego, kiedy mnie objął, wszystko inne odeszło? Dlaczego kiedy mnie objął, niemalże rozpłynąłem mu się w dłoniach?

Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.

***

Nie potrafiłem już dłużej siedzieć przy nich, więc gdy tylko podałem deser, przeprosiłem i wykręciłem się niestrawnością. Zamknąłem się w swoim pokoju, nasuwając słuchawki na uszy i opierając nogi na ścianie.

Chciałem tylko odrobine spokoju, wyczyszczenia myśli i odzyskania chęci do życia…w samotności.
Nie było mi to dane, bo ledwo zdążyłem wygodnie się ułożyć, ktoś zapukał delikatnie do drzwi.

- Mogę? – zapytał Inuzuka z przepraszającą miną.

- Rób co chcesz. – odburknąłem, nadymając policzki.

Usiadł lekko obrażony na moje słowa na fotelu koło łóżka.

- Zapytam cię o coś, tylko zanim odpowiesz, dobrze się namyśl, okey? To co odpowiesz nie będzie miało wpływu na naszą przyjaźń, po prostu chce wiedzieć…
Czy czujesz, że jesteś gejem?

Cholera. Dlaczego wszyscy o to pytają? Co to ich wszystkich obchodzi?
Czy to, że sam przed sobą nie chcę odpowiedzieć, czyni mnie gejem?

Ja…sam nie wiedziałem. Nie wiedziałem…. Nie wiedziałem…
Zagryzłem delikatnie wargę, ale tak jak kiedyś pytanie to było proste, tak dziś. . .
Czułem, że szklą mi się oczy.

- Mogę zostać sam? – wychrypiałem, ocierając dłonią łzy.

- Jasne. Jak coś, pójdę już do siebie. Pamiętaj, to niczego nie zmienia.

Przeciwnie. To zmienia wszystko.

2 komentarze:

  1. Ja pierdole jakby ten cały William stałprzedemną to wzięłabym nóż i przytkałabym mu go do gardł powoli zjeżdżając na dół podcinając jego skóre. Potem powoli i boleśnie zaczełabym wbijać ostrze w jego brzuch i wyjmując jego flaki a w jego ostatnich chwilach życia podcinałabym mu powieki i policzki powoli odcinając mu język... Przerażjąca druga strona prawdziwej 'ja' się odezwała ^^ To źle ;-; Kot smutas :<

    OdpowiedzUsuń