środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dwunasty


Rozdział dwunasty

So why does your pride make you run and hide
Are you that afraid of me?
But I know it's a lie what you keep inside
This is not how you want it to be

So baby I will wait for you
Cause I don't know what else I can do
Don't tell me I ran out of time
If it takes the rest of my life

Baby I will wait for you
If you think I find it just ain't true
I really need you in my life
No matter what I have to do
I'll wait for you

Puk Puk Puk Puk

Kiedy tylko po domu rozniósł się hałas stukania piąstką w drzwi, natychmiast zerwałem się z łóżka.
Zbiegłem szybko na dół i dopiero pod drzwiami zdałem sobie sprawę z faktu, że jestem ubrany w moją błękitną piżamkę, z włosami w totalnym nieładzie.

- O, Sasuke. Siemka. – usłyszałem głos taty. Widocznie mnie uprzedził i już otworzył drzwi naszemu gościowi. Szybko, poprawiając w trasie włosy, popędziłem na górę do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko, niby to w lekkiej pozie czytając książkę.

- Przynoszę Naruto jego zeszyty. – usłyszałem typowy dla bruneta cichy pomruk.

Po chwili usłyszałem ciche pukanie o drzwi mojego pokoju.

- Proszę. – krzyknąłem, siląc się na ,,luzik’’

- Yo. – Zagruchał wesoło, co szybko się zmieniło, kiedy wyraźnie zdębiał, gdy tylko mnie ujrzał. – Eeeee?

- Siemka. – powiedziałem, próbując rozgryźć ten…..nietypowy dla niego wyraz twarzy.
Był wyraźnie zarumieniony, wzrok miał opuszczony, usta zaciśnięte, a co gorsza – jego ręka drgnęła spazmatycznie dwa razy, bez wyraźnej przyczyny.

- Eeee…Wszystko okey? – zapytałem.

- Mhm. – Przyznał, jeszcze ciszej niż poprzednio. – Mam twoje zeszyty.

- Super. – powiedziałem, wstając z łóżka i podchodząc do niego. Po chwili wyjął drżącymi rękoma zeszyty ze swojej granatowej torby na ramię i podał mi je.

- Na bank wszystko w porządku? – zapytałem, kładąc mu rękę na czole. – Boże, Sasuke, jesteś strasznie gorący! – zdumiałem się buchającym od niego ciepłem.
- Kurde, może ja cię zaraziłem. – przestraszyłem się nie na żarty.

- Eee… Yyyyy.

- Majaczysz człowieku.

- Biegłem do ciebie, nic takiego. – zapeszył się, trąc kolanem o kolano.

- Kurcze, musiałeś się trochę mnie przestraszyć przez tego esa. Sorki, może faktycznie trochę przesadziłem.

- Spoko. – mruknął, pociągając nosem i wzruszając ramionami. – Masz fajny pokój. – dodał po chwili, spoglądając na zdjęcie mnie i mojej matki w drewnianej ramce, stojące na moim biurku.

Mój pokój, wbrew pozorom, nie był wcale duży. Duże, granatowe łóżko przy bocznej ścianie, z którego godzinami obserwowałem nocą niebo. Wspominałem, że mieszkam na piętrze? Mój pokój ma lekko krzywy sufit, przez dach. Dlatego niebo zawsze towarzyszy mi, kiedy zasypiam.
Ściany w błękitnych kolorach, jasne meble i dużo, dużo, dużo książek, gazet, bransoletek (które nałogowo zbieram), części garderoby, rozwalonych niemal po całym pokoju.

- Yyy. Sorki za bałagan.

- Luzik, nie jest źle. Przecież widziałeś, co się dzieje u Kiby. – zachichotał.

- Zostaniesz na kolacji? Zamawiałem pizzę z tatą, zaraz powinna dotrzeć.

- Nie chcę się narzucać. – sapnął, trzepocząc rzęsami.

Kurde, czasami wydawał się być taki….delikatny.

- Spoko, żaden problem.

- Skoro tak mówisz.

***

Po drobnej pomyłce dostarczyciela pizzy, otrzymaliśmy w końcu to, na co czekaliśmy. Oczywiście, Sasuke tak samo jak ja nie lubi pieczarek i cebuli, toteż podzieliłem się z nim moim kawałkiem. Nawet udało się porozmawiać mu z moim ojcem, mimo iż udzielał odpowiedzi….nadmiernie skromnymi zdaniami.
Ojciec jednak, jak to oboje mamy w naturze, nie poddawał się łatwo i na sto pytań, miał 50% frekwencje w udzielanych odpowiedziach.

W tym wszystkim było złe to, że – oczywiście, do czego zdążyłem się już przyzwyczaić – zadzwonili do niego z pracy.
Zawsze dziwiłem się, jak bez choćby godziny snu, potrafił ustać z 60-70 godzin na nogach.
Właśnie stałem pod drzwiami, a mój tato jak zwykle mocno uścisnął mnie przed wyjściem do pracy.

- No to naraska chłopaki. Nocujesz u nas Sasuke, czy będziesz się włóczył po nocy do domu?

Lewa brew bruneta podniosła się jak na zawołanie do góry. Widocznie się spiął, a było jeszcze gorzej, gdy tylko jego wzrok powędrował do mnie. Wzruszył tylko ramionami, nawet nie wyciągając rąk z kieszeni.

Usłyszeliśmy klakson samochodu kolegi ojca, który także pracował w tej samej firmie.

- Dobra, to jak coś to Naru wszystko ci pokaże. Pa! – krzyknął i już go nie było.

- Pa! – rzuciłem za nim, po czym przymknąłem usta i spojrzałem na Uchihę spode łba. – Co jest znowu nie tak? – zapytałem, może trochę za ostro.

- Nic. Nieważne. – rzucił. – co robimy? – zapytał w końcu, widocznie próbując zmienić temat.

- A nocujesz dzisiaj u mnie? – kontratakowałem pytaniem.

- A mam u ciebie nocować?

- A chcesz?

- A ty chcesz? – zapytał, unosząc jeszcze drugą brew i jeszcze mocniej się spinając.

Jest straszszszsznie dziwny!

- Może. – odparłem, ruszając na górę.

- No to może u ciebie nocuję. – rzucił jeszcze, podążając za mną.

- To co chcesz robić? – zapytałem, odwracając się do niego dopiero w salonie.

- A ty? – kontratakował.

- Ja to co ty… Więc co robimy? – zapytałem, z nadzieją na litość z jego strony. Nie mogłem się bardziej pomylić.

- Obojętnie – mruknął, wzruszając ramionami, w typowym dla siebie odruchu.

- Geeeez, bardziej zdecydowanym od ciebie…to chyba nie jest trudno być.

- Dzięki. – bąknął, nadymając policzki.

- Chodź, znajdę coś na PSa. – machnąłem ręką i zacząłem podczepiać kabelki do konsoli.


***

Siedzieliśmy już trzecią godzinę przy kolejnej z rzędu grze. Tym razem trafiła się nam jakaś wyścigówka.
Z sześciu gier w jakie zagraliśmy, ani razu nie udało mi się wygrać.
Pieprzony drań ma talent do wciskania guziczków….(zboczeńcy! xD)

- Yeah! – rzuciłem, po raz pierwszy wygrywając. – Kto jest królem! Kto jest królem?! Mua! – krzyczałem, tańcząc jakiś para-podobny taniec pogo.  – Jestem King Bruce Lee Karate Mistrz!

Przystopowałem dopiero, kiedy zrobiłem pełen obrót dookoła własnej osi i moje oczy spoczęły na ślepiach drania.

- Ty!! Ty!

- Ja? – zachichotał.

- Ty się perfidnie śmiejesz!? Wkręcasz mnie? – zapytałem, szukając ukrytej kamery.

- Nie, nie wolno się już śmiać?

- Nooo….Myślałem, że z uśmiechem będziesz wyglądał głupiej, ale nie jest źle.

- Yyyy. Traktuje to jako komplement.

- Mhm. Masz bardzo ładny uśmiech.

- Tiaaaa….

- Dobra, chodź obejrzymy jakiś film, mam już dosyć przegrywania z tobą. – rzuciłem, prostując kolana.

Powoli powlókł się za mną, powłócząc nogami.


Naszym targetem stała się sofa, którą rozsunęliśmy i spoczęliśmy na tym zaimprowizowanym dwuosobowym łóżku.
Wybrałem pierwszy lepszy film, wsunąłem do DVD i włączyłem. Co prawda popcornu to nie było, ale i tak było całkiem fajnie. Dopóki nie urwał mi się film, znaczy, dopóki nie straciłem świadomości…
A kraina morfeusza już na mnie czekała, z wyciągniętymi ramionami.

***

- Naruto, wstawaj. – usłyszałem cichy szept, tuż przy uchu.

- Jeszcze pięć minut, mamo. – powiedziałem, wtulając się w nią mocniej.

- Pochlebiasz mi. – usłyszałem szyderczy głos. Kiedy otworzyłem oczy, wszystko wydawało się być rozmazane. Dopiero po chwili zorientowałem się, że, o ironio, kolejny poranek witam w ramionach Uchihy.

- Przez te pobudki z tobą w jednym łóżku, zaczynam się o siebie niepokoić. – powiedziałem, sprawdzając czy nie mam nacięć i czy wszystko jest na swoim miejscu. W dzisiejszych czasach, za takie nerki jak moje, można by wyciągnąć okrągłą sumkę.

- Ty? To ty pierwszy padłeś, rzucając mi się w ramiona.

- Jassssne. – rzuciłem, chociaż wiedziałem, że chłopak ma rację. – Dobra, chrzanić to. Co tym razem zrobisz mi na śniadanie?

- Hmmm… Może jajka?

- Mogą być. I tak dobrze wiem, że nic innego nie umiesz.

- Jakiś ty wyrozumiały! – krzyknął, prawie radośnie, rozbijając mi kokoska na głowie.

- Auuu – jęknąłem, rozmasowując bolące miejsce.

- Chodź, pomożesz mi. – powiedział, pomagając mi wstać.

***

- Idę wziąć prysznic – rzuciłem, podnosząc się z krzesła. Wstawiłem naczynia do zlewozmywaka i ruszyłem na górę.
Znowu miałem niezbyt dobry humor. Trochę się pokłóciliśmy, już nawet nie pamiętam o co.

- Zaczekaj! – rzucił za mną i dobiegł do mnie. Staliśmy na schodach. Stał jeden schodek niżej ode mnie, toteż mieliśmy oczy na prawie równym poziomie, mimo iż jest ode mnie nieco wyższy. – dlaczego ty taki jesteś? – warknął.

- To znaczy jaki? – rzuciłem zdawkowo.

- Dobra, przyznaję. Masz super chatę, masę kasy, spoko ojca, fajne ciuchy, różne fajne gadżety, jesteś przystojny, mądry, inteligentny, wystarczająco silny by nie palić pić i tym podobne rzeczy. Ale dlaczego, kurwa twoja mać, traktujesz mnie, jakbym był kimś gorszym? Cały czas patrzysz się na mnie jak na śmiecia, a ja nie potrafię tego znieść! – wybuchnął, spoglądając mi zadziornie w oczy. Jego klatka unosiła się i opadała urywanie szybkim tempem, a szczęka była zaciśnięta do granic możliwości, przez co jego rysy, wyjątkowo delikatne, nabrały ostrego charakterku.

- Ja…Nie wiem co mam powiedzieć. – wydukałem, pozostawiając na moment otwarte usta. – Ja…Ty… Ty nie jesteś kimś gorszym. – palnąłem, zanim na nowo straciłem mowę.

- Ja to wiem, ale zdaje się, że ty myślisz inaczej. – warknął.

- To nie tak. Kurde, Sasuke. Dlaczego tak to komplikujesz?

- A widzisz? Znowu wszystko zwalasz na mnie. Wiesz, może nawet mi, przyznaję, ale tylko troszeczkę, zależało żeby cię poznać, żebyś mnie polubił. Ale coraz mniej mi się podobasz, stary. Myślisz, że jak ojciec daje ci kasę, to możesz pomiatać ludźmi?

- Kiedy ja tobą pomiatałem?

- Cały czas sobie ze mnie żartujesz. Mówisz do mnie, jakbym był śmieciem. Daruj, ale nie chcę takiej przyjaźni.

-  Więc….co mógłbym zrobić, żebyś zmienił o mnie zdanie? – rzuciłem, czując jak gardło zamyka mi się brutalnie, łamiąc serce, które aktualnie w nim stało.

Dlaczego to tak przeżywam?

- Chyba nic. – rzucił, ześlizgując ze mnie wzrok. – Będę jednak się zbierać. – palnął, po czym skierował się po swoje buty.

Odprowadziłem go do drzwi. Wodziłem za nim wzrokiem, spoglądając na jego dłonie, które sznurowały białe trampki. Nie mam pojęcia co się ostatnio ze mną dzieje, ale serce tak strasznie kołatało mi w piersi, ręce drżały mi jakby trzymały młot pneumatyczny, a do oczu napłynęły mi łzy. Chciałem chociaż się pożegnać, ale gardło tak strasznie bolało, ściśnięte do granic możliwości, że tylko jęknąłem, kiedy usłyszałem trzask domowych drzwi.

Długo siedziałem, wpatrując się w te drzwi, wbijając w nie swój mętny wzrok i skubiąc palcem wskazującym i kciukiem prawej ręki dolną wargę, teraz okropnie piekącą.

Cholera!

***

Apatia rozciągała się od czubków moich palców po sam nos.
Stan goryczy i żalu obejmował mnie czule swoimi ramionami, a gorzka prawda o samym sobie, wypowiedziana z ust, wydawałoby się, nic nie znaczącego dla mnie człowieka, wtargnęła teraz w moją przestrzeń, zmuszając mnie do patrzenia jej prosto w oczy.
Paraliżujący strach, który odczuwałem, podejrzewam, że brał się z możliwości, że słowa wypowiedziane z miękkich ust Uchihy mogły zawierać tylko prawdę.
Czy naprawdę stałem się tak samolubny i tak zapatrzony w samego siebie?

Niepotrzebnie zadałem sobie to ostatnie pytanie – było ono czysto retoryczne. Bo w głębi duszy, każdy z nas nie potrzebuje prowadzić dialogu z samym sobą. Wymuszone własne myśli są bowiem zbyt wolne. To, co niektórzy nazywają sercem i duszą, ja nazywam raną.
Ta rana wiedziała, że dzieje się ze mną źle, jednak nie ma ona kontroli nad moim ciałem. Rana i rozum powinny współdziałać, a jak przystało na mnie, czyli totalnego dupka – myśli przejęły kontrolę nad sercem.

Ojciec zawsze powtarzał, że mam wielkie serce. I to także miało być przeze mnie odziedziczone po matce. Może gdzieś na zakręcie, przypadkiem, zgubiłem to wielkie serce?
W takim razie, gdzie szukać, by znów je odnaleźć? By je odzyskać?

Smutne oczy w lustrze, należące do mnie, spoglądały same w siebie. Nie widziałem tam tego, czego tak bardzo mocno szukałem. Nie było tam… mnie.

Opadłem na łóżko w moim pokoju, spoglądając na sufit z zaciekawieniem, jakiego szukać u ośmiolatka, który pierwszy raz w życiu spróbował czekolady.

Nawet, co prawda późna, wizyta ojca w domu nie sprawiła mi przyjemności i nie wyciągnęła mnie z tego psychicznego dołka.

Widział, że coś jest ze mną nie tak, bo raczej nie dało się tego nie zauważyć. Mimo wszystko jednak postanowił dać mi święty spokój, za co byłem mu ogromnie wdzięczny.

W wirze tych wszystkich uczuć i zbędnych myśli, uciekłem do, zdawałoby się, jedynego punktu ucieczki. Zamotałem się w książkach traktujących o biologii i zeszytach z pracami domowymi, rozwalonymi po całym łóżku.

Jutro i tak będę musiał na niego patrzyć. Zdawałoby się po tym zdaniu, że straciłem do niego wszelką sympatię, jednak było inaczej. Lubiłem go jeszcze bardziej, co tylko potęgowało mój ból. Nie chodziło mi o to, że będę musiał na niego patrzeć, tylko o to, że on będzie patrzeć na mnie – czego, prawdę powiedziawszy, bałem się najbardziej.

Smutne, jak bardzo ludzie przyzwyczaili się do ranienia drugiego człowieka.

Prawdopodobnie nie znacie uczucia, gdy ktoś robi wam lewatywę zardzewiałym drutem kolczastym – i ja na szczęście go nie znam, ale w tej oto chwili, postawiłbym wszystko na to, że uczucia towarzyszące mi w tej chwili całkowicie dorównywały bólowi sponsorowanemu przez  wyżej wymienioną przyjemność. 

4 komentarze:

  1. Jeju, wszystko się rozwaliło... Chociaż wiedziałam że tak będzie to jestem zaskoczona o_O
    Co za ;-; Idę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko super, fajnie, ładnie... znaczy się źle bo im się wszystko zepsuło, ale ciekawi mnie jedna rzecz : Jakim cudem on miał zdjęcie jego i jego matki skoro ona zmarła przy jego narodzinach?! Wytłumacz mi to.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sory że się czepiam, ale "Jeszcze pięć minut, mamo.", czemu on powiedział "mamo"?Skoro, totalnie nie miał jak wyrobić sobie takiego nawyku, skoro nie miał mamy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam że w pewnym momencie ich relacja na chwile letnie w gruzach, a.mimo to jestem tym strasznie przygnębiona... Lecę czytać jak Naruto postanowił to naprawić ;)

    OdpowiedzUsuń