środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty trzeci


Rozdział dwudziesty trzeci

They won’t let me in, but I’m stronger than that
‘Cause you stole my eyes and I’ve never looked back
Boy, last night I forgot to mention
The way that I feel, the way that I’ll remember this
When we’re this young; we have nothing to lose
Just a clock to beat and a hand to choose.

- Ano, dobrze. No więc, co zamierzasz zrobić w kierunku Sasuke?

- Hmmm… Prawdopodobnie . . . nic. – sapnąłem, wywracając oczami. – Co mógłbym zrobić?
Geje mają najbardziej spierdolone życie na świecie, to fakt. Hetero nie powinni mieć problemu, z pokazaniem, że na kimś ci zależy. A w moim wypadku, albo mnie odrzuci, albo zwymiotuje mi na buty, albo mnie odrzuci, zwymiotuje na buty, i jeszcze wszystkim rozpowie. W dodatku, jest szansa, że ojciec wywali mnie z domu i skończe na ulicy, bez wykształcenia i jakichkolwiek perspektyw na moje dalsze życie.

- Albo przyciśnie cię jak William i weźmiecie się do roboty . . .

-  Ta. W takim razie, znajdzie się jeszcze parę dalszych prekognicji mojej domniemanej przeszłości. Albo jest gejem i mu się nie podobam, albo jest gejem i chciałby mnie tylko obrobić, albo jest Bi i woli nie myśleć o chłopakach, albo jest gejem, ale się przestraszy i mnie odrzuci, a ja rozczarowany popełnię zbiorowe samobójstwo wszystkich moich ,,ja’’ już po tym, jak dopadnie mnie schizofremia spowodowana ciężkim okresem dojrzewania.

- Albo przyciśnie cię jak William i weźmiecie się do roboty. . . – powtórzył silniej Kiba, wpatrzony maślanym wzrokiem w niebo.

- Naprawdę tak uważasz? Myślisz, że mam jakieś szanse? – zapytałem, ze źle skrywaną nadzieją w głosie.

Spojrzał się na mnie jakoś dziwnie. Ciężko znaleźć mi epitety, ale była to naprawdę dziwaczna mieszanka uczuć.
Przełknął ślinę tak głośno, że usłyszeli go chyba na drugim końcu świata.

- Może.

Może…
Brzmi lepiej, niż nigdy.
Brzmi lepiej, niż połowa słów, które mogłyby teraz paść.

Boże, poradź mi, cóż mam robić? Czy tak wiele od Ciebie wymagam?
Drobny gest by wystarczył, przecież nie proszę cię o rabunek wszystkich ludzkich serc, prawda?

- Zbliżają się święta . . . – podjął Kiba, po dłuższej chwili milczenia.

- W końcu. Mam już dość szkoły.

- Mhm. Czyli nie zrozumiałeś do czego pije?

- Do tego, że obiecałem spędzić te święta z wami. . .

- Trafiony, zatopiony. – mruknął, kiwając głową. – więc, masz swoją szansę. – rzucił, odchylając głową do tyłu i biorąc głęboki oddech.

Coś się we mnie skręcało na myśl, że niebawem . . .
To wszystko tylko się pogłębi.
Znów spędzę z nim wiele godzin, rzucając jakieś głupoty, wsłuchując się w jego śmiech i wlepiając spojrzenie w jego diabelskie tęczówki i marząc, by chociaż na mnie spojrzał.
Nie przyznam się przed Kibą, ale myślę, jakby to było…gdybym mógł choć raz trzymać jego dłoń w swojej. Gdybym mógł znów usłyszeć jego miarowy oddech przy uchu. Gdybym mógł dotknąć jego policzka, rozkoszując się jego bladą, nieskazitelną skórą.
Gdybym mógł poczuć to przyjemne ciepło w sercu, jak wtedy, leżąć w jego ramionach. Nie chcę już dłużej czuć tej całej samotności. Nie chcę budzić się z uczuciem beznadziejności, czekając aż ktoś mnie zapragnie dla siebie.

Nie chcę też dłużej czekać. Czuję, jak każdego dnia spalam się, w beznamiętnym wirze obowiązków i oczekiwania na kogoś, kto może nigdy nie sprostać moim wyobrażeniom.
Chcę tylko…być ważny. Czuć, że ktoś mnie potrzebuje, że jest jakiś większy sens w tym…wszystkim.

- I jak mam z niej skorzystać? Musiałbym chyba urżnąć się litrami wódki, żeby zdobyć się na odwagę. – mruknąłem, nadymając policzki.

- Ciężka sprawa.

- Mhm. – przyznałem. – Wiesz, nie sądziłem, że akurat w tobie znajdę takie oparcie. Dzięki, jesteś najlepszy. – powiedziałem, szturchając go w ramię.

- Wiem wiem. Nie ma za co. Może kiedyś też będę szukał emocjonalnego wsparcia, a jeśli nie będzie koło mnie dziewczyny, to kto lepiej mnie wesprze, jak nie gej?

- Musisz mi przypominać? – żachnąłem się, cicho chichocząc.

- Muszę. To coś normalnego, więc nie należy robić z tego nie wiadomo czego. Stereotypy rodzą kolejne stereotypy, dlatego wszyscy mają takie kompleksy.

Spoglądałem się na niego cierpkim wzrokiem, dopóki nie zapytał mnie czemu tak na niego patrzę.

- Staram się wyobrazić sobie ciebie w tęczowej koszulce, walczącego o prawa równościowe dla homoseksualistów.

- I co, jakby mi poszło?

- Bezkonkurencyjnie. – przyznałem, szeroko się uśmiechając. To niesamowite, jak jedna osoba może podnieść cię na duchu, nawet bez wielkiego wysiłku.

Kiedy doszliśmy do domu dziecka, na pożegnanie przytulił mnie, poczochrał mi włosy i w podskokach ruszył do domu, ja zaś kontynuowałem swoją tułaczkę dopóki nie zamknęły się za mną drzwi mojego mieszkania.

Oparłem się o nie plecami, unosząc głowę i oddychając ciężko. Ogromny ciężar spadł mi z piersi, pozwalając trochę jaśniej popatrzyć na otaczający mnie świat.

Wszedłem powoli po schodach, a kiedy niemalże znalazłem się w kuchni, usłyszałem szczęk zamykanych drzwi.
Unosząc w zdziwieniu brwi, okręciłem się na pięcie i poszedłem przywitać się z ojcem. Ale to nie był on. Bynajmniej, ze wszystkich najgorszych ludzi jakich znałem, musiał mi się trafić akurat William.

- C-co tu robisz? – wyjąkałem, widząc go opartego o orzechowe drzwi. Uśmiechał się do mnie szyderczo, ukazując dwa rzędy równych, białych zębów.

- Twój tato pozwolił mi na ciebie poczekać, ale musiał wrócić po coś do pracy. Nie gniewasz się, że zostałem?

- Ja…

- Tak myślałem. – przyznał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mi natomiast sytuacja nie podobała się coraz bardziej, szczególnie przez kolejne kroki stawiane przez Williama, w moim kierunku.

- Ostatnio ktoś nam przerwał. – przyznał, przekrzywiając głowę.

Czułem jak do mojej twarzy napłynęła krew. Odruchowo zacisnąłem dłonie w pięści z taką mocą, że przez zamknięte powieki wciąż widziałem swoje pobielałe kostki.

- Nie cieszysz się? Pomyślałem, że skorzystamy z okazji i spędzimy trochę czasu razem . . . chciałbym cię lepiej poznać. – mruknął, przygryzając lubieżnie dolną wargę i spoglądając się na mnie przymrużonymi oczami.

- Nie! – warknąłem. – Masz stąd natychmiast wyjść! – stwierdziłem stanowczo, celując palcem w drzwi.

W paru susach dotarł do mnie, przyszpilając moje dłonie do ściany, i uciszając moje protesty pocałunkiem.

- N-nie. – jęknąłem mu w ustach, próbując go od siebie odepchnąć, jednak pozostawał silniejszy ode mnie.

- Tylko raz, kotku. – syknął, zjeżdżając pocałunkami do szyi, gdzie następnie zrobił mi malinkę.

- Jesteś mój, rozumiesz? – zapytał głosem, jakim mówi się: ,,jesteś szmatą, zjadłeś mi wszystkie frytki!’’.

Ale, wracając do gwałtu na mojej osobie.

Wciąż nie dawałem mu za wygraną.
W akcie desperacji splunąłem z odrazą na jego rozpogodzoną twarz, przez co nie było mu już tak do śmiechu.
Warknął jakieś przekleństwo, uderzając mnie pięścią w brzuch. Wydałem z siebie zduszony jęk.

Jak bardzo chciałbym, żeby wrócił mój tato. . .
Jak bardzo chciałbym, żeby wszedł tu Kiba, Sasuke, ktokolwiek.

- Sasuke. – wyjęczałem niewyraźnie, a żółć napłynęła mi do ust.
Miałem ochotę krzyczeć, jednak nie miałem siły.

Próbując się wyrwać, podhaczyłem sam siebie i upadłem, uderzając głową o drewniany schodek. Moment, w którym odzyskałem przytomność, był chyba najgorszym z przeżytych chwil.

Aktualnie leżałem na swoim łóżku, przywiązany do niego za kostki u nóg i nadgarstki.

- O, już się obudziłeś. To dobrze, szkoda było tracić czas. – mruknął, nachylając się nade mną.

Dopiero teraz zreflektowałem się, że był bez koszulki, ja natomiast. . .
Nie miałem na sobie nic.
Pisnąłem cicho, czując, jak do mojej twarzy napływa krew.

Czułem…co czułem?

Była to dziwna mieszanka zażenowania, żałości, brudu i…podniecenia, ku mojej porażce.

A więc to dziś umrę.

Widziałem w jego oczach zwierzęce pożądanie, coś, czego chyba nigdy nie wyrwę ze swojej pamięci.

Łkałem cicho, kiedy całował moją klatkę piersiową i brzuch, a nawet wtedy, kiedy ssał mojego sutka, mrucząc przy tym cicho.

- Dlaczego? – zapytałem, krztusząc się własnymi łzami.

- Mówiłem już. Podobasz mi się. – przyznał, przejeżdżając dłonią wzdłuż mojej szczęki.

- Każdy, kto ci się podoba musi przez to przejść? – wyrzuciłem z siebie oskarżycielsko wzdrygając się, gdy jego miednica szturchnęła przez spodnie moje przyrodzenie.

- Nie. Ty musisz.

- O-och… - wyjąkałem rezolutnie.

A włóż sobie w dupe taką nagrodę!

Kiedy pocałował mnie w usta, miałem ochotę odgryźć temu sadyście język.

- Jesteś taki piękny… - szepnął, a jego oczy błyszczały.

- Więc dlaczego mi to robisz? – szepnąłem, głosem zalanym przez potężne emocje.

- Nie dałeś mi wyboru. – skwitował, uśmiechając się delikatnie, jeśli w ogóle William i ,,delikatnie’’ to nie oksymoron*.

- Nie dałem, bo nigdy nie zapytałeś…

- Czy to by coś zmieniło? – warknął, przejeżdżając paznokciami po moim prawym boku.

Próbowałem grać na czas, co niekoniecznie miało się dla mnie dobrze skończyć. Oby tylko tato zdążył wrócić.

- Nie dałeś mi szansy, nie dałeś szansy nam. – mruknąłem, starając się nadać odpowiedni, delikatny ton mojej wypowiedzi.

- Bzdura. Nawet nie chciałeś na mnie spojrzeć. – wypluł z siebie, a jego oczy pociemniały.

Podciągnąłem nosem, czując piekące mnie łzy.
I tak, gwiazda jazdy figurowej, jeden z najlepszych uczniów liceum, rozchwytywany przez tłumy i ulubieniec grona pedagogicznego, kończy na swoim własnym krzyżu, przybity do niego, z głową zwieńczoną wieńcem poniżenia i bólu.
Jedyna różnica jest taka, że ja nie zmartwychwstanę.

Powinienem rzucić coś w stylu ,,Boże, przebacz mu, bo nie wie co czyni’’, ale najzwyczajniej w świecie chciałbym…

- Smaż się w piekle, szmato. – syknąłem, kiedy zsunął z siebie spodnie.

1 komentarz:

  1. Co za cham! Chociaż nie jest gorszy od SasuSaku ;-; o nie nie! Nikt nie będzie stawał na drodze do SasuNaru!
    Co za przeżycie! Jezu weź tego Williama w dupe se wsadź i zamaczaj w niedoszłej lini kosmetykó Naruto... proszę! Zaczne chodzić do kościoł XD haha nie no czytam dalej ^^

    OdpowiedzUsuń