środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dziesiąty


Rozdział dziesiąty

And I know this might sound
Like I'm screaming out for help,
But every single time you said the line:
"I promise you" I know that you lied.

Don't kiss this goodbye
I wish that I would of waited for you
I'm waiting for you.
And don't kiss this goodbye
I wish that I would of waited for you
I'm waiting for you

- Już nie mogę ! – Zawyłem, mocno obżarty jajecznicą a’la drań. – Następnym razem zrobisz dwa razy tyle, żebym mógł sobie zapakować do domu.

- Dania na wynos?  - mruknął, unosząc brwi. Cały czas grzebał w śniadaniu i prawie nic nie ruszył. Chyba czymś się martwił. Nie moja sprawa – toteż nie pytałem.

- Przesada. Raczej jajka na wynos. – zarechotałem głośno, na co on tylko westchnął.

- Jak sobie chcesz. – mruknął zrezygnowany.

- Ey, no co jest? Zbyt łatwo przychodzi mi obrażanie ciebie, kiedy się nie odgryzasz. Weź się ogarnij czy cuś.

- Mhm. – mruknął, wstając z krzesła.

- Daj, ja posprzątam. – wypaliłem, podnosząc się gwałtownie z krzesła i zbierając talerze.

- Okey, ja idę wziąć prysznic.

- Mhm.


***

Zmywałem naczynia. Wiecie…ze wszystkich prac domowych, zmywanie naczyń jest….katastrofalne w skutkach w moim wykonaniu. Więc tym bardziej się starałem, żeby śliskim talerzem nie wybić okna czy czegoś podpalić.

Zapytacie – jak można podpalić cokolwiek mokrym talerzem?
Ano….Ja bym potrafił.
Tylko proszę się nie śmiać.

- Ups!

- Uuuups? – zapytałem, obracając się do źródła dźwięku.

Przyglądał mi się uważnie, na oko, siedmiolatek, z kasztanowymi włosami. Miał na sobie lekko za dużą bluzę, w bordowo – czarnych plamach, z kapturem i lekko przetarte na kolanach czarne jeansy. Włosy miał podobne do mnie – to znaczy, rozwalone w każdym kierunku, o podobnej długości.

- Yyyy.

- Yyyyy? – zapytałem, już nie lekko, rozbawiony.

- Hmpf! – powiedział, podbiegając do szafki i sięgając po kartonik z sokiem.
Zrobił to bardzo ostrożnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Jestem Naruto, a Ty? – zagadnąłem wesoło. Wyglądał raczej na lekko przestraszonego.

- Kami.

- Cześć Kami. – palnąłem, szeroko się uśmiechając. Dzieciak tylko rozszerzył oczy do wielkości talerzy i uchylił lekko usta. Nie mogłem się powstrzymać, żeby się w głos nie roześmiać.

- Cześć Naruto. – rzucił już swobodniej, wskakując na krzesło i machając nóżkami w powietrzu, cały czas uważnie mi się przyglądając.

Może jednak trochę się pomyliłem. Albo tak szybko akomodował się w nowym towarzystwie, albo jest odważniejszy niż myślałem.

- Czemu jesteś taki zdyszany? – zapytałem, z braku wspólnych tematów.
Wydawał się fajny. Zupełnie jak ja, w jego wieku. Tato zawsze narzekał, że jestem w setkach miejsc w tym samym czasie.

- SZPOOOOOOON! To SZPOOOOON! – usłyszałem głośny krzyk ze strony schodów.
Kami tylko pisnął głośno, podbiegając do mnie i chowając się za mną, szarpał za nogawkę moich….bokserek.

Zajebiście, może jeszcze mi je zsuniesz?

Po chwili do kuchni wbiegło źródło przeraźliwych krzyków. Kiba, trzymając się za dłoń z zagiętymi palcami wbiegł do kuchni, rozglądając się za, najpewniej, Kami’m.

- Aaaaa! To szpon ! – załkał chłopczyk, a kiedy Kiba się ze mną zrównał, urządzili sobie wyścig dokoła stołu. Co chwila wybuchały na przemian krzyki ,,SZPOOOON’’ i jęki zdyszanego dziecka. Całemu akustycznemu klimatowi towarzyszyły także salwy mojego śmiechu, kiedy nie mogłem się opanować.
Zgadnijcie…Co najbardziej mnie śmieszyło?

 Kiba

Aktualnie dobierał się do chłopaka, co chwilę próbując go złapać i trzeba przyznać, że ten dzieciak naprawdę był dobry w uciekaniu. Pewnie to nie jest pierwszy raz, kiedy ktoś z piskiem ucieka od Kiby.

Na samą myśl o uciekających z przerażeniem ludziach, roześmiałem się jeszcze głośniej niż poprzednio. W tym czasie spanikowany Kami został dorwany przez silne ręce Kiby. Chłopak szybko podrzucił go w ramionach i narzucił sobie na ramię tak, że nogi i głowa zwisały Kami’emu po obu stronach barku Inuzuki.

- HA!

- Huhu, pedofilia górą. – zarechotałem głośno.

- Hmpf! Jaka znowu pedofilia, toż to mój brat jest.

- Brat? Masz na myśli, że oboje jesteście z domu dziecka, czy… że brat brat?

- Że brat brat. No mały, spadaj do siebie. – powiedział, opuszczając chłopca na ziemię. Ten, jak na zawołanie, czmychnął na górę, pokonując po trzy schodki naraz.

- Brat brat?    

- Kurde pacanie, mówię przecież, że brat brat.

(Te powtórzenia, to zabieg celowy. – dop. Blue)

- Dobra, tylko nie wyjeżdżaj mi tutaj z pacanami.

- Znam naprawdę dużo przezwisk, uwierz, pacan zalicza się do tych łagodnych.

- Huh.

- Nooo. – odparł, opuszczając tyłek na krzesło i ciężko przy tym sapiąc. – Jakieś plany na dzisiejszy dzień? Ewentualnie na noc? – mruknął. Drugie zdanie wypowiedział tak cicho, że prawie nie usłyszałem.

- Na noc? Co ma niby być nocą?

- Eeee….nic? Myślałem o jakimś party czy coś, ale jak nie chcesz, to nie zmuszam. Zresztą, ty chyba nie pijesz, nie?

- Nooo. Tobie też przydałoby się odstawić. Nie wiem czy szare komórki się odnawiają, ale warto spróbować z tobą, bo gorzej już nie będzie, nie sądzisz?

- No wiesz? Mówić takie rzeczy…. I to jeszcze o kimś mojego pokroju.

- No właśnie, TWOJEGO pokroju.

- Dobra, nawet jak pójdę na to party, to ciebie i tak nie wezmę.

- Och…Jakaż szkoda. – odparłem sarkastycznie, po czym oklapłem na siedzenie naprzeciwko niego. – I co z żelazkiem?

- Ż - żelazkiem?.......Aaaaa ! N… no tak, żelazko! – wydukał, wpuszczając na twarz lekko….pruderyjny? uśmiech. – Pewnie gorzej niż u ciebie? – zachichotał.

- Wiesz… Coraz rzadziej cię rozumiem.

- Nikt mnie nie rozumie! – wybuchnął, lekko łkając. – Idę się pociąć suchą bułką, zaraz wracam.

- Co do tego niezrozumienia….ćpasz coś?

- Och, mój drogi! Upajam się miłością tego domu! – krzyknął, robiąc piruet na piętach i wyskakując z kuchni.

W tym momencie, tylko jedno wytłumaczenie nachodziło mnie na okrągło:

To po prostu jest Kiba… Żadne prochy, żaden alkohol czy choroba genetyczna… To po prostu jest… Kiba!

Kichnąłem. Przez moment byłem pewien, że siła, z którą uszło ze mnie powietrze, zerwała firanki w kuchni, przewróciła wszystkie naczynia i nawet zerwała kafelki z podłogi, ale na szczęście nie dojrzałem żadnych poważniejszych szkód przeze mnie wyrządzonych.

***

Dorwałem się do jakiejś gazety. Z kawą w ręku czytałem kolejną stronę, o nastolatkach uprawiających seks z psami, nekrologach, w których głównymi bohaterami byli coraz młodsi ludzie, serii powodzi i reklamy…wibratorów?

Siorbnąłem sobie łyk kawy. Przyjemnie rozpaliła mnie od środka. Mój tato uważa, że cappuccino to wcale nie kawa. Pieprzyć go, kawa to kawa.
On na okrągło pija jakieś czarne siekiery, od których wszystko się w bebechach przewraca.

Odłożyłem gazetę w momencie, kiedy do pomieszczenia wszedł Sasuke. Miał na sobie opinający biały podkoszulek i luźne jeansy. Bose stopy i zmierzwione, wciąż mokre włosy.

- Yo.

- Wiesz, długo zastanawiałem się nad czymś. – zacząłem.

- Nad czym? – zainteresował się. Z tym, dla niego codziennym, uniesieniem brwi, wyglądał co najmniej…uroczo.

- … No przecież mówię, nad czymś… - zachichotałem.

- No ale….to ,,czymś’’ jest?

- Jak udaje ci się tyle wytrzymać z Kibą?

- A co, znowu odpieprza jakieś szopki?

- Nooo.

- Norma. Da się przyzwyczaić. A jak nie, to w potylicę trzeba strzelić mu, wtedy się uspokaja. – zaśmiał się.

- Ładnie się śmiejesz….

- Yyyy. Ta, dzięki. Łazienka jest wolna, naszykowałem ci tam ręcznik, ten pomarańczowy. Dasz sobie rade?

- A jeśli nie dam? – zapytałem, marszcząc brwi w zapewne dziwnym grymasie.

- To Kiba chętnie ci pomoże. – palnął, co poskutkowało moim głośnym śmiechem.

- To jednak dam radę sam.


***

Oparłem głowę o chłodne kafelki, podczas gdy gorące krople wody zmywały trudy wczorajszego dnia. Dopiero teraz tak naprawdę poczułem, jak bardzo jestem wykończony.
Przygarbiwszy ramiona, cicho westchnąłem.

Wiecie co było najgorsze?

To, co było najlepsze zarazem.

Cały dzisiejszy dzień spędziłem w domu pełnym wrzawy, pełnym osób. Przyzwyczaiłem się już do samotności. Do tego, że na okrągło wszystko robiłem sam i nigdy nie mogłem liczyć na pomoc innych.
A tutaj, wszystko jest dla mnie… magiczne. Jestem totalnie oczarowany tym domem i ludźmi, których tutaj poznałem. Idąc do łazienki przebiegło koło mnie stado dzieciaków. Wiecie co bym oddał za to, żeby chociaż czasami nie być samemu?

Tak cholernie zazdrościłem Kibie i Sasuke. Oczywiście, ja miałem ojca, ale wolałbym mieć taki dom i ojca razem.

Ponownie westchnąłem, gdy po plecach przeszedł mi przyjemny dreszcz.

***

Hm, ten zapach jest nawet przyjemny…. Nigdy w życiu nie widziałem marcepanowego żelu do kąpieli i szamponu. Szał macicy na ulicy.

Wiecie co? Uważałem, że to brak rodziny jest najgorszy…w obecnej chwili uważam, że to brak ubrań jest najgorszy. Niby Sasuke naszykował mi ręcznik, ale jakoś o ciuchach zapomniał.

- O, Naruto. Nareszcie wyszedłeś. Słuchaj, wolisz komedie, czy horror? Albo może jednak wolisz się ubrać – zapytał mnie Kiba, kiedy tylko minąłem jego pokój. Obróciłem się na pięcie i spojrzałem na niego spode łba.

- Zależy. A o co chodzi?

- Party nie będzie, a mam masę popcornu, czasu, no i ubrań, ma się rozumieć. Piszesz się na jakiś film? Albo ewentualnie ciuchy?  Bo zaraz idę do wypożyczalni, a Gai i Kakashi dzisiaj też wychodzą i będzie wolna chata.

- Okey. Skoczyć z tobą?

- Coś ty, nie będę zabierał chorego na zakupy, bo jeszcze coś komuś obsmarkasz i będę musiał za to zapłacić. W dodatku, jak cały czas daję ci subtelnie do wiadomości – jesteś ubrany w…ręcznik.

- Pocieszycielu mój. Weź. Się. Napij. Melisy.

- Mhm. Nara, staruszku. Jak coś mój pokój stoi dla ciebie otworem. Znajdź sobie jakieś ciuchy, tylko nic nie obsmarkaj.

- Dobrze, że już wychodzisz. – westchnąłem kręcąc głową, jednak oboje się do siebie uśmiechaliśmy.

***

Kiedy tylko udał się na dół ubrać buty, wbiłem do jego pokoju. Był nie za duży, przy oknie stały dwa łóżka. Oba były identyczne, z jedną małą różnicą. Jedno było bardziej rozbebeszone niż drugie. Zgadywałem, że to porządniejsze łóżko należało do Kami’ego.
Pokój nie był duży, bo…czego można się spodziewać po domu dziecka?
Utrzymany w cytrynowo-brązowych odcieniach, wydawał się być lekko mroczny, będąc równocześnie bardzo jasnym i pogodnym pokojem.
To, co bardzo mnie zainteresowało, to massssakrycznie olbrzymia kolekcja płyt. Miał ich chyba jeszcze więcej niż ja. A musicie mi uwierzyć – moja kolekcja napraaaaawdę nie ma niczego sobie.
Stałem aktualnie przed olbrzymią biblioteką. Fantastyczny zbiór niesamowitej ilości jeszcze lepszych zespołów. Kiedyś zmuszę go, żeby po kolei puszczał mi każdą płytę.

W końcu jednak dotarłem do szafy. Gdy tylko ją uchyliłem, wystrzeliły we mnie nieposkładane ciuchy, wgniecione na siłę w szafę.

A myślałem, że to ja nie utrzymuję porządku w pokoju…

Spośród tej masy bezkształtnych ubrań wybrałem sobie luźną, a nawet bardzo luźną, granatową koszulkę i czarne, jeszcze luźniejsze bojówki.

Nie było to zbyt wygodne, ale nie było też tak duże, jak pozostała reszta.

Kiedy spojrzałem w lustro, przeraziłem się mimochodem.

Super, jeszcze przefarbuję się na czarno i ojciec dostanie zawału.

Styl Emo, Metali i Wampo – podobnych stylów mi nie pasuje.

- Yyyy? – usłyszałem zdziwiony głos Uchihy. – Taki styl ci nie pasuje. – podsumował po chwili ciszy.

- …. Właśnie sam to stwierdziłem. Chyba jestem wiosną.

- Jesteś latem, zdecydowanie latem.

- Noooo. Możesz mieć rację.

- Jak zwykle. – skwitował sucho, siadając na jednym z łóżek. – Jak ci się podoba…burdel Kiby?

- Ujdzie. W sumie to czuję się jak u siebie.

- Trafi swój na swego. – rzucił kwaśno, jednak z delikatnym uśmiechem wymalowanym pod nosem. – Trzymaj. – rzucił do mnie moją komórkę. – Dzwoniła parę razy. Lepiej oddzwoń.

- O ja pierdziu! – zachłysnąłem się powietrzem. Zupełnie zapomniałem o Anko. Miałem być dziś od rana na treningu…

Szybko wcisnąłem pierwsze cztery cyfry jej numeru i wcisnąłem ostatnio dzwonione, wybrałem jej numer i nacisnąłem ,,połącz’’.

Czekałem tylko moment, a pierwsze co usłyszałem było głośne warknięcie.

Super, już mam przesrane.

- Yyyy…Anko?

Odpowiedziała mi dziwna mieszanka przekleństw i warknięć.

- Anko, sorki, naprawdę przepraszam, kurde nooo….jestem chory i nie miałem komórki.

- Dobra, już mi przechodzi. Mogłeś poczekać zanim oddzwonisz z trzydzieści minut.

- Myślisz, że trzydzieści minut by wystarczyło?

- Pamiętaj w jakiej jesteś sytuacji. Lepiej mnie nie drażnij. – syknęła. Zapewne mrużyła teraz ze złości oczy i przygryzała dolną wargę.

W takich chwilach, naprawdę się jej boję.

- Sorrrki.

- Dobra, daruj. Kuruj się, odrobisz to w piętnastogodzinnym maratonie ćwiczebnym, który już zaczęłam obmyślać specjalnie, z myślą o tobie.

- Tiaa.... wiesz, moja choroba może się troszkę przeciągnąć…. Wiesz… miesiąc, może więcej.

- Trudno, najwyżej będą trzy-cztery maratony pod rząd. Kuruj się i wracaj na trening.

- Nie ma to jak odpowiednia motywacja…. – szepnąłem, pełen grozy.

- No widzisz? Fajnie, że się rozumiemy. – Prychnęła sarkastycznie. – No to narka młody.

- Pa. – mruknąłem, pełen niechęci do życia.

Rozłączyłem się i wsunąłem komórkę do lewej kieszeni. Sasuke przez cały czas bacznie mnie obserwował.

- Wszystko okey? Strasznie zbladłeś…

- Odezwał się super opalony. Ty cały czas wyglądasz, jakbyś w życiu słońca nie widział.

- Uznaję to za komplement. – mruknął, po czym razem skierowaliśmy się do kuchni, skąd dobiegł nas krzyk Kiby.

- Kochanie, jestem w domu!

Spojrzałem się na Sasuke. Odpowiedział tylko uniesieniem brwi i wzruszeniem ramion. Po chwili jednak dodał: - Prędzej to było do ciebie niż do mnie, uwierz na słowo.

- Super. – skwitowałem kwaśno.

Zastaliśmy go majstrującego przy magnetowidzie w salonie. Siedział po turecku na puchatym, waniliowym dywanie i wciskał kolejno coraz jaśniejsze guziki. Rozejrzałem się po tym pomieszczeniu. Było sporych rozmiarów, porównywalne do salonu w moim domu. Brązowo – zielone ściany ładnie łączyły się z groszkową sofą i fotelami, wykonanymi z miękkiej skóry. Szklany stolik otoczony przez wymienioną już kanapę i dwa fotele, stał naprzeciwko telewizora.
Na oknach ustawione były orchidee, o różnorakiej kolorystyce – począwszy od ciemno – fioletowych, a kończąc na złocisto – żółtych.
Naprzeciw okien i wejścia na pokaźnych rozmiarów balkon znajdował się kominek, w którym aktualnie wesoło trzeszczał ogień.

Przytulnie

- No dawać, siadajcie wygodnie. – rzucił do nas, i do nowo przybyłych dzieciaków, które zajmowały miejsca na puchatym dywanie. Rozsiadłem się na kanapie, kiedy Sasuke wyszedł zrobić mikrofalówkowy popcorn.

1 komentarz:

  1. Sasuke robi za faceta od popcornu mmm jakie tu romantyczne xD
    A tak serio to nie mogę się doczekać jakiegokolwiek pocałunku lub coś w tym stylu <3 Hehehe idę czytać dalej :) Chuj z tym że za 5 minut będzie 4 nad ranem, czytam dalej ;-;

    OdpowiedzUsuń