Rozdział
dwudziesty szósty
Does it
help you to play as you're wasting away
Like a silver screen cliche?
Cause after all we're actors on a stage.
(oh oh, oh oh. oh oh, oh oh)
Will it help you to wait for the moment to break,
Is it real or is it fate.
All we are just chapters on a page.
(oh oh, oh oh. oh oh, oh oh.)
Cause after all we're actors on a stage.
Like a silver screen cliche?
Cause after all we're actors on a stage.
(oh oh, oh oh. oh oh, oh oh)
Will it help you to wait for the moment to break,
Is it real or is it fate.
All we are just chapters on a page.
(oh oh, oh oh. oh oh, oh oh.)
Cause after all we're actors on a stage.
Mknęliśmy
na złamanie karku. Prędkość była tak zawrotna, że kiedy spoglądałem
przez szybę widziałem tylko kolorowe smugi zamiast kształtów. Ze zdenerwowania
zagryzałem wargę i wyłamywałem sobie palce u rąk, dopóki na mojej dłoni nie
zacisnęła się dłoń Kiby.
Teraz nie miałem już najmniejszych wątpliwości, że jednak to
wszystko się stało.
Moje życie przeciez nie mogło pozostać proste, zawsze
musiały się mnie chwytać wszystkie problemy tego świata.
Powtarzałem sobie bezgłośnie jak mantrę ,,Nic mu nie będzie,
nic mu nie będzie, nic . . . ‘’ jednak sam nie wierzyłem w te słowa.
Było już tak dobrze . . . Cholera.
Dojechaliśmy pod komendę policji. Wbiegłem do budynku tuż za
Kakashim.
Kiedy on podbiegł do biurka jakiegoś policjanta, ja zostałem
porwany w ramiona przez mojego ojca.
- Co ty tu robisz? – zapytałem oszołomiony, nie za bardzo
wiedziałem, co właściwie działo się wokół mnie.
- William jest w szpitalu. – powiedział i dopiero teraz
dostrzegłem zapłakaną na krześle Kumiko. Serce podeszło mi do gardła, kiedy
zdałem sobie sprawę, że wcale mi nie jest z jej powodu przykro.
Czy to oznaczało, że jestem złym człowiekiem?
- Przyjechałem po Sasuke. – rzuciłem, spoglądając mu w oczy.
Ojciec tylko kiwnął głową, po czym dodał:
- To on za tym siedzi, jestem tego pewien. Jak on mógł? –
zapytał. W jego głosie pobrzmiewała twarda nuta, której wcześniej nigdy u niego
nie dostrzegłem.
No tak. Na mnie nigdy mu tak naprawdę nie zależało.
Westchnąłem, odrywając się od niego.
- Bardzo dobrze, że to zrobił. – odparłem hardo, starając
się nie uciec spojrzeniem. Niespodziewanie, rozległ się trzask, a po nim
policzek zapłonął mi żywym ogniem.
Chwyciłem go chłodną od zimnego wiatru dłonią, spoglądając
się na niego rozżalonym wzrokiem. Och, jakimże on był ślepym głupcem!
Bez słowa odwróciłem się od niego i podszedłem do Kiby,
który wlepiał we mnie swój maślany wzrok. Posłał mi tak przesiąknięty żalem
uśmiech, że wszystkie wnętrzności ścisnęły mi się z żałości.
- Pozwolono nam się z nim zobaczyć. – rzucił Kakashi,
podchodząc do nas.
Razem z Inuzuką ruszyliśmy za nim i policjantem. Ten,
poprowadził nas kilkoma korytarzami. Przesunął przepustką po czytniku,
otwierając jedne z drzwi. Za nimi rozciągał się bardzo długi korytarz, a po obu
jego stronach znajdowały się cele.
Wtedy go zobaczyłem. Jego twarz miała nienaturalnie blady
odcień, a policzki i grzywkę miał umorusaną od krwi.
- Nie zrobiłem tego. – rzucił jako pierwsze, gdy tylko się
zbliżyliśmy.
- Wiem, Sasuke, wiem. – odrzekł smutno sensei. Dopiero teraz
dotarło do mnie, że on naprawdę kochał te dzieci. Wszystkie. Nawet Uchihę.
Przecisnąłem się obok niego by móc być bliżej krat. Wciąż
byłem świadom obecności opartego o ścianę strażnika.
- Wszystko będzie dobrze. – szepnąłem, gdy jego spojrzenie
padło na mnie na dłuższą chwilę.
Nawet gdyby teraz bomba strzeliła mi podnogami,
prawdopodobnie bym tego nie dostrzegł. Błądziłem w jego ciemnych tęczówkach
zagłębiając się tak daleko, jak nigdy przedtem.
Jego oczy wyrażały strach, ból i…determinację? Nie wiem, co
to właściwie było.
- Idę załatwić kaucję. – powiedział Kakashi, przeczesując
dłonią włosy chłopaka, jakby chcąc go pocieszyć. Kiba klepnął przyjaciela w
ramię, po czym obrócił się i ruszył za nauczycielem.
Ja wciąż stałem jak zaklęty, przemierzając odmęty jego
czarnych oczu. Mimo że oddzielały mnie od niego kraty, czułem jego urywany
oddech na moim policzku. I te wierne, ufne oczy. Byliśmy tak blisko siebie, jak
jeszcze nigdy w życiu i ku mojemu przerażeniu, w tej całkowicie beznadziejnej
sytuacji, zapragnąłem go dotknąć, pocałować.
Pragnąłem rzucić mu się w ramiona i zapewnić go, że zrobię
wszystko, by się jakoś ułożyło.
Jego usta były lekko uchylone, kusiły do zakosztowania ich
choćby przez moment. Oczy hipnotyzowały opalizującą czernią. Do moich nozdrzy
dotarł delikatny zapach cytrusów.
Byłem już tuż tuż ze swoimi ustami, z niemalże całkowicie
przymkniętymi powiekami, kiedy usłyszałem jak strażnik szura butem.
Odchrząknąłem, ku swojej rozpaczy, odsuwając się od krat.
Posłałem mu najszczerszy i najsilniejszy uśmiech na jaki miałem siły, po czym
ruszyłem ku wyjściu, poruszając bezgłośnie ustami w słowa Wszystko będzie
dobrze.
Podszedłem do biurka, przy którym stał Kakashi z Kibą.
Policjant przy biurku szperał coś w teczkach.
- To będzie trzysta tysięcy czterysta Yenów. – powiedział
pracownik, podsuwając nauczycielowi teczkę.
- Cholera, nie mamy takiej kwoty! – rzucił Kiba, patrząc
wyzywająco na policjanta, który jedynie wzruszył ramionami.
- Ja zapłacę. – szepnąłem, niepewnie spoglądając na
zdumionego Kakashi’ego.
***
Oparłem głowę o szybę, spoglądając na Kibę siedzącego
naprzeciwko mnie. Miał pochyloną głowę, a palcami przecierał zaczerwienione od
zmęczenia i prawdopodobnie, choć na pewno by się nie przyznał, łez oczy.
Kakashi kazał byśmy pojechali metrem do…domu. Za każdym
razem gdy tak pomyślałem o tym miejscu, jakieś dziwne ciepło rozlewało mi się
po sercu. Mieliśmy dokończyć przygotowania i zaopiekować się dziećmi do czasu
aż nie wróci z Sasuke.
Dziwne. Wciąż tak mało znałem Sasuke, a nie wydawało mi się,
by on ,,po prostu’’ mnie pociągał. To, aż strach się było przyznać, było coś
gorszego. Coś, co spędzało mi ostatnio sen z powiek.
Nie było mi szkoda pieniędzy wydanych na niego. Co prawda
były to niemal wszystkie moje oszczędności nazbierane podczas każdego konkursu
i jednej, telewizyjnej reklamy łyżew, ale nie wyobrażałem sobie, bym mógł
postąpić inaczej.
Święta to okrutny czas, a ja nie mogłem pozwolić, by Sasuke
spędził je w areszcie, w celi z jakimiś zboczeńcami. . .
Poza tym…sam chciałem je spędzić z nim u boku, a że serce
nie sługa…
Podniosłem na moment wzrok i dostrzegłem, że Kiba przygląda
mi się tymi wielkimi, przekrwionymi oczami. Pod naporem tego intymnego wzroku,
wwiercającego się we mnie, miałem ochotę odwrócić twarz, ale nie mogłem.
Trwałem tam naprzeciwko niego, niemalże sparaliżowany.
- Dziękuję. – wyszeptał dźwięcznie, uśmiechając się do mnie
delikatnie.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie. – stwierdziłem, także się
uśmiechając, choć mój uśmiech nie sięgał z pewnością uszu.
- Wy geje jesteście strasznie samolubni. Każdego
przystojniaka chcecie mieć tylko dla siebie…- stwierdził wywracając oczami, a
uśmiech na jego twarzy szybko się powiększył.
- Tak wiem, jestem paskudny. – stwierdziłem kwaśno,
wzruszając ramionami. – Ale trzeba zachować równowagę. Skręcona kostka,
problemy z ojcem i gwałt. Należy mi się rekompensata.
- Jezu, Naru… Przeżyłeś tyle, że żeby wyjść na prostą
musiałbyś chyba wygrać w totka i dobrać się do Sasa. – palnął, lekko się
rumieniąc, kiedy zdał sobie sprawę, co powiedział.
- Ano, wiesz, to nie jest taki zły pomysł. – powiedziałem,
uśmiechając się szeroko.
- Ledwo co zostałeś…no wiesz, i już marzy ci się następny
chłopak? – zapytał, a uśmiech na mojej twarzy wyparował tak szybko i
niespodziewanie, jak wcześniej się pojawił.- Och, sorka. – rzucił przerażony. –
Najpierw gadam później myślę.
- Nie, masz rację. Ja… tak tylko gadam. Ale kiedy go
zobaczyłem za tymi kratami…
Ja… Pragnę być z nim, wiem to. – powiedziałem, mrugając
gwałtownie by odegnać cisnące się do oczu łzy. – Wiesz, myślałem, że po tym, co
się stało…będzie ciężko. I faktycznie jest, ale… - mruknąłem, przygryzając
dolną wargę. – on jest tego wart. – zakończyłem, wypuszczając z sykiem
powietrze.
Kiba mierzył mnie przez moment badawczym wzrokiem, po czym
skinął głową na znak, że rozumie.
- Kochasz go? – zapytał się, nagle odzyskując rezon.
Kocham?
- Ja… On… jest silny. Czuję się przy nim bezpieczny. Myślę,
że w jakiś pokręcony sposób jest wszystkim tym, czym ja nie jestem. Jest…logiczny,
roztropny, a przy tym spontaniczny i rozrywkowy. Pragnę go i…Kocham. –
powiedziałem, ale nie tak, jakbym odpowiadał na pytanie, ale jakbym głośno
myślał.
Kocham go. Kocham, kocham, kocham, kocham, kocham.
Kocham Sasuke Uchihę.
Kiedy sens tych słów doszedł do mnie, uśmiechnąłem się
promiennie.
- Kocham go. – powtórzyłem, patrząc się z zadowoleniem na
szczerzącego się do mnie Kiby.
- Witaj w rodzinie. – rzucił, mrugając parę razy.
- Ta, tylko teraz mu to powiem. – sarknąłem, siląc się na
beztroski ton.
- Nie marudź, będzie dobrze. – zapewnił, unosząc brwi.
- Eheeeee.
Nie prowadziliśmy dalej tej żenującej rozmowy. Padło,
przynajmniej z mojej strony, już wystarczająco wiele słów.
Wysiedliśmy na naszym przystanku i ruszyliśmy przed siebie.
Śnieg skrzypił nam pod butami. Przynajmniej dzięki temu nie panowała krępująca
cisza.
Kiedy tylko rozwiązałem sznurówki butów i je zdjąłem,
podążyłem za Kibą. Chłopak wprowadził mnie na strych i wysunął spod starego
biurka ogromny karton. Znieśliśmy go na dół i ruszyliśmy do salonu.
Rozpakowaliśmy karton, wyjmując i wydmuchując z kurzu wiele ozdób. Zaczęliśmy
wspólnie krążyć po domu i ozdabiać go w mikołaje, bałwanki i świąteczne
skarpety, manewrując między biegającymi dziećmi, którym udzielił się już teraz
nastrój świąt.
Potem był czas na rozwieszenie ostrokrzewów i jemioły.
Poszło nam to dosyć sprawnie.
- Zaraz wracam. – mruknął po chwili Kiba, chwytając ostatnią
jemiołę.
- Gdzie idziesz? – zapytałem zdziwiony, marszcząc brwi.
- Mam pewne przeczucie. – bąknął z bananem na ustach i
zniknął mi sprzed nosa.
Podparłem dłonie na biodrach i omiotłem kuchnię wzrokiem.
Czas uciekał, a nam pozostało jeszcze sporo do roboty.
Nie czekając na przybycie Kiby zabrałem się za robienie
krokietów.
***
- Padam na twarz. – zaanonsowałem, odkładając ostatniego
krokieta na stertę. Zegar na ścianie wskazywał pierwszą w nocy. – Nadal ich nie
ma. – rzuciłem.
Kiba podszedł do blatu, ciężko wzdychając.
- Też się martwię. Wiesz, myślę, że napiszę książkę. –
rzucił, kradnąc ze stosu krokieta i pakując go sobie do ust.
- Ta, jasne. Jaki miałaby tytuł? – zapytałem, głównie z
ciekawości, co tym razem wymyślił.
- Mój własny gejowolnik. – powiedział, strasznie z siebie
zadowolony.
- Gejowolnik?
- No od geja i niewolnika. – mruknął, znacząco ruszając
brwiami i sięgając po następnego krokiecika. – Ała! – krzyknął z oburzeniem,
gdy dostał po łapach. – Co ty, Strażnik Teksasu?
- Nie, twoja stara. – warknąłem, chowając talerz do lodówki.
Umyłem ręce i przetarłem wilgotną dłonią zmęczoną twarz. Po chwili ziewnąłem
tak przeciągle i szeroko, że mógłbym połknąć Kibę w całości.
- Chodź, naszykuję ci ręcznik i łóżko u Sasuke.
- Czemu u Sasuke? – zawachałem się.
- Bo go nie ma? – bąknął, jakby to było oczywiste. – Poza
tym, tylko w jego pokoju jest dwuosobowe łóżko. – dodał, znacząco unosząc brwi.
Biedak, nie mógł powstrzymać uśmiechu, który okazale wypłynął na jego okrągłą
twarz.
- Branoc. – rzuciłem, odbierając od Kiby ręcznik i pakując
się do łazienki.
- Mhm. Dobranoc. – powiedział śpiąco, ruszając schodami do
salonu.
Wziąłem szybki prysznic, rozczesałem włosy i w samych
bokserkach ruszyłem do pokoju Sasuke, modląc się o zachowanie powściągliwości w
jego łóżku. Swoją stroną, ciekaw jestem, jaką minę miałby Sasuke widzący mnie
dogadzającego sobie ręką w jego łóżku…
Potrząsnąłem głową próbując odpędzić…przyjemne myśli.
Padłem wymęczony dzisiejszym dniem na łóżko i przykryłem się
granatową kołdrą po czubek nosa. Było mi zimno.
***
Obudziłem się przytulony do ściany. W pokoju wciąż panował
mrok, a w kościach nadal czułem zmęczenie. Obróciłem się na drugi bok i
zamarłem.
Obok mnie, na plecach spał Sasuke.
Opuściłem powoli głowę na poduszkę. Mój nos prawie stykał
się z jego policzkiem.
Zacisnąłem dłonie w pięści, czując się nagle
bardzo…obnażony.
Mrużąc oczy dostrzegłem powolne, równomierne ruchy jego
klatki piersiowej, unoszącej i opadającej jak deska na morzu.
Uderzyła mnie ta nagła bliskość. Moje palce, dotykające jego
przedramienia, twarz przy twarzy, ciało przy ciele. Znowu poczułem się jak
niechciana szmata.
Sam Sasuke na szczęście miał na sobie białą koszulkę, jak na
wfie, co tylko spowodowało, że wyglądał…przesłodko. Jego czarne jak smoła włosy
rozlały się leniwie na poduszce, a na ustach panował delikatny uśmiech.
Doszedłem do wniosku, że wyglądał nieziemsko – choć przy tym tak zwyczajnie,
tak spokojnie.
Obrysowywałem przez chwilę wzrokiem jego pełne usta, mocno
zarysowaną szczękę, firankę rzęs spowijającą powieki. Dlaczego dopiero teraz
dostrzegłem, że jest tak…piękny. Jak idealny, marmurowy posąg. Jakby przez
najbliższe tysiąc lat nie miał się zmienić…
Zamarłem, gdy obrócił się na swój lewy bok tak, że teraz
leżałem z nim twarzą w twarz, a jego palce przejechały po moim roznegliżowanym
brzuchu, przez co wciągnąłem ze świstem powietrze. Bałem się je wypuścić przez
dłuższą chwilę, dopóki nie upewniłem się, że chłopak nadal spokojnie śpi.
Jego palce na moim brzuchu przepalały mnie na wskroś,
szamotały nerwy i tworzyły burzę w umyśle. Pod wpływem tej przypadkowej
pieszczoty pozwoliłem sobie przymknąć powieki, zapragnąłem jednak więcej i
więcej. Pragnąłem by mnie dotykał, całował i pieścił.
Ale to Sasuke… a ja jestem tylko jakimś głupim znajomym.
Uśmiechnąłem się lekko, obserwując jego powieki przesłonięte
czarną grzywką. W przypływie szaleństwa pozwoliłem sobie przeczesać ją swoją
dłonią, odganiając niesforne kosmyki z czoła.
Nie sądziłem że spanie z kimś w jednym łóżku może być aż
taką torturą. Chyba oszaleję z tęsknoty.
Zapragnąłem się przybliżyć, ale zbytnio się bałem, że się
obudzi i mnie odepchnie.
Odepchnie…
Odsunąłem się od niego powoli, klnąc na wszystkich bogów, że
jego palce nie spoczywały już dłużej na moim brzuchu. Wysunąłem się ostrożnie z
granatowej pościeli i wstałem z łóżka, podpierając się dłonią o ścianę.
Rzuciłem jeszcze raz spojrzenie na niego, po czym ostrożnie
opuściłem jego pokój.
Zszedłem powoli po schodach, zważając, by nie zaskrzypiały
pod moimi bosymi stopami.
Lekko zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem Kakashi’ego na
kanapie, oglądającego jakiś program o dzięciołach. Usiadłem cicho obok niego,
czując na skórze lekki chłód. Mogłem jednak ubrać koszulkę . . .
- Też nie możesz spać? – zapytał, popijając mleko z
zielonego kubka.
- Mhm. Zbyt dużo się ostatnio dzieje.
- To fakt. – przytaknął mi, odstawiając kubek na stolik obok
kanapy. – Chciałem ci podziękować. – powiedział, wbijając wzrok w telewizor,
widocznie lekko speszony. – Gdyby nie ty… - zaczął, ale mu przerwałem.
- Wiem. Żaden problem, naprawdę.
- Wszystko oddamy jak tylko…
- Nie. – zaprotestowałem, kręcąc głową. – Nie trzeba, i tak
ich nie przyjmę. Po prostu zrobiłem to, co uważałem za słuszne. – swkitowałem,
posyłając mu lekki uśmiech.
- Jeszcze raz dziękuję. – powiedział łamiącym się głosem.
Trwaliśmy chwilę w ciszy, dopóki z ust nauczyciela nie padło
pytanie.
- Czy ty…czujesz coś do Sasuke?
Serce zabiło mi szybciej, gdy tylko zdałem sobie sprawę z
powagi tej sytuacji. Jeśli powiem tak…czy wyrzuci mnie stąd?
Przygryzłem usta i cały czas milczałem, jak gdybym miał
nadzieję, że zapomni, że pytał.
Pokiwałem powoli głową, czekając na atak, który jednak nie
nastąpił.
Poczułem za to jak kładzie mi ciepłą dłoń.
Znaczyło to dla mnie więcej, niż mógłbym kiedykolwiek
pomyśleć. Zwyczajnie mnie zaakceptował. Nie potrzebowaliśmy wykrzykiwać słów,
zapewniać się itp.
Mój ojciec nigdy by tego nie zrozumiał. Nigdy nawet by nie
spróbował.
Westchnąłem, próbując opanować drżenie ciała. Byłem
napraaaawdę bliski płaczu. Kakashi coś szepnął, po czym przygarnął mnie do siebie
i zaczął uspokajająco głaskać po włosach. Podkurczyłem nogi pod siebie poddając
się i w końcu płacząc.
Przeżyłem katharsis swojego życia. I mimo, że nie byłem z
tego dumny, mimo że płakałem przy swoim nauczycielu, nie czułem się z tego
powodu źle. Czułem się…wolny. Tak wolny, jak od wielu lat nie miałem
przyjemności.
Chyba właśnie zyskałem przyjaciela.
Mruknąłem niewyraźnie, że pójdę się położyć bo rano będę
brzydko wyglądać, po czym wstałem z kanapy.
- Dobranoc. – rzuciłem jeszcze za siebie, stąpając na
pierwszy schodek.
- Słodkich snów, Naruto.
Wszedłem na palcach do pokoju Sasuke i powoli wsunąłem się
do łóżka, próbując nie wywołać skrzypienia.
Obróciłem się twarzą do ściany z zamiarem zasnięcia.
Wciągnąłem powietrze z sykiem, gdy poczułem jak ręką Sasuke obejmuje mnie w
pasie, a on sam przysuwa się do mnie i mruczy cicho. Jego klatka stykała się z
moimi plecami, a biodra delikatnie z moim tyłkiem, ku mojemu zawstydzeniu. Jego
skóra, tak przyjemnie gorąca przesunęła się po moim ciele, a dłoń spoczęła
ponownie na moim brzuchu. Westchnąłem cicho z przyjemności, marząc, by ta
chwila już nigdy się nie skończyła.
Kto by pomyślał że zaliczę łyżeczkę z Uchihą?
Świat wariuje…albo to ja.
Awwwe, takie słodkie! ^₩^
OdpowiedzUsuńJezu! Kocham te opowiadanie no!
Takie rozczulające i wzruszające! No matko boska ja Cię normalnie uwielbiam! ^^
To jest taaaakie słodkie <3 No po prostu CUDO!
OdpowiedzUsuńJa się dziwię, że jego ojciec jeszcze nic nie wie O.o
Haha, szczerze, może jestem straszna, ale ucieszyłam się kiedy powiedzieli o tym, że William może umrzeć xD
Piszesz genialnie! Uwielbiam czytać twoje opowiadania noooo :D