Rozdział
dziesiąty
And I know this might sound
Like I'm screaming out for help,
But every single time you said the line:
"I promise you" I know that you lied.
Don't kiss this goodbye
I wish that I would of waited for you
I'm waiting for you.
And don't kiss this goodbye
I wish that I would of waited for you
I'm waiting for you
And I know this might sound
Like I'm screaming out for help,
But every single time you said the line:
"I promise you" I know that you lied.
Don't kiss this goodbye
I wish that I would of waited for you
I'm waiting for you.
And don't kiss this goodbye
I wish that I would of waited for you
I'm waiting for you
- Już nie mogę ! – Zawyłem, mocno obżarty jajecznicą a’la
drań. – Następnym razem zrobisz dwa razy tyle, żebym mógł sobie zapakować do
domu.
- Dania na wynos? - mruknął, unosząc brwi. Cały czas
grzebał w śniadaniu i prawie nic nie ruszył. Chyba czymś się martwił. Nie moja
sprawa – toteż nie pytałem.
- Przesada. Raczej jajka na wynos. – zarechotałem głośno, na
co on tylko westchnął.
- Jak sobie chcesz. – mruknął zrezygnowany.
- Ey, no co jest? Zbyt łatwo przychodzi mi obrażanie ciebie,
kiedy się nie odgryzasz. Weź się ogarnij czy cuś.
- Mhm. – mruknął, wstając z krzesła.
- Daj, ja posprzątam. – wypaliłem, podnosząc się gwałtownie
z krzesła i zbierając talerze.
- Okey, ja idę wziąć prysznic.
- Mhm.
***
Zmywałem naczynia. Wiecie…ze wszystkich prac domowych,
zmywanie naczyń jest….katastrofalne w skutkach w moim wykonaniu. Więc tym
bardziej się starałem, żeby śliskim talerzem nie wybić okna czy czegoś
podpalić.
Zapytacie – jak można podpalić cokolwiek mokrym talerzem?
Ano….Ja bym potrafił.
Tylko proszę się nie śmiać.
- Ups!
- Uuuups? – zapytałem, obracając się do źródła dźwięku.
Przyglądał mi się uważnie, na oko, siedmiolatek, z
kasztanowymi włosami. Miał na sobie lekko za dużą bluzę, w bordowo – czarnych
plamach, z kapturem i lekko przetarte na kolanach czarne jeansy. Włosy miał
podobne do mnie – to znaczy, rozwalone w każdym kierunku, o podobnej długości.
- Yyyy.
- Yyyyy? – zapytałem, już nie lekko, rozbawiony.
- Hmpf! – powiedział, podbiegając do szafki i sięgając po
kartonik z sokiem.
Zrobił to bardzo ostrożnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Jestem Naruto, a Ty? – zagadnąłem wesoło. Wyglądał raczej
na lekko przestraszonego.
- Kami.
- Cześć Kami. – palnąłem, szeroko się uśmiechając. Dzieciak
tylko rozszerzył oczy do wielkości talerzy i uchylił lekko usta. Nie mogłem się
powstrzymać, żeby się w głos nie roześmiać.
- Cześć Naruto. – rzucił już swobodniej, wskakując na
krzesło i machając nóżkami w powietrzu, cały czas uważnie mi się przyglądając.
Może jednak trochę się pomyliłem. Albo tak szybko akomodował
się w nowym towarzystwie, albo jest odważniejszy niż myślałem.
- Czemu jesteś taki zdyszany? – zapytałem, z braku wspólnych
tematów.
Wydawał się fajny. Zupełnie jak ja, w jego wieku. Tato
zawsze narzekał, że jestem w setkach miejsc w tym samym czasie.
- SZPOOOOOOON! To SZPOOOOON! – usłyszałem głośny krzyk ze
strony schodów.
Kami tylko pisnął głośno, podbiegając do mnie i chowając się
za mną, szarpał za nogawkę moich….bokserek.
Zajebiście, może jeszcze mi je zsuniesz?
Po chwili do kuchni wbiegło źródło przeraźliwych krzyków.
Kiba, trzymając się za dłoń z zagiętymi palcami wbiegł do kuchni, rozglądając
się za, najpewniej, Kami’m.
- Aaaaa! To szpon ! – załkał chłopczyk, a kiedy Kiba się ze
mną zrównał, urządzili sobie wyścig dokoła stołu. Co chwila wybuchały na
przemian krzyki ,,SZPOOOON’’ i jęki zdyszanego dziecka. Całemu akustycznemu
klimatowi towarzyszyły także salwy mojego śmiechu, kiedy nie mogłem się
opanować.
Zgadnijcie…Co najbardziej mnie śmieszyło?
Kiba
Aktualnie dobierał się do chłopaka, co chwilę próbując go
złapać i trzeba przyznać, że ten dzieciak naprawdę był dobry w uciekaniu.
Pewnie to nie jest pierwszy raz, kiedy ktoś z piskiem ucieka od Kiby.
Na samą myśl o uciekających z przerażeniem ludziach,
roześmiałem się jeszcze głośniej niż poprzednio. W tym czasie spanikowany Kami
został dorwany przez silne ręce Kiby. Chłopak szybko podrzucił go w ramionach i
narzucił sobie na ramię tak, że nogi i głowa zwisały Kami’emu po obu stronach barku
Inuzuki.
- HA!
- Huhu, pedofilia górą. – zarechotałem głośno.
- Hmpf! Jaka znowu pedofilia, toż to mój brat jest.
- Brat? Masz na myśli, że oboje jesteście z domu dziecka,
czy… że brat brat?
- Że brat brat. No mały, spadaj do siebie. – powiedział,
opuszczając chłopca na ziemię. Ten, jak na zawołanie, czmychnął na górę,
pokonując po trzy schodki naraz.
- Brat brat?
- Kurde pacanie, mówię przecież, że brat brat.
(Te powtórzenia, to zabieg celowy. – dop. Blue)
- Dobra, tylko nie wyjeżdżaj mi tutaj z pacanami.
- Znam naprawdę dużo przezwisk, uwierz, pacan zalicza się do
tych łagodnych.
- Huh.
- Nooo. – odparł, opuszczając tyłek na krzesło i ciężko przy
tym sapiąc. – Jakieś plany na dzisiejszy dzień? Ewentualnie na noc? – mruknął.
Drugie zdanie wypowiedział tak cicho, że prawie nie usłyszałem.
- Na noc? Co ma niby być nocą?
- Eeee….nic? Myślałem o jakimś party czy coś, ale jak nie
chcesz, to nie zmuszam. Zresztą, ty chyba nie pijesz, nie?
- Nooo. Tobie też przydałoby się odstawić. Nie wiem czy
szare komórki się odnawiają, ale warto spróbować z tobą, bo gorzej już nie
będzie, nie sądzisz?
- No wiesz? Mówić takie rzeczy…. I to jeszcze o kimś mojego
pokroju.
- No właśnie, TWOJEGO pokroju.
- Dobra, nawet jak pójdę na to party, to ciebie i tak nie
wezmę.
- Och…Jakaż szkoda. – odparłem sarkastycznie, po czym
oklapłem na siedzenie naprzeciwko niego. – I co z żelazkiem?
- Ż - żelazkiem?.......Aaaaa ! N… no tak, żelazko! –
wydukał, wpuszczając na twarz lekko….pruderyjny? uśmiech. – Pewnie gorzej niż u
ciebie? – zachichotał.
- Wiesz… Coraz rzadziej cię rozumiem.
- Nikt mnie nie rozumie! – wybuchnął, lekko łkając. – Idę
się pociąć suchą bułką, zaraz wracam.
- Co do tego niezrozumienia….ćpasz coś?
- Och, mój drogi! Upajam się miłością tego domu! – krzyknął,
robiąc piruet na piętach i wyskakując z kuchni.
W tym momencie, tylko jedno wytłumaczenie nachodziło mnie na
okrągło:
To po prostu jest Kiba… Żadne prochy, żaden alkohol czy
choroba genetyczna… To po prostu jest… Kiba!
Kichnąłem. Przez moment byłem pewien, że siła, z którą uszło
ze mnie powietrze, zerwała firanki w kuchni, przewróciła wszystkie naczynia i
nawet zerwała kafelki z podłogi, ale na szczęście nie dojrzałem żadnych
poważniejszych szkód przeze mnie wyrządzonych.
***
Dorwałem się do jakiejś gazety. Z kawą w ręku czytałem
kolejną stronę, o nastolatkach uprawiających seks z psami, nekrologach, w
których głównymi bohaterami byli coraz młodsi ludzie, serii powodzi i
reklamy…wibratorów?
Siorbnąłem sobie łyk kawy. Przyjemnie rozpaliła mnie od
środka. Mój tato uważa, że cappuccino to wcale nie kawa. Pieprzyć go, kawa to
kawa.
On na okrągło pija jakieś czarne siekiery, od których
wszystko się w bebechach przewraca.
Odłożyłem gazetę w momencie, kiedy do pomieszczenia wszedł
Sasuke. Miał na sobie opinający biały podkoszulek i luźne jeansy. Bose stopy i
zmierzwione, wciąż mokre włosy.
- Yo.
- Wiesz, długo zastanawiałem się nad czymś. – zacząłem.
- Nad czym? – zainteresował się. Z tym, dla niego codziennym,
uniesieniem brwi, wyglądał co najmniej…uroczo.
- … No przecież mówię, nad czymś… - zachichotałem.
- No ale….to ,,czymś’’ jest?
- Jak udaje ci się tyle wytrzymać z Kibą?
- A co, znowu odpieprza jakieś szopki?
- Nooo.
- Norma. Da się przyzwyczaić. A jak nie, to w potylicę
trzeba strzelić mu, wtedy się uspokaja. – zaśmiał się.
- Ładnie się śmiejesz….
- Yyyy. Ta, dzięki. Łazienka jest wolna, naszykowałem ci tam
ręcznik, ten pomarańczowy. Dasz sobie rade?
- A jeśli nie dam? – zapytałem, marszcząc brwi w zapewne
dziwnym grymasie.
- To Kiba chętnie ci pomoże. – palnął, co poskutkowało moim
głośnym śmiechem.
- To jednak dam radę sam.
***
Oparłem głowę o chłodne kafelki, podczas gdy gorące krople
wody zmywały trudy wczorajszego dnia. Dopiero teraz tak naprawdę poczułem, jak
bardzo jestem wykończony.
Przygarbiwszy ramiona, cicho westchnąłem.
Wiecie co było najgorsze?
To, co było najlepsze zarazem.
Cały dzisiejszy dzień spędziłem w domu pełnym wrzawy, pełnym
osób. Przyzwyczaiłem się już do samotności. Do tego, że na okrągło wszystko
robiłem sam i nigdy nie mogłem liczyć na pomoc innych.
A tutaj, wszystko jest dla mnie… magiczne. Jestem totalnie
oczarowany tym domem i ludźmi, których tutaj poznałem. Idąc do łazienki
przebiegło koło mnie stado dzieciaków. Wiecie co bym oddał za to, żeby chociaż
czasami nie być samemu?
Tak cholernie zazdrościłem Kibie i Sasuke. Oczywiście, ja
miałem ojca, ale wolałbym mieć taki dom i ojca razem.
Ponownie westchnąłem, gdy po plecach przeszedł mi przyjemny
dreszcz.
***
Hm, ten zapach jest nawet przyjemny…. Nigdy w życiu nie
widziałem marcepanowego żelu do kąpieli i szamponu. Szał macicy na ulicy.
Wiecie co? Uważałem, że to brak rodziny jest najgorszy…w
obecnej chwili uważam, że to brak ubrań jest najgorszy. Niby Sasuke naszykował
mi ręcznik, ale jakoś o ciuchach zapomniał.
- O, Naruto. Nareszcie wyszedłeś. Słuchaj, wolisz komedie,
czy horror? Albo może jednak wolisz się ubrać – zapytał mnie Kiba, kiedy tylko
minąłem jego pokój. Obróciłem się na pięcie i spojrzałem na niego spode łba.
- Zależy. A o co chodzi?
- Party nie będzie, a mam masę popcornu, czasu, no i ubrań,
ma się rozumieć. Piszesz się na jakiś film? Albo ewentualnie ciuchy? Bo
zaraz idę do wypożyczalni, a Gai i Kakashi dzisiaj też wychodzą i będzie wolna
chata.
- Okey. Skoczyć z tobą?
- Coś ty, nie będę zabierał chorego na zakupy, bo jeszcze
coś komuś obsmarkasz i będę musiał za to zapłacić. W dodatku, jak cały czas
daję ci subtelnie do wiadomości – jesteś ubrany w…ręcznik.
- Pocieszycielu mój. Weź. Się. Napij. Melisy.
- Mhm. Nara, staruszku. Jak coś mój pokój stoi dla ciebie
otworem. Znajdź sobie jakieś ciuchy, tylko nic nie obsmarkaj.
- Dobrze, że już wychodzisz. – westchnąłem kręcąc głową,
jednak oboje się do siebie uśmiechaliśmy.
***
Kiedy tylko udał się na dół ubrać buty, wbiłem do jego
pokoju. Był nie za duży, przy oknie stały dwa łóżka. Oba były identyczne, z
jedną małą różnicą. Jedno było bardziej rozbebeszone niż drugie. Zgadywałem, że
to porządniejsze łóżko należało do Kami’ego.
Pokój nie był duży, bo…czego można się spodziewać po domu
dziecka?
Utrzymany w cytrynowo-brązowych odcieniach, wydawał się być
lekko mroczny, będąc równocześnie bardzo jasnym i pogodnym pokojem.
To, co bardzo mnie zainteresowało, to massssakrycznie
olbrzymia kolekcja płyt. Miał ich chyba jeszcze więcej niż ja. A musicie mi
uwierzyć – moja kolekcja napraaaaawdę nie ma niczego sobie.
Stałem aktualnie przed olbrzymią biblioteką. Fantastyczny
zbiór niesamowitej ilości jeszcze lepszych zespołów. Kiedyś zmuszę go, żeby po
kolei puszczał mi każdą płytę.
W końcu jednak dotarłem do szafy. Gdy tylko ją uchyliłem,
wystrzeliły we mnie nieposkładane ciuchy, wgniecione na siłę w szafę.
A myślałem, że to ja nie utrzymuję porządku w pokoju…
Spośród tej masy bezkształtnych ubrań wybrałem sobie luźną,
a nawet bardzo luźną, granatową koszulkę i czarne, jeszcze luźniejsze bojówki.
Nie było to zbyt wygodne, ale nie było też tak duże, jak
pozostała reszta.
Kiedy spojrzałem w lustro, przeraziłem się mimochodem.
Super, jeszcze przefarbuję się na czarno i ojciec
dostanie zawału.
Styl Emo, Metali i Wampo – podobnych stylów mi nie pasuje.
- Yyyy? – usłyszałem zdziwiony głos Uchihy. – Taki styl ci
nie pasuje. – podsumował po chwili ciszy.
- …. Właśnie sam to stwierdziłem. Chyba jestem wiosną.
- Jesteś latem, zdecydowanie latem.
- Noooo. Możesz mieć rację.
- Jak zwykle. – skwitował sucho, siadając na jednym z łóżek.
– Jak ci się podoba…burdel Kiby?
- Ujdzie. W sumie to czuję się jak u siebie.
- Trafi swój na swego. – rzucił kwaśno, jednak z delikatnym
uśmiechem wymalowanym pod nosem. – Trzymaj. – rzucił do mnie moją komórkę. –
Dzwoniła parę razy. Lepiej oddzwoń.
- O ja pierdziu! – zachłysnąłem się powietrzem. Zupełnie
zapomniałem o Anko. Miałem być dziś od rana na treningu…
Szybko wcisnąłem pierwsze cztery cyfry jej numeru i
wcisnąłem ostatnio dzwonione, wybrałem jej numer i nacisnąłem ,,połącz’’.
Czekałem tylko moment, a pierwsze co usłyszałem było głośne
warknięcie.
Super, już mam przesrane.
- Yyyy…Anko?
Odpowiedziała mi dziwna mieszanka przekleństw i warknięć.
- Anko, sorki, naprawdę przepraszam, kurde nooo….jestem
chory i nie miałem komórki.
- Dobra, już mi przechodzi. Mogłeś poczekać zanim oddzwonisz
z trzydzieści minut.
- Myślisz, że trzydzieści minut by wystarczyło?
- Pamiętaj w jakiej jesteś sytuacji. Lepiej mnie nie
drażnij. – syknęła. Zapewne mrużyła teraz ze złości oczy i przygryzała dolną
wargę.
W takich chwilach, naprawdę się jej boję.
- Sorrrki.
- Dobra, daruj. Kuruj się, odrobisz to w piętnastogodzinnym
maratonie ćwiczebnym, który już zaczęłam obmyślać specjalnie, z myślą o tobie.
- Tiaa.... wiesz, moja choroba może się troszkę
przeciągnąć…. Wiesz… miesiąc, może więcej.
- Trudno, najwyżej będą trzy-cztery maratony pod rząd. Kuruj
się i wracaj na trening.
- Nie ma to jak odpowiednia motywacja…. – szepnąłem, pełen
grozy.
- No widzisz? Fajnie, że się rozumiemy. – Prychnęła
sarkastycznie. – No to narka młody.
- Pa. – mruknąłem, pełen niechęci do życia.
Rozłączyłem się i wsunąłem komórkę do lewej kieszeni. Sasuke
przez cały czas bacznie mnie obserwował.
- Wszystko okey? Strasznie zbladłeś…
- Odezwał się super opalony. Ty cały czas wyglądasz, jakbyś
w życiu słońca nie widział.
- Uznaję to za komplement. – mruknął, po czym razem
skierowaliśmy się do kuchni, skąd dobiegł nas krzyk Kiby.
- Kochanie, jestem w domu!
Spojrzałem się na Sasuke. Odpowiedział tylko uniesieniem
brwi i wzruszeniem ramion. Po chwili jednak dodał: - Prędzej to było do ciebie
niż do mnie, uwierz na słowo.
- Super. – skwitowałem kwaśno.
Zastaliśmy go majstrującego przy magnetowidzie w salonie.
Siedział po turecku na puchatym, waniliowym dywanie i wciskał kolejno coraz
jaśniejsze guziki. Rozejrzałem się po tym pomieszczeniu. Było sporych
rozmiarów, porównywalne do salonu w moim domu. Brązowo – zielone ściany ładnie
łączyły się z groszkową sofą i fotelami, wykonanymi z miękkiej skóry. Szklany
stolik otoczony przez wymienioną już kanapę i dwa fotele, stał naprzeciwko
telewizora.
Na oknach ustawione były orchidee, o różnorakiej kolorystyce
– począwszy od ciemno – fioletowych, a kończąc na złocisto – żółtych.
Naprzeciw okien i wejścia na pokaźnych rozmiarów balkon
znajdował się kominek, w którym aktualnie wesoło trzeszczał ogień.
Przytulnie
- No dawać, siadajcie wygodnie. – rzucił do nas, i do nowo
przybyłych dzieciaków, które zajmowały miejsca na puchatym dywanie. Rozsiadłem
się na kanapie, kiedy Sasuke wyszedł zrobić mikrofalówkowy popcorn.
Sasuke robi za faceta od popcornu mmm jakie tu romantyczne xD
OdpowiedzUsuńA tak serio to nie mogę się doczekać jakiegokolwiek pocałunku lub coś w tym stylu <3 Hehehe idę czytać dalej :) Chuj z tym że za 5 minut będzie 4 nad ranem, czytam dalej ;-;