środa, 9 stycznia 2013

Rozdział osiemnasty


Rozdział osiemnasty

We're too young
this is never gonna work,
that's what they say,
you're gonna get hurt.
But I know somethin they don't.

I hear your heart, beating right in time.
Right from the start, knew i had to make you mine.
And now I'll never let you go.
Don't they know that love won't lie?

Don't listen to the world, they say we're never gonna make it.
Don't listen to your friends, they would've never let us start.
And don't listen to the voices in your head, listen to your heart.


< miesiąc później >

Dmuchnąłem sobie w grzywkę, zirytowany chłodem. Leżałem opatulony kocem przed telewizorem i wgapiałem ślepia w jakieś nudne programy, traktujące o gotowaniu, majsterkowaniu, uprawianiu bezpiecznego seksu, i całej reszty najważniejszych wiadomości.
Obok mnie, na stole, leżały moje chrupki kukurydziane, kisiel truskawkowy i ledwo zaczęta paczka biszkopcików. No tak. Jestem chory.
O ile biegunka sprawiła, że jestem dużo lżejszy i mogę już chodzić bez żadnego problemu, o tyle dreszcze sprawiają, że co chwilę sprawdzam swoją komórkę – czy to jakiś sms, czy tylko choroba.
I jakby tego było mało, znowu wszystko się mnie czepia. Ostatni miesiąc był straszny. Każdego dnia coraz zimniej się robi, dziś nawet spadł śnieg. Shikamaru ostatnio całkiem mnie olał – pewnie bawi się gdzieś ze swoim Kibą, który, tak poza tym, także mnie olał. Nie mówiąc już o upadlającym się Sasuke, spadku mojej formy jeździeckiej jeśli mowa o łyżwach, irytacji Anko i tym, że ojciec baluje sobie z jakąś dupą, kiedy jego biedny synek choruje w samotności na kanapie.
Chciało mi się ryczeć.

Wkurzałem się na wszystko. Zupełnie jakbym był jakaś rozhisteryzowaną nastolatką z problemami emocjonalnymi i grzybicą stóp.
Aż zgrzybiałem na samą myśl o tym…!

Przewróciłem się setny raz na drugi bok, obtarłem ślinę z brody i głośno sapnąłem.
Już teraz całkowicie rozumiem, czemu Nara tak szybko się irytuje.
W dodatku, mimo mojej choroby, muszę sobie uprać skarpetki, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi.

Zwlokłem się niechętnie z łóżka, delikatnie stawiając swoje bose stopy na chłodnych panelach. Potupałem zgarbiony do kuchni, nalałem sobie szklankę wody mineralnej (głupia biegunka!) i wychyliłem ją duszkiem akurat w chwili, gdy doszło do mnie głośne pukanie w wejściowe drzwi.

Zszedłem na dół, ciesząc się z mojej nareszcie-pionowej-postawy i z rozmachem otworzyłem drzwi, podmuchując sobie niepokorną grzywkę. Kolejna fala dreszczy przeszła mnie, kiedy moje spojrzenie napotkało niesamowicie czarne oczy.

- Uchiha. – syknąłem. Bynajmniej, nie byłem zazdrosny, że gada ze wszystkimi tylko nie ze mną, że ma większe powodzenie, jest taki cool i w ogóle. Nie jestem przecież zazdrośnikiem…prawda?

- Taaa, mnie też jest miło. – sarknął, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu. – Kiba prosił, żebym sprawdził co u ciebie i czemu nie ma cię w szkole. – bąknął, wzruszając ramionami.

Jak miło…Się pofatygował ten Kiba, nie ma co. Jaka troska, że stawił się tutaj aż nie-osobiście.

Przygryzłem od środka policzki, nie wiedząc co mam robić.

- Jestem chory. – palnąłem, wydymając dolną wargę.

- Domyśliłem się. Mam sobie iść? – zapytał, mrużąc oczy. Nie wyglądał na…urażonego czy coś.

- Niee, eeeee… Wejdź, proszę. – Powiedziałem szybko, uchylając szerzej drzwi.

Niepewnie przestąpił przez próg. Chyba zaskoczył go trochę mój strój. (bose stopy, niebieskie spodnie od dresów i biała koszulka rodem z w-fu). Pociągnąłem nosem, czekając aż jego wzrok mnie wytaksuje…

Jeeej, czy wam też zabrzmiało to bardzo perwersyjnie?

- Chodź, pokażę ci jak dobrze wychodzi mi schodowa wspinaczka. – rzuciłem, okręcając się na pięcie i ruszając naprzód. – Coś ciekawego w szkole?

- Eee, nie, nie bardzo mam czas na szkołę. – powiedział, wzruszając ramionami.

- Nie chodzisz do szkoły? – zapytałem. Gdyby tylko chciał, mógłby dojść dalej niż ktokolwiek z naszej klasy. Ale…to tylko moje marne zdanie.

- Nie.

- Czemu? – nie dawałem za wygraną.

- Nie mam ochoty.

- Czemu?

- Przez pewną osobę… - mruknął, głośno wzdychając.

Jejcia, czy wszyscy muszą mieć aż tyle tajemnic? Nie ciągnąłem tego tematu dalej – gdyby chciał cokolwiek powiedzieć czy się pozwierzać, już by to zrobił. Poza tym – to Uchiha, nigdy nie widziałem, żeby się komukolwiek z czegokolwiek zwierzał.

- Ej, co robiłeś wtedy pod sklepem o czwartej rano? – zapytał, przypominając sobie o jego zdołowanej minie i zrezygnowanym głosie.

- Mała kłótnia.

- Z kim? – palnąłem, zanim zdążyłem się powstrzymać.

- To jakieś przesłuchanie? – zapytał, bacznie mi się przyglądając.

- Nie, skądże! – przyznałem, zresztą zgodnie z prawdą.

- Słuchaj, nie mam dużo czasu. – rzucił, po czym przygryzł dolną wargę. Chyba mocno ostatnio schudł. Te sińce pod oczami wyglądają, jakby zapominał co to znaczy twardy sen.
- Chodzi o to, że Kami kazał mi przekazać Ci, że Gai kazał mu przekazać, że Kakashi przekazał Gai’owi, że zgodził się na propozycję, byś razem z ojcem wpadli do nas i żebyśmy…no ten, spędzili razem święta. Zgadasz się?

Eeee. Mów do mnie jeszcze….

- Możesz powtórzyć? Wolniej i po naszemu?

Spojrzał się na mnie zimno spode łba, wydymając dolną wargę. Po chwili wziął głęboki wdech i rozpoczął na nowo.

- Kami kazał Ci przekazać, że Gai kazał mu przekazać, że… Jezu, czy naprawdę muszę mówić to jeszcze raz?- jęknął, a wyraz jego twarzy złagodniał.

- Do sedna. – sprostowałem, zainteresowany jego słowami.

- Kiba wymusił na Kakashi’m zgodę, więc zapraszamy ciebie i twojego ojca na święta. No wiesz – wigilia i takie tam duperele. – mruknął, spuszczając wzrok na swoje buty.

- Eeee. Okey. Zapytam taty, ale raczej się zgodzi.

- Super! – palnął. Zdziwiła mnie ta reakcja, i jego chyba też. – to jest, eee…um….luzik. Kiba się jeszcze z tobą zgada co do terminów i dupereli.

- Okey.

- Ja muszę już iść.

- Mhm. – mruknąłem, odprowadzając go do drzwi.

- I….eee… na pewno dobrze się czujesz? – zapytał. Jego oczy błyszczały, a plecy chyba już dawno nie były tak wyprostowane. Tym bardziej zostałem zadziwiony, że wyczułem w jego głosie troskę. – strasznie jesteś blady.

- Taaa, dzięki. Wszystko jest okey.

- Dobra, to ja lecę. – rzucił przez ramię i zniknął za drzwiami.

Postukałem chwilę bosymi stopami o płytki w przedpokoju, wgapiając się w drzwi, po czym zrezygnowany poszedłem i padłem na swoją sofę.

- Ghwfw.

Odpowiedziała mi głucha cisza.

***

Następnego dnia czułem się na tyle dobrze, żeby uciec od tej pustki. Mowa oczywiście i o domu, i o moim sercu.

Drogi pamiętniku.

Minęło już wiele czasu od rozpoczęcia nauki w liceum. Rwę sobie włosy z głowy, panikuję i na okrągło mam odruch wymiotny, kiedy pomyślę o tym, jak bardzo spieprzone mam życie.
Wszystko na około cichnie dziś. Robi się szaro i pochmurnie.
Wieczorne spacery są teraz jedyną odskocznią jaka mi została.
Ojciec ma romans, prawie wcale się już nie widujemy. Kumple mają innych kumpli. Czuję się… potwornie opuszczony.
Mimo wszystko, wcale się nie martwię. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję…wiem, że niebawem coś się zmieni.
Więc… Czekam na zmiany.
I wciąż chcę być dla kogoś ważny.

Umyłem się, ubrałem i zjadłem śniadanie. Parę minut później ruszyłem w trasę do szkoły.

***

Kolejny szok przeżyłem, kiedy wchodząc do klasy, oczywiście leciutko spóźniony, zobaczyłem Kibę na moim miejscu.
No super, nie dość, że ukradł mi przyjaciela, to jeszcze zabrał moje miejsce.
Zmrużyłem groźnie oczy, rozglądając się po sali.
W końcu, zrezygnowany, podszedłem do Uchihy i zająłem krzesło obok niego.
Srał pies, że się polubili. Ale zostawili i mnie, i Sasuke.
Chociaż on i tak jak zwykle lał na to, z kim i jak spędza czas.

Miałem drobne zaległości, więc z rozdziawionymi ustami przysłuchiwałem się ogromie moich zaległości, wykładanych przez nauczyciela.

Tak potwornie chciałem, żeby coś się zmieniło. Nie lubię jak jest zbyt statycznie – może coś rozwalę?
Albo przydałby mi się jakiś przelotny romans, pełen seksu, truskawek i wyuzdanych zabawek erotycznych…
Mówiąc szczerze, to raczej był żart. Zdecydowanie jestem na nie, jeśli mowa o nic nie znaczącym seksie.
Przyznam się szczerze, że nie myślę o tym. Ilekroć zacznę, od razu przestaję.
Może zacznę dopiero po ślubie?
Albo wcale nie zacznę, ubiorę czarne szaty i będę robić za księdza…
Albo pieska Voldemorta…

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, wracając do rzeczywistości. Spostrzegłem, że Sasuke leży na ławce głową zwróconą w moją stronę i przygląda mi się.

- Co jest? – zapytałem, marszcząc brwi.

Nie zmieszał się, nie zaczerwienił ani nie jąkał. No i nie opieprzył mnie za próbę nawiązania rozmowy.
Sukces!

- Nic. Wyglądałeś na zamyślonego. – powiedział, w dziwnej próbie wzruszenia ramionami.

- I to jest takie interesujące? – zapytałem, wywracając teatralnie oczyma.

- Cholernie, młotku.

- Nie nazywaj mnie tak! – warknąłem, spoglądając na niego spode łba.
Ojciec mówi, że jak się złoszczę to wyglądam jak sfochany szczeniaczek.
Więc dosyć szybko zrezygnowałem ze spoglądania spode łba.
Jeszcze dziewczyny mnie oblecą, bo przecież jestem taki sexy jak tak robie!
Ha Ha Ha
Zaśmiałem się sam do siebie.

Właściwie…Może kiedyś bym się zaśmiał. Teraz, nawet ten udawany brak skromności i samouwielbienie nie przyniosło mi niczego radosnego.
Dziwne…

- Hej, znowu myślisz! – spostrzegł. Jezu, jaki on się robi uważny…

- Brawo! Nie sądziłem, że zauważysz. – sarknąłem, wydymając dolną wargę.


***

- Yo! – przywitał się Shikamaru, stojący u progu mych drzwi.

- Eeee, co ty tu robisz? – zapytałem, mrużąc oczy. Wszędzie ostatnimi czasy widzę podstęp…

- Taaa, mnie też jest miło cię widzieć. – odparł, a po chwili wyszczerzył do mnie zęby. – ubieraj się szybciutko i lecimy.

- Lecimy gdzie?

- Do mnie, mam niespodziankę.

- Jaką?

- Sekretną niespodziankę. Chyba nie myślałeś, że ci powiem co mam w planach?

- Hmpf. – mruknąłem, teatralnie odwracając głowę w bok.

- No dawaj, ubieraj się. Musimy odwiedzić jeszcze parę sklepów, potem muszę zabrać coś z domu Anko i…

- Po co?

- Po co co?

- Po co musisz coś zabrać?

Spojrzał się na mnie, szeroko uśmiechnięty.

- Spodoba ci się. – powiedział, szelmowską kiwając głową na boki.

- Przestań zachowywać się jak playboy.

- Przestanę, jak ubierzesz się i wyjdziesz. Chodź, mam plany na najbliższe parę godzin! – zawołał, robiąc z ust dzióbek.

- Sekunda. – mruknąłem, zdezorientowany kręcąc głową.

O co mogło chodzić? Czy zaraz stanie mi się krzywda? Czy zaraz ja sprawię krzywdę Narze?
Strasznie mnie irytowały te wszystkie sekrety. ( tak jak i Was, prawda?? – dop. Blu :P )
Było ich coraz więcej. Moje życie w przeciągu ostatnich paru dni pokomplikowało się i wyślizgnęło się z dawno już ustawionych torów. Nie wiedziałem ani dokąd zmierza, ani gdzie skończy.

Co gorsza, nie wiedziałem co powinienem robić, żeby na nowo zyskać kontrolę nad swoim życiem.
Ani co mógłbym zrobić, żeby nie czuć jak zaciska mi się żołądek z podniecenia spowodowanego tym, co mnie czeka.

Mimo wszystko, wcale się nie martwię. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję…wiem, że niebawem coś się zmieni.
Więc… Czekam na zmiany.


Taaa, zmiany są blisko. Jeszcze trochę.
Zapiąłem dwa guziki koszuli w biało-czarno-fioletową kratkę, wcisnąłem buty na nogi i ruszyłem za Narą, uprzednio zamykając drzwi na klucz.

***

- Zaczekaj tutaj momencik, zrobię mały rekonesans i zaraz wracam. – rzucił, wchodząc do sklepu z kosmetykami i innymi bajerami.

Dopiero co byliśmy w domu Anko. Właściwie to zostałem na zewnątrz, bo jeszcze zobaczyłbym w Anko człowieka zamiast demona i potwora, i skrzywiłbym sobie psychikę.

Po dziesięciu minutach wrócił Nara, trzymając w ręku jakąś torebeczkę.

- Gotowe, możemy iść. – zagrzmiał, uśmiechając się szeroko.

- Co kupiłeś?

- Niespodzianka. – rzucił, śmiejąc się w głos. Zdecydowanie za często mrugał…

- Dokąd idziemy?

- Do mojego domu.

- A po co?

- Zobaczysz. – mruknął, przyspieszając kroku.

- Ehhh…chyba zacznę się bać.

- Jak ci wygodniej. – odparł. Był aż nadto wesoły. Można rzec – promieniował szczęściem.

- Ojcze nasz, któryś jest… - zacząłem, powłócząc nogami za Narą.

***

- Już jesteśmy! – krzyknął od progu, wieszając nasze kurtki na wieszaku.

- Jestem tutaj, chodźcie, szkoda czasu. – usłyszałem zniecierpliwiony głos Anko. – Nie ma na co czekać.

Shikamaru wprowadził mnie do kuchni.

- Siadaj. – mruknęła Anko, wskazując na krzesło koło dużego stołu.

Usiadłem, strzelając oczyma dookoła, w poszukiwaniu zagrożenia.

- Nara, już czas. Zdejmij jego bransoletki….

Och nieeee! – zdążyłem jęknąć, zanim wciągnięto mnie w piekło.

2 komentarze:

  1. Cudowne ;) Śmigam czytać następny rozdział... Ciekawe co oni zrobią biednemu Naruto? ^^ Uwielbiam to opo ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń