środa, 9 stycznia 2013

Rozdział siódmy



Rozdział siódmy


Rozdział siódmy
All of the things that I want to say
Just aren’t coming out r
ight
I’m tripping on words, you got my head spinning
I don’t know where to go from here
Cause it’s you and me and all of the people
With nothing to do, nothing to prove
And it’s you and me and all of the people and
I don’t why I can’t keep my eyes off you
Kiedy skończyłem wsuwać te delicje, o dziwo stworzone przez Uzumaki’ego, okręciłem się na krzesełku.
Uzumaki zajął mi całe łóżko. Bezczelny, niewychowany gnojek uwalił się wygodnie w pozycji embrionalnej, z lewą dłonią między udami i prawą zaciśniętą w piąstkę przy ustach.
Wiecie, nie wiem dokładnie, dlaczego tak się na nim wyżywam.
Może to dlatego, że jest idealny? Ten kapryśny, roztrzepany blondyn miał wszystko, o czym marzyłem. Super tate, mnóstwo kasy, własny dom, świetne wyniki w nauce. A ja? A ja cały czas zostawałem w cieniu. Trzy kroki za nim, może nawet więcej.
Jestem strasznym zazdrośnikiem. Zawsze tak było. Najpierw zazdrościłem Itachi’emu miłości, jaką obdarowywali go rodzice, później zazdrościłem Kibie tej lekkości, otwartości. Teraz zazdroszczę Uzumaki’emu, bo nigdy nie spotkałem kogoś bardziej idealnego niż on.
Obejrzałem go jeszcze raz. Całego. Od drobnych stóp, po sam delikatny, mały, lekko zadarty nos i usta, malinowe, nawet bardziej malinowe niż maliny, teraz lekko uchylone.
Z pewnością każda dziewczyna zazdrościła mu tych ust. I…całej reszty.
Delikatnych dłoni, wąskich bioder, płaskiego brzucha, delikatnej opalenizny, gładkich, lekko zaróżowionych policzków, złocistych włosów i małych, drobnych uszek.
Westchnąłem przeciągle. Moja sytuacja nie była zbyt komfortowa. Z pewnością nie chciałem go nienawidzić, ale ilekroć razy na niego zerkałem, do moich ust napływała żółć. Co było jeszcze straszniejsze, chciałem złamać mu ten nos, ogolić go na łyso, powyrywać mu te bielutkie, śnieżne ząbki…
Ale to wszystko pryskało, ilekroć popatrzyłem na ten delikatny uśmiech malujący się na jego twarzy.
Był szczęśliwy? Tu?
Potarłem policzki. Cholernie mocno potarłem policzki, próbując stać się na niego obojętnym. Czy jedyne możliwe opcje w stosunku do niego, to albo nienawidzić, albo się rozczulać, gdy tylko go widzę?
Boże, nie każ mi się z nim przyjaźnić …. – westchnąłem w duchu.
Wstałem powoli, prostując nogi i podszedłem do mojej szafy. Uchyliłem drzwiczki i wyjąłem z niej granatowy koc. Rozłożyłem go w ramionach, stając nad Uzumaki’m i rzucając pojedyncze spojrzenia na jego drobną twarzyczkę. Ciepło opatuliłem go, zabrałem swój talerz z biurka i wyszedłem z pokoju, cicho przymykając drzwi.
Po chwili, upewniając się, że ani ja, ani żadne z pozostałych bachorów w tym domu nie narobi hałasu, obsunąłem się po kolejnych schodkach do samej kuchni. Przeszedłem koło stołu, przy którym malce wraz z Kibą kończyły posiłek, doszedłem do zlewu i zacząłem zmywać po sobie i po Uzumakim. Może gotować umiał, ale za grosz wrodzonej schludności to on niemiał.
Czułem na swoich plecach wzrok Inuzuki, przewiercający mnie na wylot.
- No odezwij się, a nie tak mnie piorunujesz spojrzeniem.
- Nic nie zrobiłeś Uzumaki’emu, prawda? – zapytał. Jego głos wydawał się być bardzo poważny.
- A jak myślisz? – rzuciłem drwiącym tonem.
- Niee, nie mógłbyś. Ale dlaczego taki dla niego jesteś? To super chłopak, a ty cały czas jesteś strasznie odpychający.
- Tak jest wygodniej. Kiba, proszę cię, nie denerwuj mnie, bo dziś nie ręczę za siebie.
- Zawsze tak mówisz, a i tak wiem, że nigdy nie podniesiesz na mnie ręki. Wymyśl coś lepszego.
- … – milczałem, polerując do sucha kolejny talerzyk. Bachorki już skończyły, więc na nowo w zlewie urosła spora kupka brudnych talerzy, za którą zabierze się nie kto inny, jak zwykle – Uchiha.
Podszedł do mnie od tyłu i oparł brodę na moim ramieniu. Kibę znałem od ośmiu lat. Od ośmiu lat mieszkałem razem z nim. Gdybym miał czuć do kogoś miłość – to właśnie do niego. Ten chłopak sprawia, że potrafię zapomnieć niemalże o wszystkich problemach. To właśnie jego nazywam bratem, a nie Itachi’ego.
- Nooo, to powiesz mi, co cię trapi? – zamruczał mi do ucha.
- Nie lubię jak tak robisz…
- Mrrrrau…To znaczy jaaak? – zarechotał tuż przy moim uchu.
- Właśnie tak.
- No weź nie odciągaj mnie, gadaj co ci jest. Przecież widzę jak się męczysz.
- To kurcze przez niego. Jest taki…dziwny? Inny, cholera by wiedziała, co z nim nie tak.
Ale jest mi łatwiej go nienawidzić, więc nie widzę w tym dużego problemu…
- A ja i owszem. Dupku, Naruto to teraz także mój kumpel. Uwielbiam was obu, więc jeśli nie znajdziesz z nim nici porozumienia, postawisz mnie w kłopotliwej sytuacji… A uwierz, nie chcesz zobaczyć jak się denerwuję.
- Mhm. Ty się nigdy nie denerwujesz. – mruknąłem, wzruszając ramionami. – Co za różnica?
- Ogromna. – mruknął, i pomógł mi myć naczynia. Odbierał ode mnie te wypucowane płynem i płukał je zimną wodą, odkładając na suszarkę. – Za co go nienawidzisz?
- Ma irytujące brwi. Brr….takie proste! – krzyknąłem, aktorsko udając drżenie ramion z obrzydzenia.
- Ha ha… Gadaj serio, a nie się wydurniasz.
- No…Tak serio, to jeszcze nie wiem. Jak coś wykombinuję, będziesz pierwszym, który się o tym dowie – palnąłem.
- O, a to już nowość. Wśród tych wszystkich dupków, których nienawidzisz, to chyba tylko jego jednego nie jesteś pewien dlaczego?
- Mhm, tak jakby. Może nie dosłownie, ale trochę…. Tak tyci-tyci – powiedziałem, robiąc drobną lukę między kciukiem a palcem wskazującym lewej ręki, tuż pod jego nosem.
Naszedł mnie misterny plan. Zgarnąłem trochę piany na palce, kiedy Kiba zajmował się kolejnym z rzędu talerzem i natarłem całą jego twarz tak, że przypominał coś śnieżno-podobnego.
- Wrrr… – zaczął, po czym uderzył pięścią w taflę wody w zlewie, rozpryskując na nas hektolitry wody. Jedno uderzenie sprawiło, że cała podłoga była zalana, a moja bluzka mokra i oblepiona pianą. Kiba nie wyglądał lepiej – u niego z kolei całe spodnie należało porządnie wysuszyć. Z jego nogawek sączyła się woda, leniwie skapując na waniliowe kafelki. Obaj rechotaliśmy głośno, wcierając w siebie nawzajem jeszcze więcej piany. W końcu oboje zsunęliśmy się po szafce na podłogę, siadając na niej ramię w ramię.
- Kiba… Dzięki.
- Spoko, już dawno cię rozgryzłem. – szczerzył się do mnie.
- Mhm.
- Naru już poszedł?
- Nie, śpi.
- Śpi? TUTAJ!? – krzyknął, rozszerzając oczy.
- Mhm. Wykorzystał to, że zająłem się pałaszowaniem, a sam legnął mi na materacu. Musiał być bardzo wymęczony.
Znowu czułem jego wzrok, dla odmiany, na moim policzku.
- Jak nie przestaniesz się tak na mnie gapić, to dorwę cię wnocy i wypalę ci oczy.
- Spróbuj. Wiem gdzie mieszkasz, więc mi nie uciekniesz. –zarechotał, szturchając mnie w bok. Cała ta sytuacja, mokra bitwa i jego uśmiech mi ulżyły.
Może jednak się pomyliłem, zazdroszcząc Uzumaki’emu, że ma dom, jakiego ja nigdy nie miałem? Mam dom. Jest tutaj, u boku tego debila i całej zgrai bachorów. No bo w końcu…gdyby nie ja, to te downy już dawno by poumierały, nie?
Wątpię czy nasz opiekun, Kakashi, zdołałby ogarnąć tą całą dzieciarnię do kupy.
- Sasu…?
- Hm?
- Jak nazwałeś swojego penisa? – mruknął, z wymalowanym naustach bananem.
- Lul… Yyy. Kiba… – mruknąłem, kładąc mu dłoń na czole, bysprawdzić czy nie ma gorączki… Niemiał.

- Nooo?
- Co cię to w ogóle obchodzi?
- Nooo… ten teges…. Bo widzisz, Chouji uważa, że powinienem jakoś nazwać swojego, że to ,,tak wypada facetowi’’. I szukam natchnienia, bo nie mam żadnego pomysłu.
Czułem się strasznie zażenowany, o czym na pewno świadczyły dwie, wielkie, karmazynowe plamy na moich policzkach.
- To głupie, nie nazywałem go….
- Hm… też tak myślałem, ale wolę tak na wszelki wypadek…no wiesz…
- Jakby jakaś dziewczyna ci go ucięła, to będziesz mógł go szukać, wołając po imieniu… – zauważyłem, unosząc prawą brew.
- O! Racja, nie pomyślałem o tym!– krzyknął niemalże, blisko mojego ucha. – Hm… co powiesz na ,,Łazarz’’? Albo ,,Śruba’’? Może ,,Przeruchator’’? – rzucił, a ja zakrztusiłem się w tymmomencie śliną.
- Kibaaa! – zakrzyknąłem, wstając z podłogi. – Już chyba gorszego dylematu nikt w Japonii nie może mieć. Jezu, opanuj się chłopie. Zresztą, dla kogoś takiego jak ty, Przeruchator to zbyt dużo powiedziane.
- Co?! No! Ey, nie ma tak! Jak możesz tak mówić? I ty przeciwko mnie?
- Cicho. – mruknąłem – Albo wiesz? Możesz nazwać go Joke (z ang. – żart). To dopiero do ciebie pasuje! – rzuciłem, głośno się zaśmiewając i uciekając przed kuchennym ręczniczkiem, wycelowanym przez Kibę prosto w mój zgrabny tyłeczek.
Wybiegłem z kuchni, uciekając przed oszalałym, hormonalnie nabuzowanym Inuzuką, ale jak na złość dopadł mnie na schodach na górę, chwytając za kostki tak, że upadłem, będąc już niemalże na szczycie. Przygniótł mnie do ziemi i brutalnie zaczął czochrać moje włosy, strasznie je elektryzując.
Odepchnąłem się dłońmi od podłogi, przetaczając nas obu tak, że to teraz Kibuś leżał bezbronny pode mną. Kiedy on jęczał, ja zacząłem robić mu kokosa na głowie.
Kiedy tylko to mi się znudziło, podniosłem się z niego i chwiejnym krokiem ruszyłem do swojego pokoju, zataczając się lekko na nogach.
Tuż przed drzwiami doszedł do mnie Kiba, otrzepując ubranie i przylizując włosy.
Próbowałem zamknąć mu drzwi od pokoju tuż przed nosem, ale skubaniec nie dał się i na chama wciskał swoją stopę pomiędzy drzwi a framugę, wbijając głową przez utworzoną szparę.
- Ooooj, jak słoooodziaszczoooo – jęknął, spoglądając na śpiącego blondyna, uwalonego na MOIM łóżku. Niech by ich wszystkich szlag…Potrzebuję trochę samotności.
W końcu jednak, znając upór tego dupka, odpuściłem blokowanie drzwi i walnąłem się na moje krzesło przy biurku, opierając głowę o parapet okna, mieszczącego się za nim.
Wykorzystał moją rezygnację, od razu wbijając do pomieszczenia i podchodząc do Naru.
Stał chwilę nad nim, dumając nad czymś.
- No, co tak stoisz? Zastanawiasz się jak on nazwał swojego penisa? – parsknąłem urywanym śmiechem.
- Nieee, ale… może… skoro on śpi…
- Nie pozwolę ci go gwałcić, kiedy w domu tyle dzieciaków jest. – mruknąłem ostrzegawczo, ale w żartach.
- Ha.ha. Kto od razu o gwałcie mówi? Z gwałtem trochę poczekam. – zarechotał. – skoro on śpi, a my nie…to może odwalić mu jakiś głupi numer?
- Yyy. Wiesz, idź połóż dzieciaki, dzisiaj twoja kolej. Będziemy mieli w końcu trochę luzu, a ja się nim zajmę – mruknąłem, podbródkiem wskazując śpiącego.
- Hm… no nie wiem – palnął niezdecydowany, przyglądając mi się uważnie.
- Wyluzuj – mruknąłem, odprowadzając go wzrokiem do drzwi.
Kiedy tylko wyszedł, podszedłem do łóżka, siadając na jego brzegu. Miękki materac delikatnie ugiął się pod moim ciężarem.
Spojrzałem na niego raz jeszcze. Naprawdę nie podobało mi się, że jest tak przemęczony. Ciekawe co on robi nocami…
Moja dłoń, zupełnie bezwiednie, sama, naparła do przodu, chwytając między palec wskazujący i serdeczny kosmyk jego miękkich włosów. Odgarnęła mu z czoła grzywkę, totalnie bez mojej wiedzy. Poruszała się sama, a ja przyglądałem się temu zmrużonymi oczami.
Dałem sobie mentalnego klapsa, upewniwszy się, że Uzumaki nadal śpi.
Zjechałem dłonią na jego ramię, szturchając tak, że aż cały podskoczył.
Może to było trochę zbyt brutalne, ale trzeba trzymać klasę i pozory.
- Baka. Jak jesteś śpiący to kładź się, ale u siebie. –rzuciłem, wracając na swoje krzesełko.
- Um… Soreczka. – mruknął, przecierając wierzchem dłoni oczy. – Naprawdę przepraszam, nie chciałem. – dodał. Zabrzmiało to bardzo smutno.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
- Trochę źle sypiam, to wszystko.
- Czemu?
- A bo ja wiem? – zadrwił, hardo spoglądając mi w oczy, dopóki ja sam nie odwróciłem od niego wzroku. – Sorki, nie chciałem tak ostro– mruknął, pocierając ramiona, jakby chcąc je rozgrzać.
- Zimno ci? – zapytałem, unosząc brwi.
- Mhm, trochę. – przyznał.
- Oh, głąbie, będziesz chory. – zgadnąłem, widząc jak się trzęsie. – Zaczekaj moment.
- rzuciłem i zbiegłem na dół do kuchni, szukając termometru. Kiedy znalazłem i na siłę rozkazałem Uzumaki’emu go sobie włożyć, ulokowałem się na łóżku za nim, w jakimś dziwnym, ludzko-podobnym odruchu, tak, że siedział między moimi udami, cały spięty. Objąłem go ramionami, a on niepewnie oparł się o moją klatkę. Przykryłem nas jeszcze kołdrą, chcąc go trochę ogrzać.
***
Miał 39 stopni. Totalnie się rozłożył. Czułem żar bijący z jego ciała na swojej klatce, udach, brzuchu i dłoniach. Jego sterczące włosy łaskotały mnie już od dłuższego czasu w nos.
Dzwoniłem już do lekarza, prosząc o poradę. Polecone mi leki od razu zaserwowałem Uzumaki’emu, w najwyższej możliwej dawce.
Czułem jak się trzęsie w moich ramionach. Oddychał niespokojnie, z głową opartą na moim prawym ramieniu.
Przytknąłem swoje usta do jego czoła, sprawdzając, czy jego temperatura jeszcze nie podskoczyła.
- Z..z…zimno – wyjęczał mi w szyję, aż zadrżałem od tego ciepłego oddechu.
Objąłem go tylko mocniej w talii.
- Spróbuj zasnąć młotku.
- Ale…tato…
- Nic się nie martw, już do niego Kiba zadzwonił. Spędzisz dzisiaj z nami noc. Kazał nam się meldować co 30 minut i skierował do mnie jakiegoś dobrego lekarza. Niebawem powinno być ci dobrze.
- Mhm – mruknął, niezbyt trzeźwo.
Spojrzałem na jego blade usta. Strasznie to mi się niepodobało. To wszystko przez ten deszcz i mokre włosy.
***
Zerknąłem na zegarek. Była dwudziesta druga. Uzumaki zasnął, jego oddech trochę się wyrównał. Powoli nabierał kolorów, a gorączka ustępowała. Dobrze, że dziś jest piątek, nie będzie mieć lekcji do nadrabiania.
Jego włosy nadal drażniły mój nos, policzki i szyję. To było takie dziwne. Trzymać kogoś w swoich ramionach, leżeć z kimś nieskrępowany w jednym łóżku, czuć jego zapach. A jego zapach naprawdę był bardzo przyjemny –jakaś dziwna mieszanka cytrusowa, dominowały pomarańcze.
Usłyszałem ciche stukanie do drzwi, a po chwili ustąpiły ido pokoju wszedł Inuzuka. Opadł naprzeciwko łóżka, na moim krześle, krzywo się na nas patrząc.
- Lepiej mu?
- Mhm. Ale nie po to przyszedłeś, prawda?
- Nooo, tak jakby. – mruknął niechętnie.

3 komentarze: